Samolot American Airlines 11 z Bostonu do Los Angeles jako pierwszy został przejęty przez terrorystów 11 września 2001 roku. Załoga tej maszyny przeszła do historii, jako ta, która poinformowała świat o porwaniach. Kapitanem samolotu był syn polskich emigrantów. Jedna z ostatnich czynności, jaką wykonał John Ogonowski, pozwoliła na podsłuchiwanie terrorystów.
Za sterami Boeinga z Bostonu do Los Angeles, który wystartował 11 września 2001 roku około godziny 8.00, siedział pilot o polsko brzmiącym nazwisku: John Ogonowski. To nie przypadek - kapitan urodzony 24 lutego 1949 roku był synem polskich imigrantów: Aleksandra i Teresy Ogonowskich. Przylecieli oni do Stanów Zjednoczonych i osiedlili się w Dracut na przełomie XIX i XX wieku. Była to jedna z wielu polskich rodzin, które wówczas zdecydowały się na życie w USA.
Rodzina Ogonowskich była rolnikami. John służył w siłach powietrznych w Wietnamie, następnie - w 1978 roku - został pilotem komercyjnym w American Airlines. "Przez lata zyskał reputację szanowanego mieszkańca Dracut" - wspominają amerykańskie media. Oprócz pilotażu samolotów, był zasłużonym rolnikiem - na jego farmie można było znaleźć jagody i brzoskwinie. Lokalna społeczność spotka się dziś, by oddać mu hołd.
Zanim zginął z rąk porywaczy, zdążył jeszcze włączyć system radiowy, co pozwoliło kontrolerom lotów słyszeć rozmowy terrorystów w kabinie.
Pierwszą osobą, która poinformowała obsługę naziemną o porwaniu samolotu American Airlines 11 była Betty Ong - stewardessa. 45-latka zadzwoniła z pokładu maszyny na infolinię linii lotniczych. Miała nie lecieć tym samolotem, ale zamieniła się z koleżanką, by dotrzeć do siostry, z którą planowała wspólne wakacje.
- Kokpit nie odpowiada. W biznes klasie ktoś został pchnięty nożem - mówiła Ong. - To chyba gaz pieprzowy, nie możemy oddychać (...) Nasza szefowa pokładu została pchnięta nożem i piąta stewardessa też. Nie możemy nawet dostać się do kokpitu. Nie wiemy, kto tam siedzi - relacjonowała.
Myślę, że ci goście tam są. Mogli tam pójść, włamać się czy coś. Nikt nie jest w stanie dodzwonić się do kokpitu. Nie możemy nawet dostać się do środka.
Kolejną osobą z załogi, która zdołała dodzwonić się na ziemię, była Amy Sweeney. W swojej relacji mówiła:
"Samolot został porwany (...) Pasażerowi z klasy biznesowej poderżnięto gardło i prawdopodobnie nie żyje. Szefowa pokładu i stewardessa numer pięć są ranne. W kokpicie jest bomba. Nie mogę się skontaktować z kokpitem. Pasażerowie z klasy ekonomicznej nie wiedzą, co się dzieje. Porywacze pochodzą z Bliskiego Wschodu. Jeden mówił dobrze po angielsku, drugi nie"
Im bliżej Nowego Jorku, tym relacja Sweeney stawała się coraz bardziej dramatyczna. - Schodzimy bardzo szybko, coś jest nie tak. Myślę, że kapitan stracił stery. Widzę wodę, widzę budynki. Lecimy nisko, bardzo bardzo nisko. O mój Boże, lecimy za nisko - to były jej ostatnie słowa. Chwilę później samolot wbił się w wieżę WTC.