Europejska czeladź
„Jedenaście lat po wejściu Polski do Unii Europejskiej czas brawurowo postawić sobie nowy, megaambitny cel – wejście Polski do Europy” – z emfazą woła naczelny „Newsweeka” w swoim ostatnim wst
„Przez lata mówiono nam, że Europa da się lubić – kontynuuje Tomasz Lis. – Warto więc porzucić nasz grajdoł, zrobić ten epokowy, milowy krok i naprawdę do niej wejść”. Może to rzeczywiście „megaambitne” przedsięwzięcie dla parweniuszy rozczytujących się w „Newsweeku”, przekonanych, że stanowi on przedsionek Europy, podczas gdy jest to co najwyżej jej izba czeladna. Wypadałoby oszukanym biedakom współczuć, gdyby nie fakt, że dają się nabrać za sprawą własnej bezczelności i nieuctwa.
Pogarda ignorantów
Mieszkając nad Wisłą, nie trzeba wielkiego wysiłku, by czuć się Europejczykiem. Wystarczy odwiedzić najbliższy kościół, zastanowić się, skąd pochodzą najpospolitsze, co dzień używane słowa jak „dom” czy „szkoła” albo dlaczego nasze państwo nazywamy „Rzecząpospolitą”. Oczywiście, to nie pomoże utożsamić się z Europą tym wszystkim, którzy – by użyć celnego sformułowania Przemysława Dakowicza – „czytali tylko wczorajsze gazety”. Dla nich te znaki pozostaną nieme. Barokowy ołtarz nie przywoła w ich pamięci nazwisk włoskich artystów zatrudnionych w Polsce, bo ich nie znają, dostrzegą co najwyżej złocenia, by utwierdzić się w mniemaniu o nieprzebranych bogactwach Kościoła. Nie zauważą, jak głęboko tradycja łacińska wrośnięta jest w sam rdzeń polskości, bo jedna i druga jest dla nich enigmą, jakąś rupieciarnią przeszłości, która tylko zawadza nowoczesnemu profesjonaliście. A to on właśnie jest idolem wielbicieli „Newsweeka”, którym tygodnik wskazuje, jak się doń upodobnić.
Pierwszym warunkiem jest oczywiście pogarda dla rodzimej kultury: dla katolicyzmu, dla narodowej klasyki, dla wypracowanej przez pokolenia interpretacji dziejów, dla konserwatywnej obyczajowości. W najnowszym „Newsweeku” o konieczności odrzucenia tego uciążliwego balastu poucza czytelników „Alfabet kołtuna” poparty błyskotliwą myślą filozoficzną Zbigniewa Mikołejki: „Dla kołtuna najważniejsza jest »mojość«. Moje poglądy, moja własność, moja ziemia”. Wywody o kołtunie zilustrowano żywym przykładem, publikując tuż obok rozmowę z małżeństwem Terlikowskich.
Swoboda erudyty
Ponieważ historyczny dorobek polskiej kultury powstał na gruncie cywilizacji europejskiej i stanowi jej emanację, ten, kto wyrzuca go na śmietnik, pozbawia się zarazem poczucia przynależności do Europy. Zrzeka się tej identyfikacji na rzecz kondycji bezdomnego, który rozpaczliwie dobija się, by otwarto mu drzwi na pokoje Starego Kontynentu. Z kiepskim rezultatem, bo bezdomny to gość kłopotliwy. No, chyba że zgodzi się do posługi, wtedy można go zakwaterować w izbie czeladnej…
Żałosny charakter pretensji „Newsweeka” do europejskości uderza szczególnie mocno, gdy porównać je ze świadectwem ludzi, którzy swoją europejską tożsamość rozumieli jako naturalną konsekwencję wychowania w obrębie polskiej kultury. Jedno z takich świadectw trafiło właśnie do księgarń – to „Notatnik niespiesznego przechodnia” Jerzego Stempowskiego, publikowany na łamach paryskiej „Kultury” w latach 1954–1969, teraz wydany w „Więzi”, w opracowaniu Jerzego Timoszewicza. Dla czeladzi z „Newsweeka” lektura oczywiście zbyt trudna – żadnych obrazków, ledwie sześć ilustracji. Gdyby jednak pokonali swoje umysłowe lenistwo i odrazę do ojczystej spuścizny duchowej, podążając za Stempowskim, znaleźliby się w Europie w okamgnieniu.
Ten erudyta, oczytany równie gruntownie w literaturze i historiografii polskiej jak w piśmiennictwie francuskim, niemieckim, rosyjskim, a także w autorach antyku, porusza się po kontynencie ze swobodą domownika obeznanego znakomicie i z przestrzenią reprezentacyjnych salonów, i prywatnych pokoi, a nawet wstydliwych zakamarków. Urodzony w 1893 r. sięga pamięcią w czasy sprzed I wojny światowej. Po II wojnie, będąc mieszkańcem Szwajcarii, z uwagą śledzi nowinki artystyczne połowy XX w. Jako wnikliwy obserwator notuje przeobrażenia utartych poglądów i pospolitych obyczajów, ale przede wszystkim – prądów umysłowych w humanistyce, stylów w sztuce, architekturze, muzyce, upodobań czytelniczych i gustów odciśniętych w kulturze materialnej. Z taką samą łatwością wędruje po szlakach regionalnych odmienności, jak i szerokimi gościńcami uniwersalnych tendencji. Dzięki temu widzi i docenia wartość wkładu lokalnych i narodowych wspólnot w ogólnoeuropejską potęgę cywilizacyjną. W tym oczywiście – wartość polskiej tradycji i dokonań, które śmiało zestawia z dorobkiem Niemców, Francuzów, Szwajcarów, trzeźwo rozpoznając zarówno przewagi, jak i niedostatki rodzimej kultury.
Całość artykułu w dzisiejszej "Gazecie Polskiej Codziennie"