Po prawdopodobnej porażce w wyborach prezydenckich i niemal pewnej w Izbie Reprezentantów ostatnią szansą Republikanów na zachowanie wpływu na sytuację polityczną jest utrzymanie większości w Senacie. Czy tak się stanie dowiemy się jednak dopiero w styczniu.
Wybory do amerykańskiego senatu są organizowane na raty. Wybierani na sześcioletnie kadencje senatorzy podzieleni są na trzy klasy. Same wybory mają miejsce co 2 lata i staje do nich jedna klasa, mniej więcej 1/3 senatu. Chodzi o to, aby zachować ciągłość władzy i nie wymieniać wszystkich senatorów naraz. W tym roku do wyborów stanęli senatorzy klasy 3, wybrani w 2014 roku. To była zła wiadomość dla Republikanów – na 33 takich senatorów aż 21 było Republikanami. Musieli także bronić się w dwóch wyborach specjalnych, na miejsce śp. Johna McCaina w Arizonie oraz Johniego Isaksona w Georgii, który odszedł z powodów zdrowotnych.
Demokraci do końca wierzyli w rzekomą niepopularność Donalda Trumpa wśród wyborców oraz w to, że spowoduje ona „niebieską falę”, która nie tylko zwiększy ich przewagę w Izbie ale także da im większość w Senacie. Ta jednak nigdy nie nadeszła. Trump najprawdopodobniej przegrał wybory, ale różnica do Bidena w kluczowych stanach była minimalna a on sam dostał więcej głosów niż w 2016. W Izbie Demokraci utrzymają raczej większość, ale będzie ona mniejsza niż po wyborach 2018.
W senacie teoretycznie mają jeszcze szansę, ale nie jest ona zbyt wielka. Na chwilę obecną nie ogłoszono jeszcze wyników w trzech stanach. Na Alasce broniący swojego miejsca republikański senator Dan Sullivan prowadzi o ponad 30 proc. nad demokratycznym kontrkandydatem Alem Grossem przy połowie policzonych głosów. W Północnej Karolinie Republikanin Thom Tillis ma niecałe 2 proc. przewagi przy 99 proc. policzonych głosów. Miejsca w Senacie z obu tych stanów przypadną raczej na pewno Republikanom. Oznacza to, że prawica w stuosobowym Senacie będzie miała 50 miejsc. Demokraci i współpracujący z nimi senatorzy niezależni będą mieli 48.
W takiej sytuacji o tym, kto będzie rządził Senatem, zadecydują wybory w Georgii. Ich zwycięzców poznamy dopiero po drugiej turze, która będzie miała miejsce w styczniu. Wszystko z powodu stanowych przepisów które twierdzą, że senatorem z tego stanu może zostać jedynie kandydat, który zdobył 50proc. + 1 głos.
W wypadku wyborów specjalnych na miejsce Isaksona nie zorganizowano prawyborów. Zamiast tego o zwycięstwo walczyło aż 20 kandydatów z obu partii, partii libertariańskiej i zielonych oraz kandydatów niezależnych. Najwięcej głosów – 32,9 proc. - dostał Demokrata Raphael Warnock a nominowana przez gubernatora na miejsce odchodzącego senatora Republikanka Kelly Loeffler zdobyła drugie miejsce z 25,9 proc. głosów, i to ta dwójka zmierzy się w drugiej turze. Trzecie miejsce zajął jednak Republikani Doug Collins, który zdobył 20 proc. - o ponad 13 proc. więcej, niż czwarta kandydatka, Demokratka Deborah Jackson. Jeśli jego głosy przejdą na Loeffler, to ma ona duże szanse na wygraną.
Drugiego miejsca broni senator David Perdue. Próbuje go pozbawić dziennikarz śledczy i Demokrata Jon Ossoff. Perdue dostał 49,8 proc. przy 99 proc. policzonych głosów a Ossoff – 47,9 proc. Trzeci kandydat, Shane Hazel z Partii Libertariańskiej zdobył 2,3 proc., tym samym sprawiając, że żaden z głównych kandydatów nie przekroczył progu 50proc. + 1.
Jeżeli potwierdzą się wyniki z Alaski i Północnej Karoliny, zwycięzcy z Georgii zdecydują o tym kto będzie rządził Senatem. Jeżeli Republikanie zdobędą chociaż jedno miejsce w tym raczej prawicowym stanie, to będą mieli 51 głosów i zachowają kontrolę. Jeżeli Demokratom uda się zdobyć oba, to senat będzie podzielony dokładnie po równo. Taka sytuacja jest rzadka ale nie bez precedensu – miała miejsce dopiero trzy razy, w 1881, 1953 i w 2000. W razie remisu podczas głosowania o jego wyniku zadecyduje głos rzucony przez wiceprezydent Harris.
Zdobycie de facto większości to nie jest jednak to samo, co zdobycie większości de iure. W 2000 roku obie partie musiały dojść do kompromisu i np. podzielić się po równo stanowiskami w komisjach, które miały po dwóch równoważnych przewodniczących. Przy obecnych podziałach politycznych i polaryzacji obu partii takie rozwiązanie nie wchodziłoby w grę. Do niego jednak raczej nie dojdzie gdyż dwaj senatorzy, Bernie Sanders i Angus King, głosują wprawdzie jak Demokraci, ale formalnie są niezależni. Nawet przy sytuacji 50-50 Republikanie będą mieć formalną większość.
Utrzymanie większości w senacie przez Republikanów to zła wiadomość dla Bidena. Senat m.in. potwierdza jego kandydatury do gabinetu i będzie on musiał nominować bardzo centrowych kandydatów, republikański senat będzie również blokował jego bardziej lewicowe inicjatywy. Co więcej utrzymanie kontroli nad komisjami może doprowadzić do niewygodnych dla niego śledztw – jak zapowiedziane już przez senatora Lindseya Grahama śledztwo w sprawie nieprawidłowości wyborczych czy kontynuacja śledztwa w sprawie ingerencji służb w wybory 2016 r. czy też tego, które wyjaśnia zagraniczne interesy jego syna.