Elity komunistyczne tworzyli ludzie narzuceni Polakom siłą, przemocą zainstalowani przez Związek Sowiecki, przyszli z Armią Czerwoną i uzyskali swoją pozycję dzięki wyniszczeniu przedwojennej elity. Dziedziczenie pozycji społecznej po rodzicach, prominentach PZPR‑u czy SB byłoby więc w państwie chcącym uchodzić za sprawiedliwe i demokratyczne bardzo problematyczne.
Jednym z klasycznych problemów socjologicznych jest kwestia dziedziczenia pozycji społecznej. W prawdziwie otwartym społeczeństwie pozycja powinna być osiągana przez jednostkę mocą talentu, pracowitości, pomysłowości, łutu szczęścia – nie zaś dziedziczona po rodzicach. Wiemy jednak, że tak nie jest. Nawet najbardziej „otwarte” społeczeństwa zachodnie nie są idealnymi merytokracjami, nie gwarantują równości szans. Wynika to przede wszystkim z systemu rodzinnego i rodzinnej solidarności – jak tu bowiem nie starać się zapewnić swojemu dziecku jak najlepszej przyszłości lub nie pomóc siostrze czy bratu. „Ideał bezklasowego społeczeństwa (...) jest według wszelkiego prawdopodobieństwa utopijny – tak długo przede wszystkim, jak długo będzie istniał system rodzinny” – pisał jeden z klasyków socjologii Talcott Parsons, polemizując z Marksem i marksistami. Toteż prawdziwi komuniści i szczerzy bolszewicy zawsze wiedzieli, że jeśli ma naprawdę zapanować równość, trzeba rodzinę całkowicie zlikwidować.
Dobrze skoligacone matoły
Talcott Parsons twierdził, że: „Im większy jest zasięg grup pokrewieństwa, im bardziej są one solidarne, zwłaszcza w płaszczyźnie międzypokoleniowej, tym bardziej kastowy będzie charakter systemu klasowego”. Jeśli chce się więc społeczeństwa, które nie zastyga w kastowości, trzeba dbać o to, by poszerzać możliwości awansu, by ludzie utalentowani nie byli z góry pozbawieni szans w konkurencji z ustosunkowanymi i dobrze skoligaconymi matołami, bo to prowadzi nie tylko do poczucia krzywdy i niesprawiedliwości, ale i do stagnacji całego społeczeństwa, braku nowych impulsów i innowacyjności.
W Polsce, jak w innych krajach pokomunistycznych, dochodzi jeszcze inny, szczególny problem. Elita PRL‑u nie była elitą normalnego państwa, nie wyłoniła się w zwykłym procesie elitotwórczym. Jak wiemy, elity komunistyczne tworzyli ludzie narzuceni Polakom siłą, z punktu widzenia suwerennego państwa polskiego często przestępcy, ludzie przedwojennego marginesu, dołów społecznych, czasami pochodzący z mniejszości narodowych, którzy nie swoimi talentami, nie kompetencją, nie w wolnej konkurencji i rywalizacji zyskali swoje powojenne prominentne pozycje. Nie odziedziczyli też ich po rodzicach, lecz zostali przemocą zainstalowani przez Związek Sowiecki, przyszli z Armią Czerwoną i uzyskali swoje pozycje dzięki wyniszczeniu przedwojennej elity – między innymi poprzez zbrodnie takie jak Katyń. Potem oczywiście pojawiły się jeszcze inne mechanizmy kooptacji, ale do końca to nie walory moralne czy intelektualne decydowały o awansie – one go wykluczały, bo również w późniejszej fazie PRL była państwem opresyjnym, antynarodowym i obrzydliwym. A jedną z najgorszych części systemu władzy był aparat inwigilacji i represji.
Solidarność międzypokoleniowa takich rodzin, a tym bardziej dziedziczenie pozycji społecznej po rodzicach prominentach PZPR‑u czy SB, byłyby więc w państwie chcącym uchodzić za sprawiedliwe i demokratyczne bardzo problematyczne. III RP ma być podobno zerwaniem z PRL‑em, prezentuje się jako spełnienie polskich snów o wolności, sprawiedliwości, dobrobycie i demokracji. To jej krytycy, zwłaszcza „pisowcy”, twierdzą, że to zerwanie to legenda, że w III RP wiele pozostało z PRL‑u, że w wielu instytucjach przetrwały dawne osoby i dawne praktyki, że system w dużej mierze się zreprodukował w swoich głębszych warstwach i że nawet zmiana pokoleniowa niewiele pomoże, bo funkcjonariuszy PRL‑u zastępują ich dzieci, a pokomunistyczne sieci stają się międzypokoleniowe.
Tajemnice i niedomówienia
Najlepszą odpowiedzią na taką podejrzliwość, na tę skłonność do spiskowych teorii, byłyby jawność i przejrzystość. Niestety dzieje się zupełnie odwrotnie. W III RP wszelkiego rodzaju ekshibicjonizm, o ile tylko owocuje pieniędzmi i rozgłosem, należy do dobrego tonu. Nie sposób uniknąć informacji, kto jest czyim partnerem, kto przyszedł na jaki bal, w jakich majtkach albo i bez, kto sobie powiększył biust itd. Jednak w tym skomercjalizowanym ekshibicjonizmie, gdzie wszystko jest na sprzedaż, gdzie bez żenady ujawnia się najintymniejsze szczegóły, jest zadziwiająca luka – sfera tajemnicy i niedomówień. W kraju, gdzie polityka zmieniła się w magiel, obowiązuje niesłychana dyskrecja, takt i powściągliwość, jeśli chodzi o przeszłość komunistyczną rodzinną lub indywidualną prominentów współczesnego obozu władzy i postępu, chociaż dotyczy to biografii politycznych i działalności publicznych, a nie intymnych przypadłości czy prywatnych uczuć.
Można by z tego się cieszyć. Pradziadek powstaniec styczniowy, dziadek legionista, ojciec akowiec, ciotka łączniczka, nawet prominentny endek w rodzinie dodaje splendoru. Ale nie wysoki działacz partyjny, dowódca KBW, wysoki rangą dyplomata, generał, działacz komunistycznych związków zawodowych itd., a zwłaszcza nie tatuś lub mamusia – oficer SB i innych służb pokrewnych. Czyż jest przypadkiem, że słyszymy Bronisława Komorowskiego przy każdej rocznicy i okazji wspominającego jakiegoś swojego krewnego czy pociotka, a tak mało dowiadujemy się o rodzinie pani prezydentowej – a przecież jej także nie powinno brakować okazji do rocznicowych wspomnień. Gdy przychodzi do osobistych wynurzeń i opowieści rodzinnych, nikt nie chełpi się członkiem rodziny z KPP, KPZR, PZPR, UB, SB itd., co świadczy o tym, że mimo dążeń do rehabilitacji tamtego okresu, mimo powrotu neostalinowskiej interpretacji pierwszych lat powojennych, mimo potępiania martyrologii, mimo drwin z klasycznej polskiej narracji, to z niej jako zbiorowość jesteśmy dumni, i to do niej aspirują ci, którzy wychowywali się w kręgach zarządzających PRL‑em.
Esbeckie wzory moralne
Nie wybieramy swoich rodziców czy dziadków. Nie dziedziczymy też wprost ich wad, zalet, inteligencji albo jej braku, a tym bardziej ich win i zasług. Ale nawet wtedy, gdy nie pozostajemy wobec nich bezkrytyczni, możemy odczuwać z nimi solidarność, możemy bronić ich postawy, kierując się odruchem rodzinnej solidarności.
Możemy także pozostawać pod wypływem przejętych w dzieciństwie wzorów. Jak pisał wspomniany już Parsons: „Istnieje wiele dowodów na to, że ważniejsze wzory moralne nie są jedynie czymś, co »akceptujemy« rozumowo. Były one wpajane od wczesnego dzieciństwa i są głęboko »zakorzenione«, tworząc część podstawowej struktury samej osobowości. Pogwałcenie ich niesie ze sobą nie tylko ryzyko sankcji zewnętrznej, lecz także konfliktu wewnętrznego, często prawdziwie paraliżującego”.
Esbeckie wzory moralne, zinternalizowane we wczesnym dzieciństwie, stanowią przeklęte dziedzictwo, którego warto się pozbyć. Być może otwarta rozmowa, być może ujawnienie rodowych tajemnic pozwoliłoby nie tylko czynić polską demokrację bardziej autentyczną i przejrzystą, lecz także umożliwiłoby wielu obecnym prominentom, kształtującym opinię publiczną w Polsce, rozładować ów wewnętrzny konflikt – jeśli go odczuwają. Może wtedy zamiast bezustannie lustrować Polaków jako narodową wspólnotę, upajać się kolejnym dziełem w rodzaju „Pokłosia” w reżyserii Władysława Pasikowskiego, które ma dostarczać ex post usprawiedliwienie uczestnictwa w tamtym systemie opresywnych rządów, trzymających w ryzach „polski motłoch”, byliby się w stanie zmierzyć z własną historią rodzinną.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Zdzisław Krasnodębski