"Sky News" w reportażu pokazuje historię mechanika samochodowego, który stał się prawdziwym bohaterem, wywożąc 175 osób swoim autem z oblężonego Mariupola, mimo tego, że wcześniej sam cudem przeżył rosyjskie bombardowanie.
Według brytyjskiej telewizji w 1988 roku mężczyzna przeżył trzęsienie ziemi w Spitaku w sowieckiej Armenii. To właśnie wtedy nauczył się koordynowania pomocy humanitarnej na obszarach katastrof. Nie spodziewał się, że wiedza przyda mu się w 2022 roku, w Mariupolu.
- Zostaliśmy pogrzebani pod gruzami zbombardowanego domu w Mariupolu - ja, moja matka, żona i syn. Cudem udało nam się wydostać na powierzchnię. (...) Później wraz z całą rodziną ukrywaliśmy się w ciemnej piwnicy na obrzeżach Mariupola. Również tam spadły bomby i musieliśmy uciekać z miasta pod ostrzałem. Wyjechaliśmy starym sowieckim samochodem marki Wołga
- relacjonuje Ołeksij.
Następnego dnia mechanik powrócił do miasta, gdzie ujrzał przerażonych mieszkańców, próbujących wydostać się z Mariupola. "Jestem człowiekiem. Zrozumiałem, że muszę ich ratować" - opowiada.
W ciągu następnych dni Ołeksij zorganizował szereg misji ewakuacyjnych, wywożąc swoim samochodem 175 osób i dostarczając do Mariupola pomoc humanitarną. Uciekinierzy znaleźli schronienie w bezpiecznym miejscu na wsi.
- Pięć razy wymieniałem opony w samochodzie, ponieważ zostały pocięte odłamkami pocisków i kawałkami szkła. (...) Podróż do Mariupola trwa osiem godzin, trzeba pokonać 26 rosyjskich posterunków kontrolnych. (...) Pamiętam jednak słowa Winstona Churchilla, że wojna jest wtedy, gdy niewinni ludzie giną nie w swoim interesie. Pamiętam też słowa swojego dziadka: lepiej umrzeć, niż przeżyć całe życie w strachu
- podkreśla Ołeksij.