Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Reklama
,Maciej Wąsik,
19.11.2013 14:52

Jak naprawdę wyglądała sprawa Weroniki Marczuk

Aby odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga zamierza postawić zarzuty byłemu szefowi Centralnego Biura Antykorupcyjnego Mariuszowi Kamińskiemu oraz funkcjonariusz

Aby odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga zamierza postawić zarzuty byłemu szefowi Centralnego Biura Antykorupcyjnego Mariuszowi Kamińskiemu oraz funkcjonariuszowi Tomaszowi Kaczmarkowi, należy cofnąć się do wiosny 2009 r. Wówczas CBA pod wodzą Mariusza Kamińskiego realizowała działania, mające na celu wykrycie zjawisk korupcyjnych w różnych dziedzinach życia publicznego.

Jedną z dziedzin życia publicznego, w których działało CBA, była prywatyzacja przedsiębiorstw. Takie zadanie nakładała na tę służbę ustawa o CBA, takie były też oczekiwania społeczne. Prześwietlanie zamówień publicznych oraz procesów prywatyzacyjnych stanowiły również główne obowiązki, jakie na CBA nakładała „tarcza antykorupcyjna” – program, który ówczesny sekretarz Kolegium ds. Służb Specjalnych Jacek Cichocki starał się wdrożyć.

Tysiące euro, mieszkania i stanowiska

W 2009 r. działający pod przykryciem agent CBA uzyskał kontakt z osobami, które szukały odpowiednich inwestorów, gotowych wziąć udział w procesie prywatyzacji spółki skarbu państwa Wydawnictwa Naukowo-Techniczne. Osoby te, powołując się na wpływy w Ministerstwie Skarbu, twierdziły, że potrafią doprowadzić do sytuacji, w której spółka WNT (posiadająca w swoich aktywach m.in. kamienicę w Warszawie przy ul. Mazowieckiej) zostałaby sprzedana po zaniżonej cenie wskazanemu inwestorowi. Deklaracje załatwienia sprawy w opisany wyżej sposób złożyli Weronika Marczuk oraz Bogusław Serdyński, prezes Wydawnictw Naukowo-Technicznych.

CBA rozpoczęło czynności operacyjne w tej sprawie. Weronika Marczuk za pomoc przy zakupie spółki WNT żądała korzyści w wysokości 100 tys. euro, Bogusław Serdyński zaś oczekiwał m.in. stanowiska prezesa oraz udziałów w sprywatyzowanej firmie, a także samochodu i mieszkania służbowego. Na podstawie zgromadzonych materiałów szef CBA, zgodnie z procedurą przewidzianą w ustawie o CBA, wystąpił do prokuratora generalnego o zgodę na realizację kontrolowanego wręczenia korzyści majątkowej. Prokurator generalny takiej zgody udzielił.

Warto zaznaczyć, że w ramach pomocy w zakupie prywatyzowanego przedsiębiorstwa funkcjonariusze CBA, działający jako inwestorzy, otrzymali od Serdyńskiego m.in. analizę prywatyzacyjną, która z założenia jest dokumentem niejawnym i nie mogła być udostępniana potencjalnym inwestorom na żadnym etapie prywatyzacji.

23 września 2009 r. Weronika Marczuk została zatrzymana na gorącym uczynku przyjęcia korzyści w postaci zaliczki w wysokości 100 tys. zł. Tego samego dnia zatrzymany został Bogusław Serdyński, który wcześniej otrzymał zaliczkę w wysokości 10 tys. euro. Prokurator wystąpił do sądu o zastosowanie aresztu tymczasowego z uwagi na możliwość matactwa oraz zagrożenie zarzucanego czynu wysoką karą.

Sąd okręgowy orzekł areszt, ale potem zamienił go na wysoką kaucję. Rozpoczęło się śledztwo prowadzone przez Prokuraturę Okręgową w Warszawie.

W tym czasie wybuchła afera hazardowa i Mariusz Kamiński został przez Donalda Tuska odwołany ze stanowiska szefa CBA.

Śledztwo pełne zakrętów

W 2010 r. w śledztwie przeciwko Weronice Marczuk i Bogusławowi Serdyńskiemu działy się rzeczy dziwne. Najpierw zmienił się prokurator prowadzący śledztwo. Nowy prokurator doszedł do wniosku, że czynności operacyjne podejmowane przez funkcjonariuszy CBA mogły być nielegalne, mimo że nie wyszły na jaw żadne nowe okoliczności (sic!). W efekcie prokurator złożył zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa z art. 231 kodeksu karnego (przekroczenie uprawnień, niedopełnienie obowiązków) przez funkcjonariuszy CBA, po czym wyłączył materiały operacyjne CBA zgromadzone w postępowaniu przeciwko Marczuk i Serdyńskiemu. Wspomniane materiały zostały przekazane do nowego postępowania w sprawie rzekomego przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszy CBA, które trafiło do Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga.

To rzecz kluczowa w całej tej historii. Głównymi dowodami przeciwko Marczuk i Serdyńskiemu na początku sprawy w 2009 r. były materiały operacyjne CBA – nagrania spotkań, rozmów, materiały z podsłuchów. Prokuratura prowadząca postępowanie wobec Marczuk i Serdyńskiego, uznając, że pozyskano je nielegalnie, nie uwzględniła ich w śledztwie. Oparła się praktycznie tylko na zeznaniach funkcjonariusza CBA pod przykryciem oraz wyjaśnieniach podejrzanych. W tej sytuacji, w obliczu zeznań „słowo przeciwko słowu”, w styczniu 2011 r. sprawa została umorzona.

W uzasadnieniu umorzenia śledztwa wobec Weroniki Marczuk czytamy: „Ocena wskazanych dowodów została dokonana bez uwzględnienia materiałów o charakterze niejawnym, które uzyskane zostały w wyniku podjętych przez CBA czynności operacyjno-rozpoznawczych. Z uwagi na fakt, iż pojawiły się istotne wątpliwości co do prawidłowości oraz dopuszczalności prowadzonej w stosunku do podejrzanych działań operacyjnych przewidzianych w ustawie o CBA, stąd materiał operacyjny zgromadzony przez CBA nie został uwzględniony jako dowód w przedmiotowym postępowaniu karnym i w związku z tym nie stanowił podstawy czynienia ustaleń faktycznych w sprawie”.

W mojej ocenie nie można tego nazwać inaczej niż ordynarnym skręceniem sprawy pod pretekstem odrzucenia rzekomych „owoców zatrutego drzewa”. Zasada ta notabene w polskim prawie karnym nie obowiązuje. Istnieje w prawodawstwie amerykańskim – określa pozyskane w sposób nieprawidłowy dowody jako te, których nie można użyć w udowodnieniu winy podejrzanego.

Bezkarność trwa

To kuriozalne umorzenie stało się podstawą do triumfalnego powrotu oskarżonych na łamy „Gazety Wyborczej” i do studia TVN. Co gorsza, stało się ono podstawą do ich roszczeń wobec państwa w związku z rzekomo bezzasadnymi zatrzymaniami. Sądy rozpatrujące wnioski osób, wobec których CBA podjęło czynności, nie dysponują materiałami operacyjnymi, które ta służba zebrała. A przecież tylko materiały operacyjne mogą pokazać, jak przedstawiał się stan faktyczny. Dlatego domagajmy się ich odtajnienia, inaczej prawda nie zostanie ujawniona.

Tymczasem od 2010 r. Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga prowadzi postępowanie wobec rzekomych nieprawidłowości, jakich dopuścili się Mariusz Kamiński i jego ludzie. Trzy lata prokuratura przesłuchiwała świadków, badała dokumenty. Sam Mariusz Kamiński został przesłuchany w charakterze świadka w tym postępowaniu pod koniec 2012 r. Warto zauważyć, że prokuratorzy nie przesłuchują w charakterze świadka osób, którym zamierzają postawić zarzuty.

I nagle ta sama prokuratura zmienia zupełnie front. Warto przy tej okazji zwrócić uwagę, że gdyby prokurator Zielińska umorzyła postępowanie, materiały operacyjne CBA powinny wrócić do macierzystego śledztwa. Wtedy trzeba by było je wznowić i pojawiłaby się szansa na ukaranie Marczuk i Serdyńskiego. Tak jednak się nie dzieje. Prokuratura woli postawić zarzuty Mariuszowi Kamińskiemu i kilku innym funkcjonariuszom CBA. Jestem pewny, że za kilka lat usłyszymy, iż byli niewinni. Tymczasem w III RP bardziej opłaca się być skorumpowanym, niż ścigać korupcję.
 

Autor w latach 2006–2009 pełnił funkcję zastępcy szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego
Reklama