W ubiegły piątek założyciel Grupy Wagnera stwierdził, że oddziały rosyjskiej regularnej armii zaatakowały obóz jego najemników powodując liczne ofiary. Zapowiedział "przywrócenie sprawiedliwości" w armii, domagał się odsunięcia od władzy skonfliktowanego z nim ministra obrony Siergieja Szojgu i skierował swoje siły na Moskwę.
W sobotę wieczorem, gdy czołowe oddziały buntowników Wagnera miały być w odległości dwóch godzin od Moskwy, służba prasowa Łukaszenki jednostronnie ogłosiła, że wynegocjował on (w uzgodnieniu z Władimirem Putinem) porozumienie, a Prigożyn i jego ludzie zgodzili się na "deeskalację". Krótko po tym sam szef Grupy Wagnera oświadczył, że zawraca swoje oddziały, by "uniknąć rozlewu krwi". Później rzecznik Kremla oznajmił, że zarzuty wobec Prigożyna zostaną wycofane, a on i jego bojownicy "przeniosą się na Białoruś".
Nie minął dzień, a szef najemników przekonywał, że nie chciał obalić Putina, „a chodziło o bezpieczeństwo wagnerowców”
Celem sobotniego buntu najemniczej Grupy Wagnera, która podjęła marsz na Moskwę, było uratowanie formacji i zaprotestowanie przeciw nieskutecznemu prowadzeniu przez siły rosyjskie wojny w Ukrainie, nie zaś obalenie władzy rosyjskiej
Prigożin już na Białorusi. pic.twitter.com/5RxG5OX85R
— KoMEMtator (@TomasTomaszek) June 25, 2023