Nawrocki w wywiadzie dla #GP: Silna Polska liderem Europy i kluczowym sojusznikiem USA Czytaj więcej w GP!

Od Lenino do Berlina, ale i do Gib…

Właśnie mija 70. rocznica bitwy, od której rozpoczyna się historia polskich formacji zbrojnych walczących w II wojnie światowej u boku Armii Czerwonej.

Właśnie mija 70. rocznica bitwy, od której rozpoczyna się historia polskich formacji zbrojnych walczących w II wojnie światowej u boku Armii Czerwonej. To tragiczna bitwa pod Lenino, podczas której mieliśmy do czynienia z olbrzymim bohaterstwem żołnierzy, a zarazem fatalnym dowodzeniem. 1. Dywizja Piechoty im. Tadeusza Kościuszki, wprowadzona do walki w składzie sowieckiej 33. Armii, przełamywała w niej obronę niemiecką na białoruskiej równinie.

Do 1991 r. wspomnienie bitwy pod Lenino było obchodzone jako święto Ludowego Wojska Polskiego. Jak mamy ten moment pamiętać? Czy bardziej mamy akcentować pojęcie „ludowe”, czy raczej jednak „wojsko polskie” w tym wspomnieniu? Czy owym słowem „ludowe” mamy pomniejszać znaczenie walki, którą stoczyli na całym szlaku od Lenino do Berlina jej polscy uczestnicy; czy wolno lekceważyć ich ofiarę?

Poświęcenie żołnierzy

Nie wolno. Trzeba szanować dziedzictwo ojców – w tym, co dobre. W imię tej zasadniczej racji napisał do mnie niedawno syn żołnierza Armii Krajowej. Jego ojciec wcielony został przymusowo do jednostek Wojska Polskiego walczących u boku Armii Czerwonej przeciw Niemcom. Autor upomniał się, słusznie, o nienadużywanie terminu „Ludowe Wojsko Polskie”, który określa jako „krzywdzący i nieodzwierciedlający sytuacji”. Jego ojciec i tysiące takich jak on, żołnierzy 1. i 2. Armii, nie chcieli wcale służyć żadnej „ludowej”, komunistycznej władzy. Chcieli służyć i służyli, oddając w tej służbie życie i zdrowie, po prostu Polsce, jej wyzwoleniu spod okrutnej, ludobójczej okupacji niemieckiej.

Znalazły się w owym Wojsku Polskim tysiące tych, którzy z odległych syberyjskich obozów, do których zostali zesłani po 17 września 1939 r., nie zdążyli do armii tworzonej pod dowództwem gen. Władysława Andersa, szczęśliwie ewakuowanej do Iranu i na Bliski Wschód. To nie była ich wina, że nie zdążyli. To była ich gorycz, że już „prawdziwego” Wojska Polskiego nie zastali. Chcieli iść do Polski – z tym wojskiem, jakie było, jakie powstawało według planów Józefa Stalina, ale było szansą powrotu do ojczyzny. Potem dołączyły do nich tysiące innych wcielanych przymusowo żołnierzy AK. Były wreszcie dziesiątki tysięcy młodych ludzi z poboru dokonywanego na ziemiach już na zachód od Bugu. Z prawdziwym poświęceniem i bohaterstwem szli do Polski, a potem przez jej ziemię, aż do serca III Rzeszy. Od tragicznej bitwy pod Lenino, poprzez walki 1. Armii na wiślańskich przyczółkach Warki i Magnuszewa oraz bitwę pancerną pod Studziankami w sierpniu 1944 r., poprzez najtrudniejsze boje o przełamanie niemieckiego Wału Pomorskiego (uwieńczone zdobyciem Kołobrzegu), forsowanie Odry, aż do Berlina, gdzie polski żołnierz mógł 2 maja 1945 r. zawiesić swoją flagę na germańskiej Kolumnie Zwycięstwa. Szlak bojowy 2. Armii LWP, złożonej w dużej części z przymusowo wcielanych do jej szeregów żołnierzy AK, doprowadził ją do straszliwego boju o Budziszyn (m.in. wskutek błędów dowódcy, gen. Karola Świerczewskiego, wynikiem tej bitwy było blisko 20 tys. zabitych i rannych żołnierzy armii) i wyzwolenia północnych Czech. Całe to bohaterstwo, całe to poświęcenie nie może być zapomniane czy unieważnione zarzutem politycznego wykorzystania tych formacji przez nową, instalowaną przez Stalina nad Wisłą władzę.

Od bohaterstwa do zbrodni

Nie można jednak zapomnieć i o tym: kiedy rozkazem 29 lipca 1944 r. podpisanym przez gen. Michała Rolę-Żymierskiego tworzono formalnie nowe Wojsko Polskie, w przejętych przez NKWD więzieniach na wileńskich Łukiszkach czy na lwowskim Zamarstynowie siedziały już tysiące polskich patriotów – żołnierzy AK, którzy z tym wojskiem nie poszli dalej. Oni poszli do łagrów: w Norylsku, Workucie, Kołymie. Tylko na odcinku operacji sowieckiego 1. Frontu Białoruskiego do połowy maja 1945 r. aresztowano ponad 16 tys. żołnierzy AK i innych organizacji podziemnych. A przecież w północnej części ziem polskich podobnie operowały jeszcze tyły 2. Frontu Białoruskiego, a na południu – 1. Frontu Ukraińskiego...

W sprawozdaniu dla Stalina z października 1945 r. Ławrientij Beria podawał, że do obozów na obszarze ZSRS wywieziono z terytorium Polski („lubelskiej”) 27 tys. Polaków. Kiedy żołnierze 1. Armii Wojska Polskiego przełamali z najwyższym poświęceniem umocnienia niemieckiego Wału Pomorskiego i zawiesili polską flagę w Kołobrzegu, NKWD porwało 16 przywódców Polskiego Państwa Podziemnego, krajowych członków legalnego, uznawanego wtedy jeszcze przez zachodnie mocarstwa rządu polskiego w Londynie, na czele z ostatnim komendantem Armii Krajowej gen. Leopoldem Okulickim (którego pamięć jest tak haniebnie poniewierana teraz w książce noszącej trafny tytuł: „Obłęd”). Dla części jednostek 1. i 2. Armii szlak bojowy nie skończył się w maju 1945 r. w Berlinie i Pradze. Niektóre uczestniczyły potem w zbrodni. Splamili w ten sposób swój mundur żołnierze 1. Dywizji im. Tadeusza Kościuszki. Jej wydzielony pododdział, 110 ludzi, wziął udział w osławionej Obławie Augustowskiej, w lipcu 1945 r., kiedy to ramię w ramię z formacjami NKWD zajmował się wyłapywaniem polskich cywilów i żołnierzy niepodległościowej partyzantki. 600 ludzi wywieziono w nieznanym kierunku. Prawdopodobnie w okolice Grodna, gdzie zostali zamordowani. Nie odnaleziono ich ciał do dziś. Tragiczny los ofiar upamiętnia krzyż ustawiony w Gibach – widnieją na nim 530 nazwiska. Szlak bojowy części żołnierzy spod Lenino doprowadził garstkę z nich do tej zbrodni. Tak jak prowadził takich ludzi, jak porucznik Wojciech Jaruzelski, od bohaterskiej walki na Wale Pomorskim, do bezwzględnej rozprawy z „bandami” WiN u i zwalczania „reakcyjnego” PSL.

Co musimy pamiętać

Jak to rozsupłać? Jak rozwikłać tak splątany los, jak opisać go we wspólnotowej pamięci? Dam jeden przykład, opisany przeze mnie przed 20 laty na łamach dwumiesięcznika „Arka”. To utrwalona w dokumentach historia dwóch żołnierzy 2. Armii Wojska Polskiego (tej, którą dowodził gen. Karol Świerczewski). Obaj z 3. Kompanii 5. Pułku Zapasowego. Jeden, Jan Nessler, wcielony przymusowo z AK, przeżywał dylemat związany z tym, że ma przysięgać na wierność Krajowej Radzie Narodowej (z Bierutem na czele). Drugi wysłuchał jego zwierzeń – i doniósł do Oddziału Śledczego Informacji Wojskowej 2. Armii. W Informacji niemal urzędowym językiem był rosyjski – wszyscy oficerowie tej służby mówili w tym właśnie języku. Donosiciel został chętnie wysłuchany. Jana Nesslera skazano na karę śmierci. Jego apelację o ułaskawienie odrzucił sam gen. Świerczewski. Nessler został 11 lutego 1945 r. rozstrzelany. Miał 21 lat. Starszy od niego donosiciel, także żołnierz 2. Armii, zaczął wtedy swoją błyskotliwą karierę – przeszedł do służby w aparacie polityczno-propagandowym WP, ukończył tę służbę w stopniu majora w 1951 r. Nazywał się Zbigniew Safjan. Został pisarzem. Znany jest przede wszystkim jako autor scenariusza do najpopularniejszego serialu w historii TVP – „Stawki większej niż życie”.

Zakłamany, świetny serial o walce z prawdziwym wrogiem. Jakoś wciąż nikt w III RP nie chce przypomnieć prawdy o autorze tego serialu. Jest w niej zarazem jakaś część prawdy, tragicznej prawdy o tym Wojsku Polskim, które zaczęło swój szlak bojowy pod Lenino. Tylko cała prawda powinna tworzyć podstawę naszej zbiorowej pamięci. Musi być w niej miejsce dla godnej pamięci o bohaterstwie i wojennym trudzie tysięcy żołnierzy Wojska Polskiego. Ale musi być prawda o postawie takich ludzi jak TW „Wolski”, jak autor „Stawki większej niż życie”, i takich jak wspomniany gen. Świerczewski, który miał na sumieniu setki odrzuconych próśb o ułaskawienie żołnierzy AK. Musi być też miejsce na prawdę o ofiarach – takich jak mieszkańcy wsi pod Augustowem, jak żołnierze WiN spod Hrubieszowa likwidowani przez „Wolskiego” i takich jak Jan Nessler. Zabity o świcie 11 lutego. To był, niestety, świt nowej władzy w Polsce. Nie był to świt tej wolnej, bezprzymiotnikowej Polski, o jaką chcieli walczyć i walczyli ci, którzy „spoza gór i rzek” szli ze Wschodu na spotkanie „grających wierzb, malowanych zbóż”. I tyle musimy chyba pamiętać.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Andrzej Nowak