- Jeżeli postuluje się, żeby przyszłe zmiany traktatowe były przyjmowane 4/5 głosów, to oznacza, że Polska mogłaby być zobowiązana umową, której nie podpisuje. Ingerencja w szereg obszarów, ważnych z punktu widzenia funkcjonowania państwa, to niesłychanie niebezpieczna tendencja. Jest tak, że to przeniknęło z radykalnych postulatów federalistów, centralistów na poziom procedury, prowadzonej już realnie w Parlamencie Europejskim - mówi nam minister ds. Unii Europejskiej Szymon Szynkowski vel Sęk.
Parlament Europejski w przyjętej w środę w Strasburgu rezolucji opowiedział się za zmianą traktatów unijnych. W głosowaniu 291 europosłów było za, 274 przeciw, a 44 wstrzymało się od głosu.
O próbie centralizacji - postuluje się rezygnację z zasady jednomyślności w głosowaniach w Radzie UE w 65 obszarach i przeniesienie kompetencji z poziomu państw członkowskich na poziom UE - rozmawiamy z ministrem ds. Unii Europejskiej Szymonem Szynkowskim vel Sękiem.
- To nie są nowe postulaty. One były domeną radykałów. W tej chwili wchodzą w mainstream, w procedurę Parlamentu Europejskiego. Te propozycje są na tyle radykalne, że - gdyby weszły w życie - przekraczają czerwoną linię, za którą zmiany są nieodwracalne. Jeżeli postuluje się, żeby przyszłe zmiany traktatowe były przyjmowane 4/5 głosów to oznacza, że Polska mogłaby być zobowiązana umową, której nie podpisuje. Ingerencja w szereg obszarów, ważnych z punktu widzenia funkcjonowania państwa, to niesłychanie niebezpieczna tendencja. Jest tak, że to przeniknęło z radykalnych postulatów federalistów, centralistów na poziom procedury, prowadzonej już realnie w Parlamencie Europejskim
- mówi nam.
Zdaniem polityka przyspieszenie prac wynika z „końcówki obecnego cyklu”. - Za chwilę będą wybory do Parlamentu Europejskiego, ten skład już nie będzie obradował. A przyszły nie wiadomo, czy tak radykalne propozycje by przyjął. W wielu krajach widać, że jest co najmniej dystans do tego rodzaju pomysłów. Jest przyspieszenie, żeby przeforsować to w tej kadencji Parlamentu Europejskiego, żeby uczynić jak najwięcej kroków jeszcze w tym cyklu i spróbować to skończyć przed przyszłym cyklem - słyszymy.
Na uwagę, że być może nie ma się czego obawiać, bo sam Donald Tusk - prawdopodobny premier przyszłego rządu - ocenia propozycje zmian traktatów jako „nienajmądrzejsze”, słyszymy:
„posłowie opozycji podczas prac w Parlamencie Europejskim albo te zmiany wspierali, albo nie zabierali głosu w tych sprawach. Teraz ich stanowisko się zmieniło na skutek tego, że alarmujemy, jak niebezpieczne są to rozwiązania. Temat wreszcie zaczął funkcjonować w debacie publicznej. Donald Tusk uznał, że taktycznie wycofa się ze wsparcia dla tych zmian, natomiast w najmniejszym stopniu mnie to nie uspokaja. Gdyby Donald Tusk rzeczywiście chciał oddziaływać, robiłby to jeszcze jako przewodniczący Europejskiej Partii Ludowej”.
- Takim wybiegiem chce uniknąć debaty na ten temat i sprawić wrażenie, jakoby jest tym zmianom przeciwny. Obawiam się, że gdyby Donald Tusk był premierem, może znowu taktycznie wyrażałby sprzeciw wobec zmian, jeśli chodzi o całość pakietu, ale zgodziłby się na jakiś „rozsądny kompromis” – mówi dalej.
Dopytywany, czy obfitość proponowanego pakietu zmian ma umożliwić dojście do złudnego kompromisu, konkluduje:
dokładnie tak jest. To bardzo częste zachowanie Parlamentu Europejskiego, że zarzuca wędkę propozycji bardzo daleko, później idzie na „kompromis”, choć w istocie szkielet głównych założeń pozostaje nietknięty. Taki model obserwujemy także dzisiaj.