W czasie dzisiejszego przemówienia prezydenta USA w Warszawie doszło do ataku rakietowego na skład paliw we Lwowie. Do dzisiejszej agresji odnieśli się już premier RP Mateusz Morawiecki, który stwierdził, że to sygnał, że Rosja nie zawaha się "posunąć dalej", a także szef MON Mariusz Błaszczak, którego zdaniem był to sygnał dla Joe Bidena. Głos w sprawie zabrał również mer Lwowa, jego zdaniem... Putin chciał się przywitać.
Andrij Sadowy zwołał na sobotę na godz. 20.30 konferencję w lwowskim centrum prasowym, by odnieść się do ostrzelania z rakiet składu paliw w północnej części miasta. Jednak w momencie, gdy konferencja się zaczynała, ogłoszono kolejny alarm bombowy, co zmusiło mera oraz szefa regionalnej administracji Maksyma Kozyckiego do dużej zwięzłości w wypowiedziach. Gdy występowali na konferencji, w tle słychać było syreny alarmowe.
Kozycki poinformował o popołudniowym rosyjskim ataku na skład paliw we Lwowie, na którą spadły trzy rakiety. Zapewnił, że nie było ofiar śmiertelnych, a w związku z atakiem rany odniosło pięć osób.
Mer Sadowy przekonywał, że tym atakiem rakietowym prezydent Putin najwyraźniej chciał "powiedzieć "Hello!" prezydentowi Joe Bidenowi", który przebywał w Polsce, niedaleko granicy z Ukrainą.
Sadowy podkreślił, że Lwów znajduje się 70 km od granicy z Polską.
Zapewnił zarazem, że jak Rosjanie będą podejmować próby kolejnych takich ataków, ukraińska obrona powietrzna sobie z nimi poradzi.
"To próba zastraszenia Ukraińcow i dyplomatów krajów demokratycznych, którzy znajdują się w mieście. Ukrainy nie można zastraszyć takimi zbrodniami"
- napisał Andrij Jermak, szef biura (kancelarii) prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego.na komunikatorze Telegram: