„Noce spędzone na orgiach i pijatyce, dni do południa przespane, po przebudzeniu znów pijatyka i hulanki, w przerwach między jedną a drugą libacją wybryki dobrego humoru wprawiające w zdumienie poczciwych warszawskich mieszczuchów” – taki był sposób na „zobojętnienie” warszawskiej młodzieży opracowany przez rosyjskiego ministra do spraw Królestwa Ignatija Turkułła w pierwszej połowie lat 50. XIX w.
Groza, o której przypominali górująca nad miastem cytadela i kozacy na ulicach, dobra była dla starszych. Dla młodych wymyślono hulanki, a jeszcze gdy ten czy inny młodzieniec okazał się bardziej cyniczny od ministra Turkułła, którego po nocach spotkać można było w „
najbrudniejszych kawiarniach, gdzie wzbudzał podziw ówczesnej tłumnie zapełniającej biura młodzieży” – awans i posada były pewne. Gdy zaś miasto odwiedzał car, wiwatom i balom nie było końca.
„Nikt nie mógł wątpić o wiernopoddaństwie Warszawy. Tresura zrobiła swoje…” – notował Tomasz Burzyński, student Szkoły Sztuk Pięknych. Pisał o czasach, kiedy „
lojalność naszą zmieniliśmy na służalczość, której by się powstydził najprawowierniejszy, urodzony carski poddany”.
Tymczasem Rosja przegrała w upokarzający sposób wojnę krymską. Okazało się, że kolos ma gliniane nogi. Wojsko maszerujące na Krym nie mogło tam dotrzeć na czas. Nowe drogi istniały tylko na mapach. Wydane na nie miliony przepadły w prywatnych kieszeniach. Takim państwem nie dało się sprawnie rządzić, dlatego nowy car Aleksander II zapowiedział reformy.
„Przypatrzcie się ludom węgierskiej krainy”
W maju 1856 r. przybył do Warszawy. Ta przyjęła go „
nie już z zapałem, ale pewnego rodzaju szałem, a złośliwi mówili, że ludzie przodujący wówczas narodowi przeszli w okazaniu swoich wiernopoddańczych uczuć poza wszelkie możliwe granice. Zdawało się, że liberalny cesarz, bo taką miał opinię Aleksander, zarzuci kraj, a przynajmniej ich łaskami. My, młodzi dorośliśmy na tyle, że nie przesądzając kwestii, co dla kraju zrobi car liberalny, chociaż te dwa wyrazy się wykluczają, potępialiśmy go stanowczo. Uprzejmość nie powinna posunąć się do zaparcia własnej godności, a gościnność – choćby nawet polska, powinna być polską i nie przypominać gościnności hord koczujących na stepie” – notował Burzyński. Tak myślących była garstka. Tłumy nadal tańczyły i bawiły się, a z nimi car. Nazajutrz przyjął delegację Polaków. Ci usłyszeli, że jego ojciec Mikołaj II tłumiąc Powstanie Listopadowe, „
zrobił dobrze” i na koniec: „
żadnych marzeń, panowie, żadnych marzeń”.
Gdy jego słowa dotarły do wszystkich, „kraj cały ocknął się, oprzytomniał”.
Car obudził marzenia o Polsce… Groza i hulaszcza szczepionka przestały działać. Zaczęły powstawać patriotyczne, młodzieżowe kółka. Pogrzeb generałowej Sowińskiej – wdowy po bohaterskim obrońcy Woli z 1831 r. – przerodził się w czerwcu 1860 r. w
pierwszą od trzydziestu lat wielotysięczną manifestację młodzieży Warszawy. Kilka miesięcy później cara odwiedzającego miasto witały już puste ulice, a wśród ludzi krążyły anegdoty i ulotki.
„
Pod jarzmem wrogów, co by zgnieść nas chcieli, /Gdy nam dopieka wciąż monarsza łaska,/Któż się tak stroi? Któż się tak weseli?/To podła gawiedź warszawska./Dla nich są obce klęski narodowe,/Obcą niedola tułaczy,/Lecz przyjazd cara, święto galowe,/ Wielki fajerwerk – wszystko dla nich znaczy!/Głupia gawiedzi, odrodne plemię” – szydzono, z tych, którzy służyli Moskwie. I dalej recytowano:
„Przypatrz się ludom węgierskiej krainy,/Jak są do czynów szlachetnych gotowe,/Oni czczą święta – święta narodowe,/Ale na carskie nie spieszą festyny…/Toteż im wcześniej swoboda zaświeci,/Bo miłość kraju to najpierwsza cnota,/ Oni są prawe swojej matki dzieci,/A my nikczemna, kacapska hołota”.
W takiej atmosferze lud Warszawy zbojkotował carską wizytę, a już wkrótce – 29 listopada 1860 r., w 30. rocznicę wybuchu powstania listopadowego – liczne rzesze zebrały się na mszy św. na Lesznie u karmelitów. Po jej zakończeniu odśpiewano zapomnianą pieśń „
Boże, coś Polskę” – po raz pierwszy ze słowami „
Ojczyznę, wolność racz nam wrócić, Panie”, a na koniec
„Jeszcze Polska nie zginęła” … Od tego momentu demonstracje patriotyczne i śpiewy zaczęto organizować w różnych kościołach.
W takiej atmosferze tysiące ludzi wyległy na ulice w 30. rocznicę bitwy pod Grochowem, kiedy powstrzymano rosyjską armię idącą na stolicę w 1831 r.
Nad zebranymi rzeszami rozwinięto ogromną chorągiew z Orłem i Pogonią. Wznoszono okrzyki:
„Trzeci Maj”, „Precz z Moskalami”. Przy śpiewie
„Święty Boże” wkroczono na Rynek Starego Miasta, gdzie kozacy płazowali szablami. Byli ranni, część aresztowano. Pod hasłem zwolnienia więźniów urządzono procesję sprzed kościoła karmelitów. Tym razem kozacy użyli broni. Padło pięciu zabitych. Ich pogrzeb 2 marca 1861 r. zgromadził niemal całą Warszawę.
„Trzymajcie zawsze z narodem”
Rosjanie wycofali wojsko z ulic. Powstała wtedy Delegacja Miejska – kolejna obok Towarzystwa Rolniczego na czele z Adamem Zamoyskim polska reprezentacja – która wystosowała list do cara, pisząc w nim o braku niepodległości. Ten odpowiedział groźbą: „
W żadnym razie nieporządkom faktycznie pobłażać nie będę”. Petersburg poczynił jednak pewne ustępstwa, m.in. polonizując administrację. Nastały „
polskie czasy” – okres patriotycznego uniesienia i nadziei. Od marca dyrektorem Komisji Wyznań i Oświecenia Publicznego w rządzie Królestwa Polskiego został margrabia Aleksander Wielopolski, rok później stanął na czele rządu. Nie ufali mu Rosjanie i Polacy. O swoich rodakach powiedział: „
Dla Polaków można czasem coś dobrego zrobić, ale z Polakami nigdy”. To o nim śpiewał Przemysław Gintrowski: „
Twej pogardy nikt ci nie wybaczy/ Myśmy ciemni, zapalni i łzawi- /A tyś dumny, tyś z nami nie raczył/W narodowym barszczu się pławić/Po co w twarze logiką nam chlustasz?/Nie czytaliśmy Hegla jaśnie panie/ Dla nas Szopen – groch i kapusta/I od czasu do czasu powstanie…”.
Wielopolski chcąc uspokoić nastroje, przygotował „
ustawę o zbiegowiskach”.
Po trzykrotnym wezwaniu do rozejścia się do demonstrantów można było strzelać. Tym samym stał się odpowiedzialny za masakrę, do której doszło 8 kwietnia 1861 r., kiedy padło co najmniej stu zabitych. Nazajutrz Warszawa wyglądała jak wymarła, na ulicach było tylko wojsko. Rozpoczął się czas represji i żałoby narodowej.
Nie powstrzymało to patriotycznych manifestacji, które zaczęto organizować na prowincji Królestwa, na Litwie, Rusi i w Galicji. Potężnym narodowym wystąpieniem stał się w październiku 1861 r. pogrzeb ks. abp. Antoniego Fijałkowskiego – uczestnika powstania listopadowego. Na kilka dni przed śmiercią przemówił jeszcze do duchowieństwa: „
Umierającym proszę i zaklinam was głosem, trzymajcie zawsze z narodem; starajcie się, jako pasterze ludu bronić sprawy wspólnej ojczyzny i nie zapominajcie nigdy, że jesteście Polakami”.
„Wstępuję na służbę Ojczyzny”
Władze nie myślały jednak o ustępstwach i 14 października 1861 r. wprowadziły stan wojenny. Wojsko aresztowało ponad 1,5 tys. mężczyzn zebranych w kościołach. W proteście kuria arcybiskupia zamknęła wszystkie świątynie. Podobnie uczynili pastorzy i rabini. Nie powstrzymało to stale rozbudowującej się konspiracji skupionej w dwu obozach: radykalnych czerwonych w Komitecie Centralnym Narodowym i białych z Dyrekcją Krajową na czele. Czerwoni byli zdecydowani na powstanie, biali natomiast uważali je za przedwczesne. Rosły szeregi konspiratorów przysięgających na krucyfiks: „
Od dziś dnia wstępuję na służbę Ojczyzny, wszystko, co mam, jej poświęcając. Będę posłusznym Władzy Narodowej w osobie wskazanego mi naczelnika i na pierwsze wezwanie stawię się nie zwlekając ani chwili…”.
Na ulicach było coraz więcej wojska ściągniętego z Rosji, planowano budowę koszarowej dzielnicy w centrum miasta. Wielopolski chciał jeszcze zniweczyć powstańcze przygotowania „
rozcinając wrzód”. Na początku października 1862 r. ogłosił „
brankę”, czyli pobór do carskiej armii na 20 lat. Tym razem rekruta miano nie losować, ale listy miały przygotować same władze. Nie było tajemnicą , kto się na nich znajdzie.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Jarosław Szarek