Ta nasza młodość…
Krótko po podpisaniu porozumień gdańskich w halu warszawskiej szkoły teatralnej zawisł plakat z cytatem z „Wyzwolenia”: „Zróbmy coś, co by od nas zależało, zważywszy, że dzieje się tak dużo, c
Ten napis był jak szturchnięcie dla akademickiej społeczności, która wciąż jeszcze nie całkiem otrząsnęła się z osłupienia sukcesem sierpniowego strajku. Słowa Wyspiańskiego wyrwały ją z konsternacji: zaczęto organizować Niezależne Zrzeszenie Studentów.
Wykolejona rewolucja
Autorem plakatu był Jacek Zembrzuski, wówczas student reżyserii, obdarzony przenikliwym umysłem i gorącym sercem. Nie przypadkiem to właśnie on budził uczelnię z wakacyjnej drzemki. Słynął z upodobania do namiętnych dyskusji o etycznych powinnościach sztuki. Wtedy wszyscy o tym dyskutowaliśmy, to były czasy „moralnego niepokoju”, ale bodaj nikt nie dorównywał mu pasją w roztrząsaniu trudnych dylematów.
I to się nie zmieniło. Minęło ponad 30 lat, a oto Zembrzuski znów wytrąca nas z ospałej rutyny, zmusza do rachunku sumienia. Jak to się stało, że z naszego buntu przeciw komunizmowi, zakłamaniu, przemocy i niesprawiedliwości, z podziemnego oporu i z solidarnościowego entuzjazmu, z całej tej pełnej ideałów przeszłości wyniknęła taka miałka, odstręczająca teraźniejszość? Jakim sposobem wczorajsi gniewni nonkonformiści przeistoczyli się w dzisiejszych oportunistów, posłusznych nakazom politycznej i towarzyskiej koniunktury? Dlaczego duchowa rewolta przeciw zniewoleniu umysłów skończyła w opłotkach koteryjnego partyjniactwa, niezdolnego zaakceptować różnicy zdań, polifonii światopoglądów? I skąd tylu poranionych ludzi, tyle zerwanych przyjaźni, zawiedzionych nadziei?
Wszystkie te pytania z bolesnym wyrzutem powracają na kartach wydanej właśnie książki „Ósmy dzień teatru”. To bezlitośnie szczery rozrachunek autora z jego wielką fascynacją – z Teatrem Ósmego Dnia. I z heroiną tej sceny, „panną, madonną, legendą tych lat” – Ewą Wójciak, z którą, tak jak i z innymi członkami zespołu, Zembrzuski był blisko zaprzyjaźniony. Ale to nie jest książka teatrologiczna, już raczej – pokoleniowa. Teatr jest tu tylko figurą, exemplum wykolejonej rewolucji moralnej.
Zdrada klerków
Autor przedstawia podstawowe fakty z historii artystycznej „Ósemek”, czyni to jednak tylko pobieżnie. Naprawdę interesuje go co innego – postawy, wybory, sposoby myślenia i „życia w sztuce”, by posłużyć się formułą Stanisławskiego. Rekonstruuje je, przywołując prywatne rozmowy, listy, wspomnienia w rytmie, jaki podsuwa pamięć, i wciąż jeszcze niewygaszone emocje. W rezultacie jego esej bywa miejscami chaotyczny, daleki od chłodnej, uporządkowanej analizy intelektualnej. Zembrzuski występuje w nim na prawach komentatora, ale zarazem świadka i uczestnika wypadków, dzięki temu daje czytelnikowi sposobność do samodzielnego namysłu i interpretacji zdarzeń, snucia własnych wniosków obok tych, które podsuwa autor.
On sam zdaje się skłaniać ku przekonaniu, że powodem, dla którego Teatr Ósmego Dnia – jak pisze – „sięgnął partii”, tj. odrzucił swój niezależny status, na rzecz jedynie słusznych poglądów, zgodnych ze stanowiskiem Ruchu Palikota i szerzej – z oczekiwaniami establishmentu III RP, była „dziecięca choroba lewicowości”, obecna w tym środowisku od początku jego istnienia, tak zresztą jak i w całej opozycji korowskiej, niezdolnej pokonać skutków niegdysiejszego „ukąszenia heglowskiego”. To przemożna potrzeba politycznego zaangażowania, przekształcania rzeczywistości tu i teraz pchnęła niegdysiejszych trybunów wolności ku „zdradzie klerków” – sugeruje Zembrzuski. Zapewne słusznie, ale może to nie wyczerpuje problemu?
Spisana na kartach książki relacja odsłania dość niepokojący proces: ponieważ pod rządami komunistów przestrzeń publiczna jest terenem permanentnej opresji, pozostaje szukać wolności poza nią – „w sobie”, ewentualnie w kręgu zaufanych osób, podobnie myślących, oddanych podobnym wartościom. Słuszność swojej misji poświadczać trzeba własnym życiem, także osobistym. W rezultacie wszystkie aspekty egzystencji człowieka podporządkowane zostają „sprawie”, w tym wypadku teatrowi, który staje się głównym i właściwie jedynym celem istnienia, koncentruje całą aktywność jednostki: publiczną, obywatelską, artystyczną, towarzyską, wreszcie także prywatną – tak dalece, że Ewa Wójciak, jak kiedyś wyznała „Wysokim Obcasom”, odkrywszy, że jest w ciąży, pytała pozostałych członków zespołu, czy ma urodzić… „Teatr życiem płacony” – pisze Zembrzuski, zresztą aprobatywnie o „jedności sztuki i życia wynikłej z tożsamości głoszonych i praktykowanych wartości”. Szlachetna idea, zwłaszcza w czasach powszechnego konformizmu i zakłamania. Ma jednak swoje konsekwencje, niestety, także fatalne.
Zaklęty krąg
Skoro bowiem całe życie jednostki utożsamione zostaje ze „sprawą”, której się poświęciła, i zamknięte w zaklętym kręgu ludzi równie owej „sprawie” oddanych, jej słuszność rozstrzyga o sensie życia, co z kolei skłania do porzucenia wszelkich skrupułów dla dowiedzenia tejże słuszności. Nie można wycofać się z błędu, bo nie ma dokąd – przyznanie się do fałszywego wyboru pociąga za sobą życiowe bankructwo. Z kolei zaklęty krąg osób zaufanych, bo identycznie myślących, skutecznie odgradza od wrogiego świata, a tym samym – od konieczności konfrontowania się z innymi poglądami. Ewentualne odstępstwa od doktryny karane są usunięciem poza nawias, który to proceder Zembrzuski pokazuje w historii Teatru Ósmego Dnia, nękających go rozłamów i konfliktów. W rezultacie całe środowisko zmniejsza się i degeneruje, ulegając w coraz większym stopniu mechanizmom sekciarskim, tracąc kreatywność i dynamikę.
Znamiona tej nieciekawej ewolucji, w trakcie której wyrodniały szlachetne u zarania idee, dostrzec można oczywiście i w legendarnym poznańskim zespole, i w szerszym gronie tzw. opozycji demokratycznej skupionej wokół „Gazety Wyborczej”. Niebezpieczeństwo nie ogranicza się jednak do środowisk lewicowych czy lewicujących. Patologie charakterystyczne dla oblężonej twierdzy odkryć można było w dziejach Wielkiej, a potem także – powojennej emigracji, na „ukąszenie heglowskie” raczej odpornej. Dzisiaj te wynaturzenia grożą środowiskom prawicowym, wypchniętym na margines sfery publicznej i skłonnym do zamykania się we własnym zaklętym kręgu, w którym różnice poglądów zamiast wzbogacać spectrum opinii, coraz częściej prowadzą do konfliktów i rozłamów. Toteż „Ósmy dzień teatru” czytać można nie tylko jako rozrachunek z przeszłością. Także jako przestrogę na przyszłość.