Rzeczywiście, nie zapomnieli. Gdy wszyscy internowani byli zwalniani do domu, Rozpłochowskiego wywieziono przez oblicze wojskowego prokuratora. Dostał zarzut, za który groziła kara śmierci.
- Po zakończeniu okresu internowania na terenie obozu internowania w więzieniu w Uhercach w Bieszczadach, na dwa dni przed Wigilią, zostałem skuty na bramie więzienia. Kiedy ostatnia grupa z „mandżurami” szła do domu i czekali na nich bliscy, mnie na bramie głównej aresztowali, zakuli w kajdany, wrzucili do fiata cywilnego i powieźli…
- wspominał śp. Andrzej Rozpłochowski w rozmowie z Piotrem Lisiewiczem.
Został wywieziony do Warszawy, do gmachu MSW.
- Stanąłem przed pułkownikiem Ryszardem Szczęsnym z Naczelnej Prokuratury Wojskowej, w zielonym mundurze, który oskarżył mnie o próbę obalenia przemocą ustroju PRL i osłabienia jej sił zbrojnych. To był najgroźniejszy paragraf kodeksu karnego, 123-eci, który niósł zagrożenie od kary 10 lat więzienia do kary śmierci włącznie
– opowiadał w „Wywiadzie z chuliganem” Rozpłochowski. Cała opowieść dziś o 20.00 w Telewizji Republika.