Uważna obserwacja świata
Wiosną 2013 r. zachwyciła mnie wielka wystawa malarstwa i poezji Grzegorza Morycińskiego zatytułowana „Lustra ciszy” w Muzeum Literatury w Warszawie.
Patrzcie – mówił Grzegorz swoimi obrazami – w dobie totalnego zgłupienia i wielkiego zamętu w sztukach plastycznych niosę przesłanie dawnych mistrzów, ich umiłowanie koloru, formy, uważnej obserwacji świata. W swoich obrazach odnoszę się do malarstwa Francisca Goi, Jamesa Ensora, Käthe Kollwitz, Chaima Soutine’a. Nie naśladuję ich, ale świadomie dopuszczam inspirację, wykorzystuję ich rozumienie sztuki w moich pracach.
Z podziwem oglądałem znane z innych wystaw obrazy Grzegorza. Mój stosunek do nich się zmieniał. Bywało, uważałem, że się powtarza, że zbyt ostentacyjnie nawiązuje do twórczości innych mistrzów pędzla. Niektóre z jego pejzaży wydawały mi się zbyt kolorowe.
Na plenerze w Zelwie pracowaliśmy obok siebie – on w kempingowym domku, ja tuż za ścianą. Słyszałem jego kroki, kiedy podchodził do rysunku, szuranie pasteli po papierze, chwile ciszy, znowu kroki. Malarze pracują w ciszy – pomyślałem wtedy, szykując instalacyjny obiekt z sosnowych igieł, piasku, grudek ziemi, mchu, które traktowałem jak farbę.
Obrazy Grzegorza Morycińskiego, jego dyplom z malarstwa w pracowni Nachta-Samborskiego na warszawskiej ASP, spodobały mi się jeszcze w czasach licealnych. Był mężem siostry szkolnego kolegi. I kiedy odwiedzałem Janka na Saskiej Kępie, spotykałem nieraz mistrza Grzegorza odwiedzającego swoich teściów. Jego ówczesne obrazy dyplomowe, niesłychanie malarskie, budowane barwną plamą gamy fioletów, bieli, brązów, które tak mi się podobały, były jakby kontynuacją malarstwa Witolda Wojtkiewicza – jego świata lalek, martwych natur.
Przez lata nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Widziałem dużą wystawę jego obrazów ze stanu wojennego w Muzeum Archidiecezji na Solcu. Jedne obrazy podobały mi się, w innych raziła zbytnia literackość i otwarta aluzyjność do dzieł innych malarzy.
Na wystawie „Lustra ciszy” w Muzeum Literatury już nie przeszkadzało mi jawne odnoszenie się do dzieł innych twórców. Przeciwnie, świadczyło o świadomej kontynuacji kultury i tradycji malarskiej, o rozumieniu malarstwa jako metafory świata, porządku i syntezy.
Grzegorz odszedł nagle, zimą tego roku, i wielu wciąż o Jego nieobecności nie wie, ponieważ Związek Artystów Plastyków w Warszawie nie zawiesił nawet klepsydry informującej o śmierci i pogrzebie tego wielkiego artysty. A przecież Grzegorz Moryciński od lat był działaczem i delegatem na wielu zjazdach, brał czynny udział w budowaniu i przekształcaniu związku. Na pogrzebie Grzegorza nie było przedstawicieli Okręgu Warszawskiego ani Zarządu Głównego ZPAP.
Na wystawie „Lustra ciszy” oprócz od lat penetrowanych przez artystę tematów i znanych z wielu wystaw motywów: martwej natury, pracowni malarskiej, polityki, pojawił się w większej ilości nowy wątek – fascynacja Japonią, która oczarowywała artystę i gdzie miał kilka bardzo pozytywnie ocenianych wystaw.
Oprócz obrazów olejnych i pasteli na Starym Mieście można było zobaczyć zaskakujące mistrzostwem wykonania i wirtuozerią rysunki węglem: ekspresyjne, wyraziste, bez spekulacji i konceptualnego kombinowania – bierzemy do ręki węgiel, stajemy przed sztalugą z papierem i rysujemy z rozmachem świat taki, jakim go Pan Bóg stworzył.
I wreszcie wiersze. Poezja Morycińskiego. Wiersze o malowaniu, o przeżywaniu malarstwa, sztuki, o miłości do żony, syna. Intymne, proste, prawdziwe. Jak jego obrazy. Świat, jego kolory ujęte w słowa. Wiersze jak tytuł jednego z tomików o „Wypatrywaniu zdumienia”.