Te wybory są o euro
Kampania prezydencka rządzi się swoimi prawami. Poważni kandydaci poruszają istotne sprawy, inni od nich uciekają. Jedną z nich jest wprowadzenie waluty euro w Polsce.
Główny konkurent Andrzeja Dudy do Pałacu Prezydenckiego, Bronisław Komorowski, nie podejmuje merytorycznego dialogu i twierdzi, że w ciągu najbliższych lat nie spełnimy warunków wejścia do strefy euro, więc nie ma o czym mówić. A jeszcze niedawno wypowiadał się w zupełnie innym duchu.
Twierdził mianowicie, że „trzeba szykować się do debaty na ten temat (przyjęcia euro), czy będziemy mieli wolę wypełnienia tego zapisu związanego z traktatem akcesyjnym” oraz „chcemy uczestniczyć w uzdrawianiu strefy euro, chcemy do niej wejść, po pierwsze, wykorzystując czas do roku 2015 na wypełnienie wszystkich warunków wymaganych z tytułu Maastricht. Podejmiemy decyzję, według mnie, po wyborach 2015”.
Czego obawia się obecny prezydent, odmawiając Polakom dyskusji i wiedzy o jego planach dotyczących tak ważnej sprawy, jak istnienie lub nieistnienie narodowej waluty?
Warunki wejścia
Przed wejściem do strefy euro musimy spełnić odpowiednie kryteria deficytu, zadłużenia i inflacji. Dodatkowo należy wypełnić wyznaczone warunki prawne. Na dwa lata przed wejściem do tej strefy powinniśmy wejść do ERM2, czyli usztywnić kurs złotówki wobec przyjętego kursu wymiany na euro, gdzie wahania kursowe muszą być ściśle limitowane. Obecnie Polska nie spełnia większości wymienionych kryteriów. Czy to oznacza, że szybkie wejście do strefy euro jest niemożliwe?
Europejska waluta jest projektem politycznym, a nie ekonomicznym. Kilka krajów nie powinno być w tej strefie od samego początku, ale jednak zostały do niej wprowadzone. Zgodnie z doniesieniami prasowymi rząd PO sondował już w Niemczech ewentualną zgodę na przystąpienie Polski do tej strefy bez spełnienia wszystkich kryteriów, w tym odstąpienie od konieczności podlegania mechanizmowi ERM2.
Czy rzeczywiście temat, jak twierdzi Bronisław Komorowski, jest tak odległy i nieaktualny, że niewart debaty w kampanii prezydenckiej? Myślę, że to ucieczka przed powtórzeniem wcześniejszych deklaracji, które mogłyby zaszkodzić w procesie elekcyjnym, gdyż większość Polaków, jak pokazują sondaże, negatywnie ocenia plany wprowadzenia u nas europejskiej waluty.
Brak ekonomicznego uzasadnienia
Podstawowym argumentem przeciwko zastąpieniu złotówki przez euro jest to, że strefa euro nie spełnia warunków optymalnego obszaru walutowego (OOW). Po pierwsze, wymogiem tu jest zgodność cyklów koniunkturalnych. Nie trzeba być ekonomistą, nie trzeba bardzo interesować się sytuacją gospodarczą w Europie, aby wiedzieć, że kraje południa Europy są pogrążone w wieloletnim kryzysie gospodarczym, a północ kontynentu z Niemcami na czele ekonomicznie jest na przeciwległym biegunie. Po drugie, gospodarki strefy walutowej powinny być ściśle ze sobą skorelowane i podobnie reagować na zewnętrzne, negatywne wpływy, czyli szoki podażowe i popytowe.
Niespełnienie tych wymagań było i jest przyczyną przedłużającego się kryzysu ekonomicznego w Europie. Rodzi się pytanie, dlaczego taka sytuacja jest tolerowana przez głównego gracza w Europie – Niemcy. Jak się wydaje, odpowiada im to z dwóch względów. Zadłużone i objęte kryzysem państwa Południa, będące na garnuszku Europejskiego Banku Centralnego, realizują narzucone im przez europejską centralę programy. Ponadto Niemcy gospodarczo korzystają na słabym euro. Przemysł niemiecki przy słabej walucie może realizować zwiększony eksport produkowanych przez siebie towarów. W wypadku własnej waluty – niemieckiej marki – taka sytuacja nie byłaby możliwa. Marka niemiecka, gdyby istniała, byłaby najsilniejszą walutą europejską, co stanowiłoby barierę rozwoju dla niemieckiej gospodarki.
Polskie cykle gospodarcze, a także korelacja z ekonomicznymi szokami w relacji do niemieckiej gospodarki, również nie spełniają wymagań OOW. Na powyższy fakt zwracało uwagę wielu ekonomistów w raporcie Narodowego Banku Polskiego z 2009 r. czy opracowaniu z 2008 r. pt. „Polska wobec perspektywy wstąpienia do strefy euro – za i przeciw szybkiej integracji walutowej”.
Z punktu widzenia OOW musi istnieć elastyczny i nieskrępowany przepływ pracowników, towarów i usług w ramach strefy, gdyż są to jedyne mechanizmy, które mogą prowadzić do ekonomicznej równowagi. Strefa euro nie spełnia również tego warunku. W Europie mamy różnice kulturowe i językowe. Dodatkowo państwa usiłują zniechęcić wewnętrznymi przepisami potencjalnych imigrantów i tworzą różnego typu bariery konkurencyjne dla przedsiębiorstw z innych krajów strefy walutowej, np. narodowe przepisy homologacyjne czy specjalne wymagania przy przetargach. Państwa wzmacniają tego typu działania właśnie wtedy, gdy dotyka je kryzys lub są nim zagrożone. A przecież zgodnie z OOW właśnie ten moment powinien służyć do jak największej liberalizacji przepływu pracowników, produktów i usług, bo nie istnieją żadne inne mechanizmy wyjścia poszczególnych państw z negatywnych zjawisk gospodarczych.
Utrata ekonomicznej niezależności
Polska w strefie wspólnej europejskiej waluty nie będzie mogła prowadzić samodzielnej polityki monetarnej, bo ta jest zastrzeżona dla Europejskiego Banku Centralnego (EBC). Europejski pakiet fiskalny uniemożliwi prowadzenie własnej polityki gospodarczej rządu. Wszystkie rezerwy walutowe, będące w posiadaniu Narodowego Banku Polskiego, zostaną przekazane do EBC. Szacowany w 2009 r. przez NBP koszt wprowadzenia euro w Polsce wynosił ponad 20 mld zł.
Trudno jest znaleźć pozytywne aspekty uczestnictwa we wspólnym europejskim pieniądzu. Podnoszenie, że Polska i Polacy będą mieli niższe koszty finansowania obligacji czy kredytów, jest wprowadzaniem opinii publicznej w błąd. Rynki wiedzą, że mimo tej samej waluty ryzyko związane z udzieleniem pożyczki rządowi niemieckiemu czy obywatelowi Niemiec jest różne od ryzyka rządu greckiego czy obywatela Grecji. A właśnie ryzyko jest głównym determinantem stopy procentowej. Rynki również określą poziom ryzyka, a co za tym idzie – stopy procentowej, odpowiedni dla Polski i jej obywateli.
Używany jest także argument, że przyjęcie euro spowoduje większą chęć obrony Polski przez Niemców przed ewentualnym najeźdźcą. Trudno jest określić, czy osoby tak twierdzące uważają Polaków za kompletnych abnegatów w sferze polityki międzynarodowej, czy też sami nie wiedzą, o czym mówią. Znamienne jednak jest to, że osoby wypowiadające takie opinie uważają, iż w wypadku niebezpieczeństwa nie warto jest bronić ojczyzny, lecz trzeba emigrować.
Jedyny wiarygodny argument „za” to ten, kiedy politycy PO mówią, że wejście do tej strefy spowoduje, iż będziemy zasiadali w ekskluzywnym europejskim klubie. Wypowiadając się w liczbie mnogiej, zapominają dodać, że słowa skierowane są do ich partyjnych towarzyszy. Bo to nie my, Polacy, będziemy zasiadali w tym klubie, tylko oni, a nam pozostanie pracować do 67. roku życia lub nawet – jak zalecają niektórzy „reformatorzy” – do 70.
Trudno jest znaleźć merytoryczne argumenty za przystąpieniem do strefy euro. Kandydaci na urząd prezydenta, którzy chcą takiego rozwiązania, nie podejmują rzuconej przez Andrzeja Dudę rękawicy. Uciekają od tematu, gdyż wiedzą, że dyskusja uświadomi Polakom, iż właśnie oni polskich interesów nie reprezentują.