Andrij Sadowy zwołał na sobotę na godz. 20.30 konferencję w lwowskim centrum prasowym, by odnieść się do ostrzelania z rakiet składu paliw w północnej części miasta. Jednak w momencie, gdy konferencja się zaczynała, ogłoszono kolejny alarm bombowy, co zmusiło mera oraz szefa regionalnej administracji Maksyma Kozyckiego do dużej zwięzłości w wypowiedziach. Gdy występowali na konferencji, w tle słychać było syreny alarmowe.
Kozycki poinformował o popołudniowym rosyjskim ataku na skład paliw we Lwowie, na którą spadły trzy rakiety. Zapewnił, że nie było ofiar śmiertelnych, a w związku z atakiem rany odniosło pięć osób.
Mer Sadowy przekonywał, że tym atakiem rakietowym prezydent Putin najwyraźniej chciał "powiedzieć "Hello!" prezydentowi Joe Bidenowi", który przebywał w Polsce, niedaleko granicy z Ukrainą.
Sadowy podkreślił, że Lwów znajduje się 70 km od granicy z Polską.
Zapewnił zarazem, że jak Rosjanie będą podejmować próby kolejnych takich ataków, ukraińska obrona powietrzna sobie z nimi poradzi.
Próba zastraszenia
"To próba zastraszenia Ukraińcow i dyplomatów krajów demokratycznych, którzy znajdują się w mieście. Ukrainy nie można zastraszyć takimi zbrodniami"
- napisał Andrij Jermak, szef biura (kancelarii) prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego.na komunikatorze Telegram: