Słynny białoruski opozycjonista Aleś Bialacki został nagrodzony Pokojową Nagrodą Nobla. Ta niezwykle zasłużona postać od lat jest ofiarą represji reżimu Łukaszenki. W czasach, gdy w Polsce rządziła koalicja PO-PSL, doszło do skandalu związanego z wydaniem danych opozycjonisty stronie białoruskiej. Sprawa Bialackiego mocno nadszarpnęła wizerunek Polski rządzonej przez Donalda Tuska.
Norweski Komitet Noblowski ogłosił, że laureatami Pokojowej Nagrody Nobla zostali szef białoruskiego Centrum Obrony Praw Człowieka "Wiasna" Aleś Bialacki, rosyjska organizacja badająca zbrodnie stalinowskie Memoriał i ukraińskie Centrum Wolności Obywatelskich.
Bialacki, szef białoruskiego Centrum Obrony Praw Człowieka Wiasna, od lipca 2021 roku przebywa w areszcie pod sfingowanymi zarzutami karnymi. Jedyną drogą kontaktu z nim jest korespondencja pisemna. Po raz drugi został więźniem politycznym Alaksandra Łukaszenki za działalność na rzecz praw człowieka. Za kratami są też inni czołowi działacze Centrum Wiasna.
Warto przypomnieć, w jaki sposób Bialacki trafił za kraty 11 lat temu. Niestety, przyczyniły się do tego polskie służby za czasów rządów Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego. Cała sytuacja mocno nadszarpnęła wizerunek Polski na arenie międzynarodowej.
W czerwcu 2011 roku polska prokuratura, za czasów, gdy prokuratorem generalnym był Andrzej Seremet, a w Polsce rządziła koalicja PO-PSL, przekazała reżimowi białoruskiemu dane dotyczące Alasia Bialackiego, które pozwoliły na jego zatrzymanie dwa miesiące później, a następnie skazanie.
Po tym, jak wyszło na jaw, że strona polska przyczyniła się do aresztowania zasłużonego opozycjonisty, w prokuraturze wybuchł skandal. Wskazywano, że wpłynęły tylko dwa wnioski o dane kont obywateli białoruskich w polskich bankach, a jeden z nich dotyczył Bialackiego, więc nie ma możliwości, że został zrealizowany przez nieuwagę, jako jeden z wielu.
Ówczesny prokurator generalny Andrzej Seremet zażądał sprawdzenia, czy białoruski reżim już wcześniej występował z podobnymi wnioskami. Jak się okazało, były dwie sprawy, w których Polska odmówiła pomocy prawnej Białorusi. Ale w przypadku Bialackiego zdecydowano się wydać dane, które obciążyły go w politycznym procesie.
Kilka miesięcy przed wybuchem skandalu Seremet miał spotkać się z ministrem spraw zagranicznych Radosławem Sikorskim i rozmawiać o tym, że wnioski z Białorusi mogą służyć do zwalczania opozycji. Rozmowa, jak widać, nic nie dała, a los Bialackiego przypieczętowany został przez prokuraturę. Wniosek białoruskiego reżimu trafił najpierw do Prokuratury Generalnej, później Okręgowej, później Rejonowej i nikt podczas tego łańcuszka nie wpadł na pomysł, że wydanie danych może oznaczać wieloletnie represje dla zasłużonego opozycjonisty.
Skandal uderzył w wiarygodność polskich władz, co przyznawał nawet ówczesny premier Donald Tusk. Podanie danych o opozycjoniście zostało uznane jako skandal, choć były minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski nazywał to "decyzją niefortunną". Z kolei Radosław Sikorski przeprosił, ale... nie oficjalnie, na stronie MSZ, a na Twitterze: "Przepraszam w imieniu Rzeczypospolitej. Karygodny błąd pomimo ostrzeżeń MSZ". Stowarzyszenie Wolnego Słowa uznało przekazanie Białorusi informacji dotyczących Bialackiego za "akt głupoty, (...) który przyniósł naszemu białoruskiemu Koledze zdradę ze strony Polski".
W następstwie działań polskich służb za czasów rządów PO-PSL białoruski obrońca praw człowieka Aleś Bialacki został skazany na 4,5 roku więzienia o zaostrzonym rygorze za zatajenie dochodów przechowywanych na kontach bankowych w Polsce i na Litwie. Według Centrum Praw Człowieka „Wiasna”, którym kieruje Bialacki, były to pieniądze z zagranicznych fundacji przekazywane na działalność organizacji, w tym na pomoc osobom prześladowanym na Białorusi z powodów politycznych.
Według zarzutów, Bialacki nie zapłacił podatków od ponad 560 tys. euro przekazywanych na jego konta w bankach w Polsce i na Litwie w latach 2007-2010. Bialacki podczas procesu nie przyznał się do winy. Wyjaśnił, że założył rachunki za granicą na swoje nazwisko jako szef organizacji, która nie ma rejestracji, a więc nie może mieć konta na Białorusi. Argumentował, że pieniądze, pochodzące od zagranicznych fundacji, przekazywał na działalność w sferze praw człowieka. „Wiasna” pomagała m.in. bliskim osób skazanych na Białorusi za udział w protestach opozycji po zeszłorocznych wyborach prezydenckich. Bialacki w ostatnim słowie ocenił, że jego proces ma „od początku do końca podtekst polityczny” i oskarżył białoruskie KGB, że świadomie działa przeciwko obrońcom praw człowieka, wykorzystując wszelkie metody.