Nowe przepisy stworzone przez lewicowe władze tego stanu zostały nazwane „Modelowe Przepisy o Traktowaniu Transpłciowych Uczniów w Szkołach Publicznych w Wirginii”. Założenia z liczącego 20 stron dokumentu miały obowiązywać we wszystkich publicznych szkołach K-12 w tym stanie. Określenie K-12 oznacza placówki od przedszkola do 12 klasy, co oznacza, że poddane by im były dzieci od 6 do 18 roku życia.
Znalazło się w nich wiele bardzo kontrowersyjnych zapisów. Jednym z nich był na przykład zapis, że uczniowie mogą korzystać z toalet, szatni, pryszniców itd. przeciwnej płci jeśli tylko „stale się z nią identyfikują”. Nie wiadomo w jaki sposób nauczyciele i pracownicy szkół mieliby sprawdzać, czy uczniowie „stale się z nią identyfikują”, gdyż inny przepis wprost zabraniał im konfrontowania uczniów, którzy próbują wejść do takich miejsc przeznaczonych dla płci przeciwnej.
Następny przepis stwierdzał, że uczniom nie będzie wolno zabronić udziału w zajęciach dla płci przeciwnej, także tych pozalekcyjnych. Obejmowało to również zawody sportowe. W USA to od jakiegoś czasu bardzo kontrowersyjny temat, w którym, co ciekawe, prawica stoi po tej samej stronie co feministki. Obydwie te grupy zauważają, że dzięki budowie fizycznej mężczyźni mają w większości sportów przewagę nad kobietami, więc prawdziwym kobietom trudno rywalizować z transpłciowymi „koleżankami”. W tym wypadku jest to o tyle ważne, że sporty szkolne są w USA niezwykle popularne i dla wielu biedniejszych uczniów sukcesy na bieżni czy boisku to jedyna nadzieja na dostanie stypendium sportowego i zdobycie wyższego wykształcenia.
Nowe prawo wprowadziłoby również nakaz zwracania się przez nauczycieli do uczniów przy pomocy ich preferowanych zaimków płciowych. Nie tylko męskich i żeńskich, bowiem środowiska gender promują pogląd o istnieniu dziesiątek różnych płci, a każda z nich ma też swoje wymyślone zaimki, jak np. ze-zer-, xi-xier- itd. Nauczyciel, który nie chciałby się zastosować do tej zasady lub nie był w stanie zapamiętać, który uczeń jakie zaimki preferuje, narażałby się na poważne konsekwencje służbowe.
Najbardziej kontrowersyjnym przepisem był jednak ten, który pozwalałby pracownikom szkoły na „pomaganie uczniom w eksplorowaniu i podejmowaniu decyzji o swojej ekspresji płciowej w szkole” bez konieczności informowania o tym rodziców. Wiele osób zaniepokoiło się, że ich dzieci mogłyby być namawiane w świetle prawa przez pracowników-aktywistów do „operacji zmiany płci”. Od jakiegoś czasu liczba diagnozowanych u dzieci przypadków dysforii płciowej i skierowań na procedury korekcyjne – jak terapia silnymi hormonami mającymi przyhamować proces dojrzewania do czasu faktycznej operacji chirurgicznej – gwałtownie rośnie. Coraz więcej osób, w tym uznanych psychiatrów i psychologów uważa, że w większości tych przypadków diagnozy dysforii są fałszywe, a rzekomo cierpiące na nią dzieci mają problem nie z płcią, a np. z depresją i brakiem akceptacji w rodzinie i środowisku. Coraz częściej pojawiają się również wstrząsające świadectwa osób, które w dzieciństwie dały się przekonać wszelkiej maści aktywistom, że zmiana płci pomoże im poczuć się lepiej i zrujnowały sobie w ten sposób życie.
Do walki o bezpieczeństwo swoich dzieci dołączyli rodzice. W Wirginii każde nowo wprowadzone prawo ma swoją stronę internetową, na której obywatele stanu mogą je skomentować. Rodzice rzucili się więc na nią aby wyrazić swoje niezadowolenie. Pojawiło się na niej rekordowe ponad 9 tysięcy komentarzy, z których większość – co najmniej dwie trzecie – była negatywna. „Rodzice mają prawo wiedzieć czy szkoły używają wobec ich dzieci innych zaimków płciowych i czy zachęcają je do zmiany płci” – napisał jeden rodzic. „Pozwolenie uczniom na wybór własnej szatni czy codzienną zmianę płci, bez żadnych dowodów poza ich własnymi słowami, to kiepski żart” – napisał drugi – „Nie pozwalamy uczniom wybierać takich rzeczy jak to, o której pójdą spać, czy pójdą do szkoły, czy zrobią zadanie domowe i wiele innych, ale chcemy im pozwolić nie tylko na wybór własnej płci, ale także dostosować do niego całą szkołę?”.
Najbardziej oburzoną grupą okazały się matki młodych dziewcząt. „Mam nastoletnią córkę i nie wyobrażam sobie co będzie przeżywała rozbierając się w szatni z chłopcami albo widząc, jak oni rozbierają się przed nią” – napisała jedna – „Bez różnicy z jaką płcią identyfikują się ludzie, części ciała się liczą i zmuszanie przeciwnych płci do bycia razem w krępujących sytuacjach to proszenie się o traumatyczne przeżycia”. Inna matka zauważyła, że nowe prawo „zostawia miejsce dla osób przeciwnej płci, które nie identyfikują się jako przeciwna płeć, ale mają złe intencje i wejdą do łazienek i szatni z ich powodu – a władze mają związane ręce i nie mogą chronić tych dzieci, którymi przecież powinny się opiekować”.
Lewica ugięła się pod tak wielkim sprzeciwem. Nowe przepisy miały wejść w życie 4 lutego, ale zostało to wstrzymane na najbliższy miesiąc. W tym czasie władze mają się im na nowo przyjrzeć i poprawić kontrowersyjne zapisy. W międzyczasie prawnik Josh Hetzler zauważył, że te przepisy są niezgodne ze stanową Ustawą o Prawach Rodzicielskich, szczególnie prawem do podejmowania decyzji dotyczących wychowania, edukacji i opieki nad dziećmi. Zapowiedział, że jeśli władze w ciągu najbliższego miesiąca nie wprowadzą odpowiednich poprawek, to jego organizacja, Founding Freedoms Law Center, poda je do sądu.
To nie jest pierwszy raz, kiedy władze stanowe przegrały w Wirginii z obywatelami. Stanem tym rządzi bowiem lewica, z tych bardziej skrajnych, ale wygrywa wybory dzięki mieszkańcom wielkich miast, podczas gdy stanowa prowincja jest mocno prawicowa i konserwatywna. W 2019 roku władze próbowały wprowadzić ustawę radykalnie ograniczającą dostęp mieszkańców do broni palnej i wywołało to bunt na niespotykaną skalę. Kolejni szeryfowie deklarowali, że ich ludzie nie będą pilnować jej przestrzegania lub deklarowali, że w razie konieczności powołają na służbę całe miasta aby ich mieszkańców nie obowiązywały jej zapisy. Wiele hrabstw otwarcie zadeklarowało chęć przyłączenia się do sąsiednich stanów. Kulminacją tego był gigantyczny protest na początku zeszłego roku. Przyszło na niego kilkanaście tysięcy osób, a choć niemal każdy był uzbrojony – niektórzy uczestnicy przynieśli nawet rusznice przeciwpancerne i miotacze ognia – to była to jedna z najspokojniejszych demonstracji w ostatnich latach, nikt nie został w jej trakcie aresztowany. Lewica wycofała się wtedy z tych planów i próbuje je wprowadzić w życie – w znacznie łagodniejszej formie – dopiero teraz.