Są w tej sprawie dwa ciekawe wątki. Jeden z nich to kwestia samej Italii.
Odkąd na Półwyspie Apenińskim stało się jasnym, że to Meloni może zostać premierem, a Forza Italia, Lega i Fratelli d’Italia tworzą blok, który zmiecie PD i Ruch Pięciu Gwiazd, lewica dostała dosłownie szału. Z miejsca ruszyła kampania, mająca ukazać Giorgię Meloni, jako faszystkę (dosłownie!) i wielkie zagrożenie dla włoskiej demokracji. Próbowano także zagrać kartą rosyjską, wiele zamieszania narobił raport Blinkena (odsyłam do mojego tekstu w ostatnim numerze „Gazety Polskiej”) – dossier, które wpłynęło do ambasad na świecie, z którego wynika, iż Rosja od 2014 roku wydała 300 milionów dolarów na kupowanie sobie sojuszników wśród partii i polityków w ponad 20 krajach. Lewicowe gazety zaczęły wskazywać palcem konkretne postaci we Włoszech. A jednak okazało się, że to wszystko insynuacje, że w raporcie Blinkena nie ma żadnych konkretnych nazwisk, czy nazw partii włoskich. Jednak błoto już zostało rzucone.
Jednym słowem lewica robi dosłownie wszystko, żeby polityczna wajcha w Rzymie nie została przełożona na prawo.
Jest też ten drugi, ważny wątek. Von der Leyen używając przykładu Węgier i Polski, jednocześnie odsłoniła prawdę, pokazała o co tak naprawdę chodzi w tych wszystkich przepychankach, karach, obcinaniu funduszy. Nie o żadne wartości, sądy, czy wolność słowa. A gdzież tam!
Chodzi o to, że jak ktoś nam się nie podoba, bo jest z innej opcji, to go wytniemy, zarżniemy, a mieszkańców kraju zagłodzimy i zmusimy, by głosowali inaczej.
Teraz już tylko czekać niedzieli, włoskich wyborów i tego, co się będzie działo po nich… Trzeba kupić popcorn, siąść gdzieś w Brukseli i patrzeć, jak się urzędnicy ze złości gotują. Pójdzie jakiś tęczowy dym jak nic z tych wszystkich euro-głów.