Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »
Z OSTATNIEJ CHWILI
Prezydent Andrzej Duda podpisał budżet na 2025 r. oraz przesłał część przepisów do Trybunału Konstytucyjnego w trybie kontroli następczej • • •

Jak Kamala widzi świat? Czy Harris ma pomysł na politykę zagraniczną?

Według większości mediów – alternatywa w wyborach w USA jest bardzo prosta. Szczególnie z punktu widzenia Europy. Powrót Trumpa ma oznaczać osłabienie NATO, a zwycięstwo Harris – utrzymanie status quo. Ale jedno spojrzenie na kluczowych doradców obecnej wiceprezydent pokazuje, że sprawa nie jest tak prosta. Niepokoić mogą niejasne związki z Iranem i sceptycyzm wobec zaangażowania USA na świecie - pisze "Gazeta Polska".

Kamala Harris
Kamala Harris
Gage Skidmore from Peoria, AZ, USA, CC BY-SA 2.0 <https://creativecommons.org/licenses/by-sa/2.0> - Wikimedia Commons

Czy Kamala Harris, jeśli zostanie 47. prezydentem USA, będzie kontynuowała politykę Joego Bidena wobec wojny na Ukrainie i będzie zdecydowanie wspierała Izrael? Odpowiedź na te pytania jest o tyle trudna, że cały pomysł na kampanię niespodziewanej kandydatki, przy współudziale i cichym przyzwoleniu mediów, polega na tym, by w żadnej sprawie nie powiedzieć zbyt wiele konkretów. W centrum uwagi mają być „klimat nowej nadziei”, atmosfera optymizmu i pozytywne wibracje. Gdy Harris, po prawie 40 dniach od namaszczenia na faktycznego kandydata partii, w końcu usiadła do wywiadu z dziennikarką CNN Daną Bash, jej odpowiedzi były ogólnikowe i pozostawiały szerokie pole do interpretacji. Coś dla każdego. Ci, którzy oczekują przede wszystkim kontynuacji, mogli usłyszeć, że Harris „pozostaje jednoznaczna i niezachwiana w moim poparciu dla obrony Izraela i zdolności Izraela do bronienia samego siebie. To się nie zmienia”. Ale bardziej progresywne i propalestyńskie skrzydło partii mogło usłyszeć, że „to, jak Izrael to robi, ma znaczenie”, a także, że „zbyt wielu niewinnych cywili palestyńskich zginęło”, a celem Harris jest wypracowanie „rozwiązania dla dwóch państw”. Wypowiedzi w sprawie wojny na Ukrainie i Europy są jeszcze rzadsze. Podczas konwencji w Chicago, Harris wydobyła z siebie tylko krótką formułkę: „Będziemy silni i zdecydowanie będziemy stać po stronie Ukrainy i naszych sojuszników NATO”. 

Mniej Ameryki na świecie

Ponieważ kampania Harris nie obfituje w konkrety, szczególnie w kwestii polityki zagranicznej, warto przyjrzeć się jej kluczowym doradcom od tego tematu. Od czasu, gdy Harris walczyła jeszcze w prawyborach demokratów w 2020 roku, jej doradcą ds. bezpieczeństwa narodowego i dyplomacji jest Philip Gordon, urzędnik, który pełnił różne funkcje we wszystkich administracjach demokratycznych od czasu Billa Clintona. Republikański senator Ted Cruz mówił w ostatnich tygodniach, że „demokraci chcą mu powierzyć całość polityki zagranicznej Białego Domu”. Jak dodał Cruz, „to byłaby trudna do opisania katastrofa”. 

Zastępczynią Gordona jest Rebecca Lisner. Obydwoje w 2020 roku wydali książki zawierające diagnozy amerykańskiej polityki i zawierające ich przepisy i sugestie dotyczące tego, jak powinna ona wyglądać w przyszłości. Ich podejście można sprowadzić do wspólnego wniosku: Ameryka zbyt mocno angażowała się w sprawy świata, teraz powinna zaakceptować swoje błędy, jak wojny w Iraku czy w Afganistanie, i dokonać zasadniczej redukcji swoich ambicji. USA powinny przestać myśleć o hegemonii, byciu liderem i, jak pisze Lisner, zapomnieć o „coraz bardziej przestarzałym post-zimnowojennym »liberalnym porządku świata«”. Według Lisner, nowy porządek ma być „otwarty”, co w praktyce oznacza akceptację koegzystencji z autokratycznymi i nieliberalnymi reżimami oraz rezygnację z sankcji ekonomicznych, w których skuteczność nie wierzy Gordon, i zimnowojennego „containment” (powstrzymywania). Dyplomacja i umowy regulujące podstawowe warunki współpracy mają zastąpić twarde podejście dążące do „zmiany reżimu”.  

Prosta dychotomia, w której Trump grozi końcem NATO, a Biden czy Harris w Białym Domu są gwarantem siły sojuszu, ukrywa to, że Gordon i Lisner nie są w swoim myśleniu odosobnieni. Hasło: „Mniej ambitna Ameryka” dominuje myślenie demokratów od ponad dekady. Reset Obamy i Clinton z Rosją miał być właśnie niskokosztową alternatywą dla postzimnowojennej konfrontacji, Obama wycofał siły amerykańskie z Iraku, a chaosem związanym z ISIS i zbrodniami Baszara al-Asada zarządzał minimalistycznie, wybaczając ostatecznie temu ostatniemu przekroczenie czerwonej linii, którą sam mu wyznaczył. Dogadanie się i porozumienie, w postaci umowy nuklearnej JCPOA, miało być też sposobem na poradzenie sobie z Teheranem. A ci, którzy byli współtwórcami tej umowy, od obecnego Sekretarza Stanu Antony’ego Blinkena po Philipa Gordona ciągle uważają ją za jedno z największych osiągnięć, niepotrzebnie zniszczone przez prezydenta Trumpa. 

Ta sama myśl towarzyszyła w końcu prezydentowi Bidenowi, od katastrofalnego wycofania się z Afganistanu, przez złagodzenie podejścia do Nord Stream 2, po chęć odtworzenia JCPOA i próby znalezienia porozumienia z Putinem na spotkaniu w Genewie, czy bardzo ostrożne i raz po raz opóźniane podejście do wspierania Ukrainy. Ale dorobek tandemu Biden–Harris powinien być też przestrogą dla wszystkich, którzy sądzą, że Kamala, już w roli prezydenta, wprowadzi w życie recepty duetu Gordon i Lisner. Bo podstawowym problemem obozu „mniej Ameryki” jest to, że świat, z którym muszą sobie radzić, jest diametralnie odmienny od tego, jakiego życzyliby sobie w swoich teoriach. Założenie, że wystarczy wysłać do Putina i ajatollahów z Teheranu wyraźny sygnał, iż USA nie będą starały się obalić ich władzy, a wtedy podstawowe założenia „otwartego” świata pozostaną nienaruszone, brzmi dobrze. Ale zdają się na niewiele, gdy okazuje się, że i Teheran, i Moskwa tego porządku nie akceptują i mają swoje pomysły na to, jak go roztrzaskać.  

Irańska obsesja

Najbardziej prawdopodobny przebieg polityki zagranicznej Harris przypominałby zapewne powtórki z Obamy i Bidena. Zaczyna się od szczerej chęci redukcji zaangażowania Ameryki i zastąpienia konfrontacji dyplomacją. Te pomysły w końcu prowadzą do katastrofy, a ostatnia część prezydentury polega na zarządzaniu kryzysem wywołanym przez błędne założenia podjęte na początku. Zmiana podejścia następuje, i to może być godne pochwały, ale przykład Bidena pokazuje, że następuje ona bez przekonania, a prawdziwa wiara daje o sobie znać. Widać to w deklaracjach Kamali o dążeniu do „two state solution”. Widać to w kroplówkowym podejściu Bidena do wspierania Ukrainy i obsesji na punkcie tego, co Rosja może potraktować jako eskalację, a także w niezachwianym przekonaniu dyplomatów Bidena, że umowa nuklearna z Iranem może zostać wskrzeszona i byłaby rozwiązaniem.

Tej wiary nie podważa zachowanie samego Teheranu, destabilizacja Bliskiego Wschodu i wspieranie wojny Putina. Nie podkopuje jej też to, że choć Trump nie stoi już na przeszkodzie i mimo niewątpliwych wysiłków, przez 4 lata Bidena nie udało się jego dyplomatom zbliżyć choćby na krok do odnowienia JCPOA. 

Dla Polski

Niepokojące z polskiego punktu widzenia może być to, do jakiego stopnia kampania w USA, pomimo wciąż trwającej wojny na Ukrainie, zdominowana jest przez tematy bliskowschodnie. Dotyczy to zresztą nie tylko Kamali Harris i sporów wewnątrz demokratów, ale też widoczne jest po stronie Trumpa, szczególnie po tym, gdy włączył do swojego zespołu zbuntowanych demokratów w postaci Kennedy’ego Jr’a i Tulsi Gabbard. Zostawiając z boku kluczową sprawę stosunku do Izraela, ten punkt ciężkości ma tę wadę, że zaangażowanie USA w Europie jest postrzegane przez pryzmat tego, jak oceniana jest inicjatywy USA w Iraku, w Libii czy w Syrii. Książka Philipa Gordona wypełniona jest lekcjami o tym, jak fatalne skutki dla świata przynosi chęć „zmiany reżimu” i krzewienia demokracji przez USA. Wiele z diagnoz doradcy Harris zostałoby przyjęte z aprobatą w otoczeniu Trumpa. Podejście zrozumiałe, biorąc pod uwagę, jak wysoką cenę w krwi i bogactwie Ameryka zapłaciła za iracką eskapadę. Ale zwolennicy silnych więzów transatlantyckich powinni przypominać, że te porażki nie mogą przysłaniać tych „regime change”, które się USA nie tylko powiodły, ale i bardzo opłaciły.

To nie tylko powojenna odbudowa Europy czy Japonii, ale też włączenie po Zimnej Wojnie Polski i państw naszego regionu do szeroko pojętych struktur Zachodu. 

Ta obsesja na punkcie Bliskiego Wschodu, a szczególnie Iranu, może mieć drugie dno po stronie doradców Harris. W styczniu 2020 roku Philip Gordon opublikował, na łamach „New York Times”, tekst o tym, jak negatywne konsekwencje może mieć zlecone przez prezydenta Trumpa zlikwidowanie Kasema Suleimaniego. Od argumentów zawartych w tekście ważniejsze jest to, że jego współautorką, podobnie jak dwóch innych tekstów Gordona opublikowanych w tym czasie, była Ariane Tabatabai. Tabatabai pod koniec 2023 roku znalazła się w centrum afery szpiegowskiej, po ustaleniach dziennikarzy z Semafor i Tablet oraz republikańskich komisji w Kongresie. Na wysokie stanowisko w Departamencie Stanu wprowadził ją Robert Malley, specjalny wysłannik ds. Iranu w administracji Bidena. Przeciwko samemu Malley’owi toczy się śledztwo, w którym podejrzewa się go o wynoszenie tajnych informacji, a nawet dzielenie się nimi z Teheranem. Z kolei Tabatabai od 2014 roku miała być częścią irańskiej operacji wpływu i konsultować swoje publikowane w USA teksty z MSZ w Teheranie. 

 



Źródło: Gazeta Polska

Maciej Kożuszek