„Na tamte akcje również wychodzi bardzo wiele ludzi, chociaż oczywiście największe protesty są w Tbilisi”
– mówi Imedaszwili, redaktorka rosyjskojęzycznego serwisu Newsgeorgia.ge.
Według szacunków gruzińskich aktywistów i mediów niezależnych na najliczniejszym jak dotąd proteście 11 maja w stolicy mogło być nawet ponad 160 tys. ludzi. Była to, jak przekonują Gruzini, największa demonstracja w historii ich państwa.
„Z całą pewnością można powiedzieć, że to, co obserwujemy, to nie jest tylko protest stolicy, lecz całego kraju”
– mówi Imedaszwili.
W ciągu ponad miesiąca ciągłego protestu na ulice wychodzili mieszkańcy wielu gruzińskich miast – Batumi, Kutaisi, Zugdidi, Poti i innych.
„Widzieliśmy duże akcje, w Batumi, Kutaisi, Zugdidi. Z tego, co wiemy, to były to protesty na bezprecedensową skalę dla tych miejscowości”
– powiedział PAP szef think tanku GRASS Sergo Kapanadze. Jak dodał, „to nie są to setki, lecz tysiące ludzi”.
Zazwyczaj, jak wyjaśnił Kapanadze, na demonstracje w miastach przyjeżdżają także mieszkańcy mniejszych miejscowości w regionie.
Ustawa o agentach zagranicznych, nazywana „rosyjską”, jest przyczyną trwających od blisko czterdziestu dni masowych protestów w Gruzji. Według jej krytyków umożliwi ona władzom zniszczenie społeczeństwa oraz niechybnie doprowadzi do oddalenia się od Zachodu.
Władze Gruzji przekonują, że chodzi im wyłącznie o „przejrzystość i obronę suwerenności”. Krytyków swoich działań nazywają Partią Globalnej Wojny, a o organizację protestu oskarżają „siły zewnętrzne”.
W sobotę po jednym dniu przerwy, związanym z piątkowymi obchodami Dnia Świętości Rodziny, protesty mają zostać wznowione. W Tbilisi akcję ogłosili studenci oraz pracownicy sektora medycznego. Swoją demonstrację zapowiedzieli także m.in. mieszkańcy Batumi.