Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
,Wanda Zwinogrodzka,
02.05.2015 17:14

Naprawa Rzeczypospolitej

Jakim ewenementem legislacyjnym była Konstytucja 3 maja, można przekonać się poprzez prosty rachunek.

Jakim ewenementem legislacyjnym była Konstytucja 3 maja, można przekonać się poprzez prosty rachunek. Jej tekst zawierał jedenaście paragrafów, niespełna 3700 słów, to jest prawie czterokrotnie mniej niż nasza obecna konstytucja, która zawiera blisko 13 tysięcy słów i 243 artykuły.

Zarys „Ustawy rządowej” Stanisław August spisał osobiście, potem w sekrecie pracowało nad nim wąskie grono najbardziej zaufanych osób: Ignacy Potocki, Hugo Kołłątaj, Scypion Piattoli (sekretarz króla, doktor praw uniwersytetu we Florencji). Było to przedsięwzięcie intelektualnie i politycznie karkołomne. Pierwszy taki dokument w Europie nawykłej myśleć, że ustrój państwowy to owoc wysiłków podejmowanych przez stulecia, kiedy formułowano kolejne regulacje i akty prawne, składające się na pokaźną bibliotekę. W tej perspektywie pomysł uporządkowania materii ustrojowej jedną ustawą wydawał się nie tyle śmiały, ile szalony. Był, owszem, zgodny z oczekiwaniami mistrzów europejskiego oświecenia, ci jednak nie zawładnęli jeszcze umysłami ogółu, a pod wpływem wieści z Paryża ich idee budziły już więcej trwogi niż fascynacji – Semiramida Północy właśnie zakazała sprowadzania, sprzedaży, a nawet lektury dzieł Woltera, swojego niegdysiejszego doradcy i wielbiciela. Istniał wprawdzie konstytucyjny precedens amerykański, ale zaledwie od czterech lat i w całkiem innym, odległym świecie zbuntowanej, zamorskiej kolonii, z której wieści przenikały na Stary Kontynent nieporównanie wolniej niż teraz. Tu, w Europie, upadająca Rzeczpospolita podejmowała szokujący eksperyment, wyprzedzając nawet zrewolucjonizowaną Francję.

Projekt przyszłości

Konstytucja 3 maja obowiązywała zaledwie czternaście miesięcy i trzy tygodnie. Z uwagi na dalszy bieg dziejów zwykliśmy widzieć w niej ostatnie tchnienie I Rzeczypospolitej, jej rozpaczliwy, pożegnalny gest. W intencjach swoich twórców była jednak czymś zgoła odmiennym – skokiem ku przyszłości. Przekonuje o tym historyczny i międzynarodowy kontekst. To nie przypadek, że uchwalając konstytucję, Polska znalazła się w gronie państw pionierskich, zdeterminowanych walczyć o lepsze jutro dla swoich obywateli. Stanęła obok USA i Francji, czyli krajów, które przeprowadziły wtedy rewolucje i tworzyły zręby swojej nowej państwowości, otwierały inną epokę własnej historii, stawały się na nowo (z jakim skutkiem – to już inna rzecz). Konstytucję rozumiano wówczas jako projekt przyszłości, wyraz przekonania, że tę przyszłość można i należy kształtować zgodnie ze wskazaniami oświeconego rozumu, w zapobiegliwej trosce o los następnych pokoleń. Nieznana wcześniej ustawa zasadnicza była wyrazem wiary i nadziei, nie zaś – rozpaczy i desperacji.

I taki też charakter miała nasza majowa konstytucja. „Nie była żadnym zakończeniem reformy, wręcz przeciwnie – stanowiła akt pierwszy odnowy ustrojowej, sam jej początek” – pisał Paweł Jasienica w „Rzeczypospolitej obojga narodów”. Hugo Kołłątaj głosił, że konstytucja polityczna nie wystarczy, zapowiadał prace nad konstytucją ekonomiczną i moralną. To było latem 1891 r. Rok później Targowica rozpoczęła dzieło bezlitosnej likwidacji porządków zaprowadzonych „Ustawą rządową”.

„Rzeczpospolita porodziła przetrwalnik”

Współcześni byli oczywiście boleśnie świadomi zagrożeń zewnętrznych i wewnętrznych, dlatego przecież przygotowywali Konstytucję 3 maja w tajemnicy, a przyjęli ją w trybie, który nosił znamiona zamachu stanu. Te zagrożenia i panujący wokół chaos nie paraliżowały jednak ich woli działania – z niebywałym wprost natężeniem konstruowali projekty przyszłego ładu, dopracowywali szczegółowe koncepcje uregulowań prawnych i instytucjonalnych. Rzeczpospolita upadała w czasach, gdy jej przyszły kształt został już dość precyzyjnie obmyślony. Tyle że nie udało się go wcielić w życie.

Ten wysiłek nie poszedł jednak na marne. Wywołane nim intelektualne i społeczne napięcie modelowało umysły i postawy obywateli, przeciwdziałając potem inercyjnej chęci pogodzenia się z rzeczywistością zaborów. „Nie mogąc przeszkodzić, aby was nie pochłonęli, nie dajcie się przynajmniej strawić” – radził Jean Jacques Rousseau w „Uwagach nad rządem Polski” spisanych w roku, w którym przeprowadzono pierwszy rozbiór. Tej rady Polacy posłuchali. Dorobek reformatorski epoki stanisławowskiej kreował nową, „niestrawną” dla ościennych mocarstw rzeczywistość i to w aspekcie nie tylko duchowym. Ogólnonarodowa aktywność obywatelska, rozpętana w okresie poprzedzającym Sejm Czteroletni i w jego trakcie, tworzyła podglebie, na którym zaczęła się formować nowa warstwa społeczna – inteligencja. Złożona z „ludzi luźnych”, wyswobodzonych z tradycyjnych więzi społecznych, zarabiających na życie piórem, nauczaniem, pracą umysłową. To oni stali się nową elitą przywódczą, grupą najmocniej oddaną zadaniu, którego szczęśliwsze narody nie musiały realizować – odzyskaniu niepodległości. By znów odwołać się do opinii Jasienicy: „Stojąc w przededniu zagłady, Rzeczpospolita porodziła… przetrwalnik”.

Przyszłość jako niewiadoma

Podobny odruch samozachowawczy okazała II Rzeczpospolita, która po swoim upadku w 1939 r., podczas okupacji nie ustawała w konspiracyjnej pracy nad koncepcjami powojennej państwowości, jakkolwiek nierealistyczne mogły się wówczas wydawać i – rzeczywiście z czasem się okazały – owe plany. I one jednak nie pozostały bez echa. Umacniały wolę zaprowadzenia sprawiedliwego ładu, która potem była źródłem społecznego oporu wobec komunizmu, oporu podsycanego przekonaniem, że inny, lepszy porządek możliwy jest do wdrożenia.

Jednak w miarę jak z upływem powojennych dekad kolejne pokolenia pobierały lekcję wyuczonej bezradności, zanikał też ów namysł zmierzający do konkretyzacji wyobrażeń jutra. Projektów pożądanych ustaw i instytucji nie układali nawet przeciwnicy reżimu, szkoda im było na to czasu, nie mieli wiary w ich celowość. Toteż rozpad PRL-u zastał opozycję zupełnie nieprzygotowaną do rządzenia. Jedyne, co umiała ona zrobić, to gorączkowo, w pośpiechu adaptować zagraniczne wzory, często nieprzystające do krajowych uwarunkowań, implantowane za cenę olbrzymich kosztów społecznych, a z czasem także – ustrojowych patologii.

Z tego gorzkiego doświadczenia nie wyciągnięto niestety właściwych wniosków. Dzisiejsza opozycja dąży do obalenia III RP, ale jej wizja przyszłego ładu pozostaje mglista i enigmatyczna, silnie obciążona negatywizmem – koncentruje się wokół krytyki istniejącego stanu rzeczy, nie wokół projektowanych na przyszłość rozwiązań. Nie ma pakietu proponowanych ustaw ani postulowanych przeobrażeń instytucjonalnych. Nie widać na horyzoncie ludzi, którzy gruntownie zgłębili zagadnienia ustroju i organizacji państwa, dzięki czemu mają ustalone w tej kwestii poglądy i pomysły, potrafią je przedstawić współobywatelom, aby ci mogli się do nich ustosunkować. Trudno się dziwić, że w tych okolicznościach nawet wzbierające w społeczeństwie pragnienie zmian nie skutkuje masowym politycznym poparciem przeciwników obecnego establishmentu.

Z zamówionego przez „Rzeczpospolitą” sondażu IBRIS-u wynika, że tylko 11 proc. ankietowanych sprzeciwia się zmianom konstytucji, reszta dostrzega ich potrzebę. Brakuje jednak alternatywnych projektów, ożywionej nad nimi debaty. Nawet jeśli III RP zapadnie się pod ciężarem własnej nieudolności, wolno się obawiać, że pogłębi to panujący chaos, bo nie wiadomo, czym go zastąpić. W społeczeństwie, w którym wciąż żywa i obolała jest pamięć o spartaczonej transformacji, nieufność wobec nieprzemyślanych sposobów naprawy Rzeczypospolitej wydaje się w pełni uzasadniona. Dlatego niechętna zgoda na zachowanie opłakanego status quo może przeważyć. Niekoniecznie albo nie tylko z powodu apatii, również za sprawą poczucia odpowiedzialności.

Wesprzyj niezależne media

W czasach ataków na wolność słowa i niezależność dziennikarską, Twoje wsparcie jest kluczowe. Pomóż nam zachować niezależność i kontynuować rzetelne informowanie.

* Pola wymagane