Zamach antydemokratyczny. Ryszard Kalisz i postkomunistyczna hydra » CZYTAJ TERAZ »

Rosja podpala Bliski Wschód. Jak Putin rozgrywa region?

Wybuch wojny Izraela z Hamasem to rzeczywiście prawdziwy urodzinowy prezent dla Władimira Putina. Nie dość, że ten konflikt może podbić ceny ropy (więc dać więcej wpływów do budżetu Rosji), to odciąga uwagę świata, a przede wszystkim USA, od wojny na Ukrainie. Nikt, kto śledzi politykę Moskwy na Bliskim Wschodzie, nie powinien być zaskoczony.

Wybuch wojny Izraela z Hamasem to rzeczywiście prawdziwy urodzinowy prezent dla Władimira Putina
Wybuch wojny Izraela z Hamasem to rzeczywiście prawdziwy urodzinowy prezent dla Władimira Putina
Kobi Gideon / Government Press Office, CC BY-SA 3.0 <https://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0>, via Wikimedia Commons

W pierwszym tygodniu po szokującym uderzeniu setek okrutnych bojowników Hamasu na kibuce południowego Izraela nikt nie był w stanie przedstawić dowodów na to, że za tą operacją stać może Rosja. Prędzej podejrzenia kierowane są ku Iranowi. Tak, ostatnio Teheran i Moskwa ściśle współpracują. Ale to nie dowód na bezpośrednie zaangażowanie Rosjan. Także oskarżenia ze strony Ukrainy nie są poparte twardymi dowodami. 

Nie jest jednak ważne, tak naprawdę, czy to Moskwa pokierowała Hamasem, czy za jej przyzwoleniem Iran. I tak korzysta na obecnym konflikcie Rosja. Właściwie ma z tego same zyski. Choćby nawet ten, który może otwierać drogę do potencjalnych rozmów o Ukrainie. Moskwa próbuje wykorzystywać konflikt bliskowschodni do skłonienia Zachodu do podjęcia wspólnych z Rosją działań dyplomatycznych („kwartet pośredników” Rosja–USA–UE–ONZ). Tym samym Zachód miałby uznać, że Rosja jest „niezbędnym partnerem” w procesie uregulowania konfliktu bliskowschodniego. Stworzyłoby to sytuację, w której Moskwa mogłaby próbować uzależniać swoje współdziałanie w kwestii rozwiązania czy złagodzenia konfliktu izraelsko-palestyńskiego od osłabienia zachodniej pomocy dla Ukrainy.

Rosja na wojnie Izraela z Hamasem zyskuje także na co najmniej dwa inne sposoby. Po pierwsze, eskalacja wojny Żydów z Arabami zamraża proces normalizacji stosunków Izraela z Arabią Saudyjską. Co cieszy i Iran, regionalnego rywala Rijadu, i Rosję, która z Saudami utrzymuje naftowy sojusz pozwalający minimalizować straty wynikające z sankcji za napaść na Ukrainę (OPEC+). Po drugie, wojna w Izraelu odciąga uwagę opinii międzynarodowej od wojny na Ukrainie. Co ważniejsze, wzmacnia przeciwników utrzymywania dużej pomocy wojskowej dla Kijowa w USA. Głównie republikanie będą teraz mogli mówić, że Ameryki nie stać na dużą pomoc dla dwóch krajów jednocześnie. A to Izrael jest jednak tym strategicznym sojusznikiem. Po trzecie, zaangażowany w wojnę z Hamasem (a za chwilę może i dużo potężniejszym Hezbollahem) Izrael nie może już nawet myśleć o wsparciu Ukrainy bronią. Sam musi zabiegać o pomoc USA. W tym kontekście jedyną stratą Rosji jest to, że nawet Benjamin Netanyahu dostrzeże, iż Putin wcale nie jest przyjacielem Izraela, a więc lepiej współpracować z Ukrainą.

Podpalacz z Moskwy

Rosja od wielu lat na Bliskim Wschodzie stara się grać na wielu fortepianach jednocześnie. Jej partnerzy się z tym dotąd godzili, choć przecież Moskwa udawała przyjaciela tak różnych i skłóconych ze sobą trzech zasadniczych biegunów bliskowschodniego porządku politycznego, jak Iran, Arabia Saudyjska i Izrael. Z punktu widzenia Moskwy najważniejsze są dwie stałe geopolityczne, widoczne od kilku dekad. Konflikt szyickiego Iranu z sunnicką Arabią Saudyjską o dominację w Zatoce (czego przejawem jest zderzenie w Jemenie) oraz nienawiść świata muzułmańskiego do Państwa Żydowskiego. Ze strony Iranu i jego proxies w Lewancie jest ona oczywista i niezmienna. Inna rzecz z Arabią Saudyjską. W ostatnich latach, przy wielkim wsparciu amerykańskiego mediatora, unormował on stosunki z wieloma arabskimi krajami.

Ukoronowaniem tego procesu miało być nawiązanie normalnych relacji z Rijadem. To by uderzało w interesy Rosji, która rozgrywa różne państwa regionu (z Izraelem dogadywała się w Syrii, z Arabią Saudyjską dogadywała się w sprawie cen ropy), ale potężnym ciosem byłoby przede wszystkim dla Iranu. Który nie zmienia zdania co do zniszczenia Izraela, a który właśnie przywrócił relacje dyplomatyczne z Rijadem dzięki mediacji chińskiej.

Sytuacja jest zresztą dużo bardziej skomplikowana w tej części świata, gdy mówimy o wpływach rosyjskich i relacjach z Moskwą miejscowych reżimów. Oczywiście sojusznikiem Kremla jest Iran. Rosjanie biorą od ajatollahów setki dronów (a być może coś więcej) na użytek wojny z Ukrainą, w zamian oferując samoloty i technologie wojskowe, jak też know-how dotyczące tłumienia demonstracji, których w Iranie przybywa z różnych zresztą przyczyn. Moskwa chce trzymać u swego boku Teheran także dlatego, że wie, iż omawiana od paru lat reaktywacja JCPOA, czyli zawartego przez Obamę, a wyrzuconego przez Trumpa porozumienia ws. zahamowania irańskiego programu atomowego, może mieć dla Rosji fatalne skutki. Po pierwsze, Iran wychodzi na światowe rynki naftowe i pozbywa się sankcji, co oznacza, że może grać politycznie także na Zachód, nie jest uzależniony od Rosji. Po drugie, irańska ropa na globalnym rynku oznacza spadek cen, czyli spadek wpływów do budżetu państwa toczącego wyczerpującą wojnę z Ukrainą. Generalnie, im więcej pokoju na Bliskim Wschodzie, tym mniej zysku finansowego i politycznego dla Rosji.

Co warte uwagi, w ostatnich latach, utrzymując dobre relacje z Izraelem i Iranem, Rosja prowadzi istną ofensywę w arabskich krajach regionu. To kluczowe dla jej polityki ekonomicznej (współpraca z Saudami i Emiratczykami w OPEC+), ale nie tylko. Szczególnie teraz ważny jest wpływ na stanowisko krajów Zatoki odnośnie do wojny na Ukrainie. W tych krajach można też ulokować część zasobów poza sankcjami Zachodu. Najlepszy przykład to Zjednoczone Emiraty Arabskie. A przecież jednocześnie Rosja ma twardych sojuszników w Syrii, Iraku czy Libanie. Mówiąc w skrócie: tam, gdzie rozciąga się tzw. Oś Oporu. Czyli chodzi o blok sojuszników i wasali Iranu.

Strategia Rosji

Rosja od wielu lat udaje mediatora w konflikcie izraelsko-palestyńskim. Udawała też kraj mogący deeskalować konflikt Izraela z Iranem. Z jednej strony pozwalając lotnictwu izraelskiemu na naloty na cele irańskie w Syrii, z drugiej jednak umacniając sojusz z Teheranem. Dziś Moskwa tak naprawdę uderza w Izrael, czyniąc go winnym obecnej eskalacji. I wskazując, że wynika to z sojuszów Izraela z krajami zachodnimi. Jeszcze nie wiadomo do końca, jak wpłynie to na dotychczasową współpracę wojskową Moskwy i Tel Awiwu na syryjskim niebie. Niewykluczone, że w Moskwie górę weźmie jednak opinia szefów armii i służb specjalnych, od lat tradycyjnie proarabskich, nad zdaniem przychylnego Żydom i Izraelowi Putina. To zaś może oznaczać otwarcie nowych frontów w obecnej wojnie. Na wojnę z Izraelem może pójść Hezbollah, ale atak może nastąpić nie tylko z terenu Libanu, ale też z Syrii – nawet bez formalnego udziału w nim reżimu Asada.

Należy pamiętać, że drugim celem dla Kremla – obok podpalania regionu, będącego prawdziwym naftowym kurkiem dla świata – jest budowa trwałych wpływów rosyjskich w tzw. obszarze MENA (Bliski Wschód plus północna Afryka). Rosja ma już bazy w Syrii i sojusznika w Libanie (Hezbollah). Ma też sojusznika w Strefie Gazy w postaci Hamasu, którego szefowie od lat regularnie jeżdżą do Moskwy. Dalej jest Egipt, także zacieśniający współpracę z Rosją. Wreszcie Libia. Niedawno faktyczny przywódca wschodniej jej części, generał Chalifa Haftar, dowódca Libijskiej Armii Narodowej, złożył wizytę w Moskwie. Podobno Rosjanie namawiali go do zawarcia umowy, na mocy której rosyjskie siły zbrojne na dobre mogłyby zakotwiczyć na tym odcinku wybrzeża Morza Śródziemnego.

Celem strategicznym Moskwy jest bowiem usunięcie USA z regionu, czego przejawem jest choćby współpraca z Iranem i Asadem w operacji przeciwko sprzymierzonym z Waszyngtonem Kurdom syryjskim. Ale też zainstalowanie własnych wpływów. Utrzymanie skłócenia w trójkącie Teheran–Rijad–Tel Awiw to podstawa. Do tego są bazy w Syrii: morska w Tartus i powietrzna w Chmejmim. Z Egiptem są dobre relacje, ale nie do tego stopnia, by uzyskać bazy morskie nad Morzem Śródziemnym. Jest na to szansa w Libii, pytanie tylko, czy Haftar ulegnie? No i jest Algieria, z którą Rosja zacieśnia współpracę wojskową.

Trzeci gracz

Wypychaniu USA z regionu pomaga też zacieśnianie relacji z Saudami i innymi państwami Zatoki, militarnie bliskimi dotąd Ameryce (na przykład ZEA), temu służy sojusz z Iranem i robienie wszystkiego, by nie doszło do resetu na linii Waszyngton–Teheran. Temu też służy podsycanie kolejnych zbrojnych konfliktów destabilizujących region.

Jednocześnie jednak Kreml musi brać pod uwagę innego gracza, także zainteresowanego wypchnięciem USA, ale niekoniecznie zgadzającego się we wszystkim z Rosją, jeśli chodzi o sytuację w regionie, od Zatoki, przez Irak i Syrię, po Izrael i Libię. Chodzi oczywiście o Turcję. Z nią Moskwa ma sprzeczne interesy i w Syrii, i w Libii. Gdzie indziej to co innego. Ale to pokazuje, jak bardzo skomplikowana jest geopolityczna mapa interesów na Bliskim Wschodzie.


 

 



Źródło: Gazeta Polska

Antoni Rybczyński