Ukraińska Prawda opublikowała relację z Makarowa i Borodzianki - miejscowości bardzo dotkniętych rosyjską agresją. - Na żywo wygląda to jeszcze gorzej, wskazuje reporter, który był na miejscu i rozmawiał z ludźmi.
W przeddzień otwarcia wejścia do Borodzianki po godzinie policyjnej dziennikarze Ukraińskiej Prawdy udali się do wyzwolonego miasta i okolicznych osiedli, aby dowiedzieć się od ludzi, jak przeżyli rosyjską agresję.
Autostrada. Podróżowało nią miliony ludzi, ale teraz bardziej przypomina scenerię drogiego hollywoodzkiego hitu. To jednak nie film katastroficzny, a rzeczywistość...
Житомирська траса ближче до Києва pic.twitter.com/LNymCLUtlw
— Українська правда ✌️ (@ukrpravda_news) April 4, 2022
Zbombardowane domy, spalone stacje benzynowe, obrabowane supermarkety, wysadzony w powietrze sprzęt wojskowy Rosjan. Plamy krwi koło zniszczonych pojazdów najeźdźców wskazują, że ich załogi - jak pisze "Ukraińska Prawda" - nigdzie się nie wybierają.
W Makarowie delegacja dojeżdża do z bombardowanego centrum. Spalony czołg koło supermarketu - ukraiński, na co wskazują kwiaty złożone obok pojazdu. Żaden z mieszkańców Makarowa nie oddałby czci rosyjskim najeźdźcom. Według napotkanego mieszkańca Makarowa, Antona, miejscowi skrywali się głównie w piwnicach i domach. O rosyjskich najeźdźcach mówi wprost: złodzieje. - Chodzili od domu do domu i zabierali telefony - wskazuje.
Zrabowali wszystko, co widzieli. Dowiedzieli się, że jedna kobieta była lekarzem w jednostce antyterrorystycznej, więc przyszli do niej i zagrozili, że odetną jej palce, jeśli nie powie, gdzie jest ta formacja.
Tylko według wstępnych danych, w Makarowie rozstrzelano już 132 osoby.
Z Makarowa do Borodzianki w czasie pokoju jedzie się nie więcej niż 30 minut. Teraz, przez zbombardowane drogi, półtorej godziny. Droga między wsiami to wciąż ten sam krajobraz. Zniszczone domy, spalony sprzęt...
- Prawie nie wychodziliśmy z domów. Ciągle eksplozje i pożary wokół. Rosjanie byli wszędzie. A potem nagle ucichło. Wtem słyszę - znowu sprzęt wojskowy. Chowamy się w chatach. Wyglądam przez okno i widzę, że chłopcy pukają do bramy. Myślę, że o dziwo Rosjanie nigdy nie zapukali, oni włamali się i zabrali to, co zobaczyli. Patrzę na drogę - stoi jakiś wojskowy samochód. A na nim jest nasza flaga! Rozpłakałam się
- mówi Swietłana, mieszkanka Lipowki. Rosjanie kradli telefony, przebijali opony w samochodach, wyłudzali pieniądze i byli niezwykle pewni siebie. Twierdzili, że za tydzień "Kijów zostanie przejęty".
W końcu Borodzianka. Autor artykułu dla "Ukraińskiej Prawdy" wskazuje, że widział nagranie, ale na żywo wygląda to jeszcze gorzej. - Pierwsza myśl, która przychodzi do głowy, kiedy to wszystko widzisz, to: „Panie, tam byli ludzie! Mam nadzieję, że przynajmniej ktoś przeżył” - napisał w relacji Jewhen Buderatsky.
W jednej z lokalnych szkół ludzie stoją w kolejce po pomoc. Pracę koordynuje lokalny biznesmen, który jest właścicielem restauracji. Dożywiał ludzi w swojej placówce, ale musiał opuścić Borodziankę. Wrócił po wyzwoleniu i teraz pomaga.
Mieszkańcy okolic Borodzianki potwierdzają informację o kompletnym "zdziczeniu" i braku profesjonalizmu najeźdźców. Według jednej z opowieści, czeczeńscy tzw. Kadyrowcy, którzy pomagali armii Putina, urządzili sobie urodziny jednego z nich w przejętym domu. Nagle domem wstrząsnęła eksplozja, wybuchł pożar. Płomienie wznosiły się na 10 metrów w górę. - Bóg wie, co robili w tym domu. Zaczęli wybiegać półnadzy. Jeden z nich nie wyszedł, spalił się - mówi starsza kobieta.
Jak dotąd głównym problemem w wielu wsiach jest brak leków. Tego niedoboru ludzie doświadczają od ponad miesiąca. Ale Tetiana Kuźmiwna mówi z uśmiechem, że ludzie też to przeżyją:
Dzieciaki, nie możecie sobie wyobrazić, jak się czułam, kiedy nasi pierwsi na tych quadach wjechali z ukraińskimi flagami! Nie potrzebowałam w życiu niczego innego. Tylko tego, żeby nasi chłopcy wrócili. Wygramy, wiem na pewno! Najważniejsze, że Rosjanie nie wracają.