Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
,Jakub Pilarek,
30.07.2014 15:07

O czym zapomniała „Wyborcza”

Kilka dni temu „Gazeta Wyborcza” zamieściła artykuł zatytułowany „Haracz na PSL”.

Kilka dni temu „Gazeta Wyborcza” zamieściła artykuł zatytułowany „Haracz na PSL”. Dotyczył on praktyk „zielonej nomenklatury”, polegających na pobieraniu procentów od pensji tych urzędników, którzy dostali pracę dzięki poparciu ludowców. Miał on jednak jeden feler. Dziennikarze zapomnieli, że takie same zwyczaje kultywuje partia Tuska.

Mechanizm słusznie napiętnowany przez Wojciecha Czuchnowskiego, Marcina Kąckiego i Marcina Kobiałkę jest prosty, by nie powiedzieć prostacki. Polskie Stronnictwo Ludowe decyzją swojej Rady Naczelnej ustaliło 25 lipca 2003 r., że każdy urzędnik rekomendowany przez partię na stanowisko w którymś z resortów państwa musi płacić 3 proc. swojej pensji na jej konto. Jeśli przestanie płacić, straci rekomendację, a w praktyce, jak łatwo się domyślić – stanowisko.

Tekst w „Wyborczej” kończy się kasandryczną wypowiedzią konstytucjonalisty Piotra Winczorka, który patrząc na standardy ludowców, wieszczy koniec służby cywilnej w Polsce.

Wygodna skleroza

Trudno się nie zgodzić z wymową tekstu dziennikarzy z Czerskiej. Mamy tu kolejny dowód na prawdziwość tezy, że PSL to partia, której racja bytu sprowadza się do dystrybucji posad i stołków. A jednak tekst „Haracz na PSL” budzi wątpliwości. Zabrakło w nim informacji o tym, że identyczne praktyki są normą u koalicjanta PSL – Platformy Obywatelskiej. Czy to przypadek? Być może. Podobnie jak przypadkiem pracownicy Michnika mogli zilustrować swój materiał zdjęciem Jana Burego, znanego ostatnio z przeszukań, które CBA przeprowadziło w jego mieszkaniach. Zapomnieli, nie wiedzieli – a w kampanię Tuska ustawiania PSL do pionu wplątali się całkiem niechcący.

Warto jednak zatem odświeżyć pamięć Czuchnowskiego i jego kolegów, ale też czytelników „Gazety Polskiej Codziennie”. Zacznijmy zatem od uchwały PO z 2007 r., którą opublikował portal Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Czytamy w niej: „Członkowie PO sprawujący funkcje publiczne z ramienia PO zobowiązani są do płacenia na rzecz partii do 10 proc. miesięcznego wynagrodzenia z tytułu sprawowanych funkcji – środki te są traktowane jako darowizny na rzecz PO w regionie, na terenie którego członek PO sprawuje funkcję publiczną. Zarząd Regionu podejmuje uchwałę o wysokości opodatkowania się osób sprawujących funkcje publiczne z ramienia PO w danym regionie”.

Jak sugerowała Joanna Lichocka w swoim wywiadzie-rzece z Andrzejem Zybertowiczem, są pewne przesłanki, by sądzić, że wcześniej zobowiązania finansowe były nakładane nie tylko na członków PO. Wskazówką jest tu depesza IAR z 30 maja 2007 r. dotycząca Jerzego Millera: „W regionie mazowieckim politycy, którzy otrzymali funkcje z rekomendacji PO, mają płacić 5 procent swojej pensji na partyjne konto, nawet jeśli do partii nie należą. »Nic o tym nie wiem i nie płacę. To w ogóle jakieś niedobre rozwiązanie. Powinny się liczyć kwalifikacje, a nie jakaś niejasna kategoria rekomendacji« – mówi »Rzeczpospolitej« wiceprezydent Warszawy Jerzy Miller, który był rekomendowany przez Platformę, ale do niej nie należy”.

„[…] widocznie był jakiś mechanizm, na podstawie którego oczekiwano od niego pieniędzy. Skandal wybuchł właśnie po tym, gdy powiedział, że niczego płacić nie będzie. Po publikacjach medialnych uchwałę zmieniono” – pisała Joanna Lichocka.

Skala problemu

Rozmówca Joanny Lichockiej, prof. Andrzej Zybertowicz przywołał ustalenia „Pulsu Biznesu”, który opublikował w 2012 r. listę 428 działaczy Platformy, członków ich rodzin i znajomych, którzy objęli stanowiska kierownicze w spółkach i instytucjach publicznych. Kto wie, czy ta rzesza jakże przyzwoitych ludzi nie odprowadza do kasy partii Tuska pieniądzy nie mniejszych niż te, o których pisali dziennikarze „Wyborczej” w kontekście PSL – 2 mln zł rocznie. A może i wielokrotnie większe, jeśli weźmiemy pod uwagę, że np. pensja Aleksandra Grada, prezesa spółki PGE PEJ1, zajmującej się energią jądrową, wynosiła 110 tys. zł miesięcznie… W tej sytuacji można lepiej zrozumieć, dlaczego Platforma, która opanowała całkowicie instytucje państwa polskiego, tak gorąco wyrywała się do obcięcia finansowania partii z budżetu.

Rzecz jasna nie są to pieniądze, które by w skali państwa istotnie ważyły w wydatkach – a w każdym razie nie decydują o być albo nie być Rzeczypospolitej. Być może istotniejsze od ich wartości są relacje, które kształtują się za ich sprawą między partiami a urzędami państwa. Jak słusznie sugerował prof. Zybertowicz, w tego rodzaju sieciach klientystycznych ludzie uczciwi, nieuwikłani w żadne zależności są uważani za zagrożenie i w miarę możliwości eliminowani. „Potem się okazuje, iż zaburzony został proces reprodukcji fachowców, powstaje np. luka pokoleniowa, która odbija się na jakości pracy instytucji”. 

Całość artykułu w "Gazecie Polskiej Codziennie"

Wesprzyj niezależne media

W czasach ataków na wolność słowa i niezależność dziennikarską, Twoje wsparcie jest kluczowe. Pomóż nam zachować niezależność i kontynuować rzetelne informowanie.

* Pola wymagane