Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
,Wanda Zwinogrodzka,
18.01.2015 08:31

Miasto ujarzmione?

Dzisiaj mija 70 lat od dnia, w którym Armia Czerwona zajęła ruiny lewobrzeżnej Warszawy. W poniedziałek przypadnie 70. rocznica rozwiązania Armii Krajowej rozkazem gen.

Dzisiaj mija 70 lat od dnia, w którym Armia Czerwona zajęła ruiny lewobrzeżnej Warszawy. W poniedziałek przypadnie 70. rocznica rozwiązania Armii Krajowej rozkazem gen. Leopolda Okulickiego „Niedźwiadka”.

Jego pierwsze słowa brzmiały: „Postępująca szybko ofensywa sowiecka doprowadzić może do zajęcia w krótkim czasie całej Polski przez Armię Czerwoną. Nie jest to jednak zwycięstwo słusznej sprawy, o którą walczymy od roku 1939. W istocie bowiem – mimo stwarzanych pozorów wolności – oznacza to zmianę jednej okupacji na drugą…”.

Cmentarzysko               
                                                  
Jak bardzo prawdziwa była ta diagnoza, mogli niebawem przekonać się mieszkańcy powracający w gruzy stolicy. Jednym z pierwszych był Bohdan Korzeniewski, znakomity historyk teatru i reżyser, który po latach odtwarzał obrazy zanotowane w pamięci podczas wędrówek przez zamarznięte zgliszcza: „Na ścieżce pnącej się przez ruiny w załomie muru czai się na wzniesionych gąsienicach, jakby wspinał się do skoku, śmieszny, mały samochodzik pancerny bez miejsca dla szofera. Tak zamarł w ruchu niemiecki goliat naładowany dynamitem. O parę metrów za nim w zagłębieniu gruzów leżą płasko przygniecione do ziemi zetlałe szmaty. Coś jakby cień leżącego człowieka. Okrywają szczątki powstańca. Przepełzł przez zwaliska i zanim rozrzucił ręce rażony serią karabinu maszynowego, zdołał przeciąć kabel kierujący samochodem. O kilkanaście centymetrów nad rękawem leżą nożyce, zupełnie już czerwone od rdzy. […] Na osmalonych murach, w pobliżu barykad, których szorstkiej formy czas jeszcze nie wygładził, rozlepiono plakaty. Witały warszawiaków powracających, aby przede wszystkim odnaleźć i pochować swoich poległych. Plakaty przedstawiały pokraczną postać gnoma. Wyszczerzał zęby w nienawiści. Na ramieniu miał powstańczą opaskę. Napis głosił, że jest to »zapluty karzeł reakcji«. Rysunek utrzymany był w tym tandetnym stylu, jakim posługują się pisma brukowe”.

Ów haniebny plakat rozlepiono już w lutym. Nowa rzeczywistość opanowywała warszawskie cmentarzysko z zachłannością zgłodniałego drapieżnika. Korzeniewski koczował wówczas w murach Biblioteki Uniwersyteckiej. Wspólnie ze schorowanym prof. Wacławem Borowym, jej wieloletnim kustoszem, starali się ustrzec ocalałą część zbiorów przed grabieżą lub bezmyślnym podpaleniem przez sołdatów myszkujących za łupem. No i zajmowali się, jak wspominał Korzeniewski, „wydobywaniem z grubej warstwy błota i kału rękopisów naszych pisarzy”. Tak wygrzebali np. – podówczas wciąż jeszcze niewydane – „Dzienniki” i „Grzech” Żeromskiego.

Tygiel PRL‑u

Warszawy wtedy właściwie nie było, co najwyżej Praga. W lewobrzeżnej części miasta zniszczonych zostało ok. 80 proc. budynków, w styczniu 1945 r. mieszkało tu zaledwie 22 tys. ludzi. Tyle, co dzisiaj w Mrągowie, Płońsku albo Grajewie. Powojenne odrodzenie stolicy nosi zwyczajową nazwę „odbudowy”, jest ona jednak myląca. Warszawy nie odbudowano. Ani w sensie architektoniczno‑urbanistycznym, ani w sensie społecznym. Być może było to w ogóle niemożliwe, a na pewno nie w ówczesnych okolicznościach historycznych.

Na gruzach dawnej stolicy Polski wzniesiono nowe miasto, którego pewne, niezbyt liczne, fragmenty odtworzono w dawnym kształcie, ale i to niekonsekwentnie – Nowy Świat wygląda dziś całkiem inaczej niż w 1939 r. Gruntownie przeobrażono całe kwartały budynków – wyburzono np. część Śródmieścia pod budowę Pałacu Kultury – także miejski układ urbanistyczny, komunikacyjny i funkcjonalny. Powstała dość chaotyczna aglomeracja o zgoła innym charakterze niż ta przedwojenna – można o tym naocznie się przekonać, oglądając filmową rekonstrukcję 3D autorstwa Tomasza Gomoły pt. „Warszawa 1935”.

Gruntownej metamorfozie uległa także miejscowa społeczność. Liczba ludności błyskawicznie rosła – w maju 1945 r. mieszkało tu już 378 tys. osób, pięć lat później – 819 tys. W 1955 r. populacja stolicy przekroczyła milion, obecnie liczy 1 mln 700 tys. Tę imponującą dynamikę wzrostu Warszawa zawdzięczała w przeważającej mierze ludności napływowej. W politycznie i ekonomicznie scentralizowanym ustroju była głównym ośrodkiem dystrybucji dóbr, wpływów i karier, obietnicą lepszego życia niż to, które zapewniała prowincja, czyli – jak to bywa w państwach gospodarczo niedorozwiniętych – całe terytorium poza stolicą.

W rezultacie miasto stało się obszarem największego może eksperymentu w zakresie komunistycznej inżynierii społecznej, gigantycznym projektem kulturowym kreowanym właściwie od podstaw, według nowych reguł. Wielkim tyglem, w którym wytapiano posłuszną społeczność epoki peerelowskiej z jej nowymi elitami, dla których Warszawa była kwaterą główną. Zapewne nie przypadkiem jedyny w czasach PRL‑u antyustrojowy protest, dla którego stołeczne ulice były centralnym polem bitwy, to Marzec ’68, czyli bunt wzniecony przez „komandosów” – dzieci komunistycznej nomenklatury zrewoltowane przeciwko rodzicom. Pozostałe polskie rebelie przeciwko socjalistycznym porządkom Warszawę omijały, koncentrowały się gdzie indziej – Poznań ’56, Gdańsk ’70, Radom ’76, Gdańsk ’80.

Ostatni rozkaz

„Daję Wam ostatni rozkaz – komunikował gen. Okulicki żołnierzom AK 19 stycznia 1945 r. – Dalszą swą pracę i działalność prowadźcie w duchu odzyskania pełnej niepodległości Państwa i ochrony ludności polskiej przed zagładą. Starajcie się być przewodnikami Narodu i realizatorami niepodległego Państwa Polskiego. W tym działaniu każdy z Was musi być dla siebie dowódcą. W przekonaniu, że rozkaz ten spełnicie, że zostaniecie na zawsze wierni tylko Polsce oraz by Wam ułatwić dalszą pracę – z upoważnienia Pana Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej zwalniam Was z przysięgi i rozwiązuję szeregi AK”.

Ten ostatni rozkaz w istocie był niewykonalny i dzieje Warszawy doskonale to obrazują, bo niczym soczewka skupiają i intensyfikują prawidłowości obecne w skali całego kraju.

Liczbę AK-owców ocenia się na ca 300 tys., mocno przerzedzone akcją „Burza” i eksterminacją prowadzoną przez okupantów sowieckich od chwili wkroczenia na obszar Rzeczypospolitej. AK-owców było po prostu za mało, żeby obronić niepodległość, zwłaszcza że osławiony plakat Włodzimierza Zakrzewskiego stanowił ledwie preludium do regularnego polowania na samodzielnie wytworzoną podczas okupacji – w zastępstwie tej, niszczonej od 39 r. – narodową elitę, jaką była AK.

Polska poddała się nowej władzy. Tak jak jej stolica uległa sowieckiej dominacji. Z „błota i kału” nie zdołała wygrzebać znacznej części swojej świetnej, wolnościowej tradycji. I nawet kryzys imperium nie przebudził w uformowanych po wojnie Polakach ducha suwerenności, nie unicestwił ich serwilistycznej pokory. Tak jak ostatnie ćwierćwiecze nie zdołało przeistoczyć charakteru ich stolicy. Pozostała ona mekką karierowiczów, przystanią dla tzw. słoików, tych korporacyjnych pariasów nowoczesnej cywilizacji. Pozostała wiecznie modyfikowanym projektem nowej rzeczywistości, będącej nieustannie „in statu nascendi”. Oazą konformizmu, polskim wcieleniem konceptu „płynnej nowoczesności”, amorficznej struktury, której nieokreśloność jest tyleż szansą, co przekleństwem dla jej mieszkańców.

A jednak…

Warszawa, zbudowana od nowa, na gruzach i kościach, zasiedlona przez ludzi znikąd, wykorzenionych i uciekających przed własną przeszłością, ta neurotyczna, zakompleksiona, nowobogacka Warszawa od kilkunastu lat restytuuje własną historię. Pogrzebani w jej fundamentach mieszkańcy upominają się o swoje dziedzictwo. I pogubiona na firmowych ścieżkach kariery, opita kawą ze Starbucksów, „ujarana” w klubach stolica, może wbrew sobie, mimowolnie, półświadomie, ale jednak oddaje im honory: zbudowała Muzeum Powstania Warszawskiego oraz Muzeum Historii Żydów Polskich. Zwraca cześć swoim antenatom.

Wielki powojenny projekt rekonstrukcji tożsamości koroduje pod naporem swoich dawno zmarłych i na pozór unieważnionych ofiar, które zdają się mówić słowami wiersza Słowackiego pt. „Testament mój”: „Jednak zostanie po mnie ta siła fatalna,/Co mi żywemu na nic... tylko czoło zdobi:/Lecz po śmierci was będzie gniotła niewidzialna,/Aż was, zjadacze chleba – w aniołów przerobi”.

Czy przerobi także i resztę Polski? Kto wie…

Wesprzyj niezależne media

W czasach ataków na wolność słowa i niezależność dziennikarską, Twoje wsparcie jest kluczowe. Pomóż nam zachować niezależność i kontynuować rzetelne informowanie.

* Pola wymagane