Patrząc z perspektywy Warszawy, współrządząca w Niemczech, w koalicji z SPD i FDP, Partia Zielonych z jednej strony jawi się jako partner świadomy powagi sytuacji na Wschodzie oraz katastrofalnych w skutkach błędów popełnionych przez Niemcy względem Rosji, z drugiej – jako partia wpisująca się w technokratyczną narrację Brukseli i Berlina o naruszaniu praworządności przez Polskę i Węgry i lobbująca za odcięciem obu państw od środków unijnych. O tej dwoistości natury Zielonych świadczą chociażby wnioski zgłoszone przez członków partii przed planowaną na połowę października w Bonn Konferencją Delegatów wszystkich landów. Z jednej strony zabiega się o rozliczenie polityków odpowiedzialnych za prorosyjską politykę Niemiec, z drugiej postuluje dalsze sankcjonowanie Polski i Węgier, czyniąc z tego zresztą kwestię priorytetową. W poniedziałek do tej puli doszła jeszcze zapowiedź samego zielonego szefa Komisji Bundestagu ds. Unii Europejskiej Antona Hofreitera o możliwym odcięciu Włochom unijnych pieniędzy, „jeżeli nowy rząd będzie łamał praworządność”. Brzmi znajomo.
Zieloni są, i owszem, srogim recenzentem wykoślawionej Ostpolitik, ale mariaż z SPD raczej nie pomaga w uprawianiu uczciwej krytyki – taki jest koszt kompromisu, na to Zieloni się zgodzili, wchodząc w koalicję z socjaldemokratami i liberałami po zwycięskich wyborach do Bundestagu we wrześniu 2021 r. W tamtym czasie ani Annalena Baerbock, ani Robert Habeck nie przewidzieli rosyjskiej napaści na Ukrainę, negocjacje o kształcie przyszłego rządu prowadzono w oparciu o bieżące problemy społeczne i zieloną agendę, polityka zagraniczna odgrywała wtedy rolę marginalną, a kwestia Nord Streamu 2 poruszana od czasu do czasu w Bundestagu pozwalała okopać się na stanowiskach, ale nie generowała większego konfliktu.
Z dniem 24 lutego wszystko się zmieniło. Ogłoszona kilka dni później przez Olafa Scholza koncepcja Zeitenwende teoretycznie dotyczyła nowego kierunku całego państwa niemieckiego, w praktyce najmocniej jednak wybrzmiała w zmianach na poziomie partii Zielonych. To jej członkowie, niezależnie od rzekomego zwrotu Berlina, dokonali największej wolty. Z pacyfistów stali się orędownikami dostarczania broni Ukrainie, a klimatyczny ekstremizm musieli zastąpić realną polityką energetyczną. Dziś, siedem miesięcy od wybuchu wojny na Ukrainie, Zieloni nieco okrzepli na nowym przyczółku. Nie chcąc najwidoczniej doprowadzić do rozpadu koalicji, ale i nie paląc się do sojuszu z chadekami, swoje postulaty co do dostaw broni ciężkiej Ukrainie, nauczyli się artykułować ciszej. Na poziomie rządu uspokoiły się też spory o politykę energetyczną. Niemcy przeszły w ostatnich miesiącach przyspieszony kurs pozyskiwania nowych dostawców ropy oraz gazu i budowy terminali LNG, z dużymi zasługami na tym polu zielonego ministra gospodarki i klimatu Roberta Habecka. Jeżeli koalicja przeżywa turbulencje w związku z decyzjami kanclerza Scholza na odcinku pomocy Ukrainie, a raczej ograniczaniu jej do poziomu pozwalającego zachować przynajmniej pół twarzy, to są one umiejętnie kanalizowane w ramach koalicji. Widać, że liczący jeszcze przed wakacjami na rozpad rządu chadecy nie mogą już spodziewać się większych gestów sympatii ze strony Zielonych. Również FDP pozostaje nieczuła na chadeckie zabiegi. Najlepszym przykładem było zlekceważenie przez partie koalicji wniosku CDU/CSU w sprawie dostaw czołgów do walczącej Ukrainy. Wniosek odesłano do komisji, a głosy płynące z ław SPD, Zielonych i FDP wyraźnie odcinały się od projektu chadeków, wytykając im de facto hipokryzję i to, że po 16 latach ich rządów Niemcy zostały z niesprawną, niedofinansowaną armią i infrastrukturą (Agnes Strack-Zimmermann z FDP, szefowa Komisji Obrony Bundestagu, bezlitośnie wytknęła bawarskiej CSU zaniedbania na odcinku infrastruktury drogowej, przywołując NATO-wskie czołgi, pod których ciężarem miały się podczas ćwiczeń wojskowych uginać bawarskie mosty).
Wynik niedzielnych wyborów w Italii wstrząsnął politycznym Berlinem, chociaż rząd federalny jeszcze w poniedziałek wstrzymał się z oficjalnym komentarzem, sygnalizując jedynie, że w oczach Berlina „Włochy są państwem przyjaznym Europie”. W poniedziałek zwycięstwo włoskiego bloku centroprawicy na czele z partią Bracia Włosi Giorgii Meloni w kręgach parlamentarnych ucieszył, zgodnie zresztą z naturą podziałów w polityce niemieckiej, tylko polityków Alternatywy dla Niemiec (AfD), pozostałe partie z miejsca uznały informacje płynące z Italii za zwiastun nadciągającej katastrofy. Przy czym najostrzejsze komentarze pod adresem przyszłego rządu Włoch posypały się ze strony Zielonych. W wywiadzie dla stacji telewizyjnej Phoenix Anton Hofreiter, szef parlamentarnej Komisji ds. UE i jeden z najbardziej prominentnych polityków Zielonych (Hofreiter był mocno zaangażowany w wywieranie presji na rząd w sprawie dostaw Ukrainie sprzętu zachodniej produkcji, jako jeden z pierwszych polityków niemieckich udał się do Kijowa, orędował też za wymianą w ramach nieszczęsnego Ringtauschu), na pytanie moderatora o „odczucia po zwycięstwie postfaszystów”, odpowiedział: „To nie jest oczywiście dobra wiadomość, zwłaszcza dla ludzi we Włoszech.
Owszem, oni sami tak wybrali, ale dotychczasowe doświadczenia w Europie pokazały, że kiedy do władzy dochodzą prawicowi populiści i radykałowie, to ludzie najbardziej sami sobie szkodzą, przykładem niech będą Węgry, gdzie korupcja Orbana szkodzi przede wszystkim mieszkańcom Węgier”. Na co moderator zareagował: „Włochy z premierem Mario Draghhim wiele lat były stabilnym partnerem w Europie, od czego zależy teraz to, czy Włochy staną się dzieckiem specjalnej troski Europy, czy nie?”. Hofreiter: „To zależy od działań nowego rządu i naszej reakcji, trzeba zdać sobie sprawę, że Włochy są bardziej zdane na Europę, niż Europa na Włochy, i nie wolno nam popełnić z europejskiej strony błędu, który popełniliśmy względem Węgier, czyli zbyt długo przyglądać się, jak prawicowi populiści atakują praworządność, niezależne sądownictwo, wolność słowa i demokrację, tylko trzeba będzie podjąć próbę natychmiastowej interwencji. Moderator: „A jak Berlin i Bruksela powinny podejść do tego nowego rządu, czy rząd z udziałem Berlusconiego, Salviniego i Meloni uda się po europejsku „ogrodzić?”. Hofreiter: Tak, to jest możliwe. Włochy w sposób palący są zdane na pieniądze z Europy i dlatego trzeba im jasno dać do zrozumienia, że z chwilą, gdy przestaną się trzymać prawa, te pieniądze zostaną zablokowane”. W podobnym tonie wypowiedziała się jeszcze wiceprzewodnicząca Bundestagu, Katrin Göring-Eckhard, która wyraziła zaniepokojenie „prawami człowieka” w odniesieniu do problemu migracji, z którym Włochy borykają się od lat. Zielona polityka najwyraźniej obawia się, że nowy rząd może bardziej restrykcyjnie podejść do nielegalnego przekraczania włoskich granic.
Wracając jednak do Antona Hofreitera, głos tego polityka jest w Niemczech ważny, zwłaszcza z uwagi na pełnioną przez niego funkcję. Tym bardziej warto odnotować, że Hofreiter poparł wniosek zgłoszony przez Daniela Freunda, zielonego europosła z Aachen, a zatytułowany: „Kein EU-Geld für Autokraten – Europas Rechtstaat schützen!” („Żadnych pieniędzy dla autokratów – w ochronie europejskiego państwa prawa”). Wniosek zostanie przedstawiony podczas Konferencji Delegatów w Bonn, którą zaplanowano na 14−16 października. To tam rozstrzygnie się los zarówno tego pomysłu, jak i kilku innych. Ten zgłoszony przez Daniela Freunda ma jednak tę przewagę nad pozostałymi, że wygrał (!) w drodze głosowania z udziałem 4,375 członków delegatów i zajął pierwsze miejsce w rankingu, zdobywając 1993 głosy poparcia. Oznacza to, że delegaci bońskiego zjazdu zajmą się nim jako pierwszym, a przy okazji, że dla blisko połowy głosujących kwestia odebrania środków z budżetu UE Węgrom, ale i Polsce stanowi priorytet w ich działalności politycznej. A co jest w tym wniosku? M.in. takie pasaże:
„Demokracja i praworządność w Europie są bardzo zagrożone! Rząd na Węgrzech systematycznie demontuje demokrację. Premier Viktor Orbán opiera swoją władzę na korupcji i nepotyzmie. Wolne media praktycznie już nie istnieją, a prawa mniejszości i uchodźców zostały poważnie ograniczone. W ciągu ostatnich lat podobne próby grożenia wolnym mediom lub atakowania sądownictwa zaobserwowano również w innych państwach członkowskich UE. W ostatnich latach rządząca w Polsce partia PiS również weszła na niebezpieczny kurs polityczny, który podważa niezależność sądownictwa. Wyroki Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości są ignorowane. PiS zaatakowało prawa kobiet, członków społeczności LGBTQI, uchodźców i wielu innych. Rządy w UE, które nie szanują praworządności i wartości demokratycznych, powinny ponieść odpowiednie konsekwencje finansowe. Walka z nadużyciami i korupcją za pomocą unijnych funduszy musi być najwyższym priorytetem. Możemy zapobiec popadnięciu Węgier lub innych państw członkowskich, takich jak Polska, w autokratyzm tylko wtedy, gdy wypłata funduszy UE będzie ściśle związana z przestrzeganiem zasad praworządności. Fundusze UE nie mogą być niewłaściwie wykorzystywane do podważania rządów prawa. Komisja Europejska i jej przewodnicząca Ursula von der Leyen stoją na straży traktatów europejskich. Komisja jest zobowiązana do obrony demokracji i praworządności, ale niechętnie korzysta z niezbędnych instrumentów. Pomimo trwających kryzysów praworządności autorytarne rządy w Europie nadal otrzymują fundusze unijne, bez żadnych warunków z tym związanych. Węgry, ale także Polska, należą do największych odbiorców unijnych pieniędzy netto w UE. Na przykład w 2020 r. Polska otrzymała 13,2 mld euro z regularnego budżetu UE, a Węgry 4,9 mld euro. Od kwietnia Węgry są wreszcie przedmiotem postępowania w ramach mechanizmu warunkowości, co może prowadzić do zamrożenia wszystkich płatności UE na rzecz tego kraju. Kolejne 35,4 mld euro mogłoby wpłynąć do Polski, a 7,2 29 mld euro na Węgry za pośrednictwem Funduszu Odbudowy UE. W czerwcu odpowiedzialna Rada Ministrów UE zatwierdziła polski plan odbudowy pod pewnymi warunkami, bez wcześniejszego przeprowadzenia przez polski rząd istotnych reform sądownictwa. Oznacza to, że 35,4 mld euro może teraz zostać wypłacone w transzach polskiemu rządowi, jeśli spełnione zostaną odpowiednie kamienie milowe. Kamienie te są jednak kontrowersyjne, ponieważ nawet po ich spełnieniu nadal nie wykonano by w pełni orzeczeń ETS, a niezawisłość sądownictwa nie zostałaby przywrócona. (…) Europa musi bronić podstawowych praw obywateli UE we wszystkich krajach UE. Musimy zadbać o to, by pieniądze podatników docierały do obywateli i nie znikały w kieszeniach autokratów i ich przyjaciół”.
Wnioskodawca żąda w oparciu o powyższe „uzasadnienie” w imieniu Zielonych, by: „wezwać Komisję Europejską i rządy państw członkowskich UE, aby nie zatwierdzały wniosków wypłaty dla polskiego rządu w ramach Funduszu Odbudowy, dopóki polski rząd nie wdroży orzeczeń Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości związanych z realizacją kamieni milowych Komisji Europejskiej”. A jest jeszcze szereg innych postulatów. A wszystko to spięte klamrą w postaci wybiegu stosowanego przez polityków Zielonych od początku wojny na Ukrainie, kiedy padało pytanie o to, czy nie uważają, że Europa ma dziś sporo realnych problemów, z którymi musi się mierzyć, i może to nie jest dobry moment, by Polskę i Węgry teraz jeszcze karać finansowo, zwłaszcza w obliczu ogromnego wkładu Polski w pomoc ukraińskim uchodźcom i tej wojskowej, udzielanej walczącej Ukrainie: „Obecny kryzys praworządności jest jednym z największych zagrożeń dla demokracji w Europie. Wyzwanie to nie może zostać zdegradowane z powodu rosyjskiej wojny agresji na Ukrainie. Chodzi po prostu o fundamenty naszego demokratycznego współistnienia w Europie. Jeśli teraz przegapimy zdecydowane środki zaradcze, może to spowodować nieodwracalne szkody dla demokracji europejskich”.
I teraz tak – ten wniosek z uwagi na uznanie go za kluczowy i priorytetowy, za chwilę zejdzie z agendy konferencji Zielonych i pojawi się na agendzie Bundestagu już jako inicjatywa klubu parlamentarnego Zielonych. Może warto pilotować jego losy. Do tego czasu jego treść może już być uzupełniona o odniesienie do Włoch. Patronat Antona Hofreitera nad pomysłem pana Freunda nie powinien zostać, zwłaszcza w Warszawie, zlekceważony.
„Najpóźniej wraz z początkiem rosyjskiej agresji na Ukrainę pod koniec lutego 2022 r. stało się jasne, jakie dramatyczne konsekwencje wynikają z nadmiernego uzależnienia Republiki Federalnej Niemiec od rosyjskiego gazu – zarówno dla niemieckiej polityki, jak i europejskiej architektury bezpieczeństwa. Także z powodu błędnych decyzji poprzednich niemieckich rządów federalnych w sprawach bezpieczeństwa i energetyki, dziś ludzie na Ukrainie obawiają się o swoje życie” – to nie publicystyka tylko początek uzasadnienia kolejnego wniosku, który znajdzie się na bońskiej agendzie, tym razem rzecz jednak dotyczy nie praworządności i karania finansowego, lecz powołania parlamentarnej komisji śledczej w sprawie zbadania przyczyn energetycznego uzależnienia Niemiec od Rosji i budowy gazociągu Nord Stream 2. (i ten tekst cieszył się dużym poparciem Zielonych, lądując na 8. miejscu wewnętrznego plebiscytu). Jasny związek przyczynowy między traktowaniem Rosji jako energetycznego zaplecza dla niemieckiej gospodarki a powstaniem warunków umożliwiających Moskwie budowanie potencjału militarnego jeszcze niedawno nie dla wszystkich był oczywisty. Również autorzy tego tekstu słyszeli od niemieckich dyplomatów i polityków wielokrotnie powtarzane ogólniki o „biznesowym” charakterze współpracy energetycznej z Gazpromem. Żeby mocniej podkreślić tę współzależność, autorzy wniosku wskazują, że między wypełnieniem drugiej nitki Nord Stream 2 (27.12.2021) a początkiem pełnoskalowej agresji Rosji na Ukrainę (24.02.2022) minęło niespełna osiem tygodni.
Oczywiście podkreślanie przez wnioskodawców „moralnego” wymiaru sprawy nie zmienia istoty rzeczy. To cały czas jest twarda polityka i również wewnątrzniemiecka rozgrywka. Politycy Zielonych podkreślają, jak korzystnie ich zdaniem od polityki poprzednich gabinetów odróżniają się działania aktualnego rządu, a konkretnie polityka Zielonych, wicekanclerza i ministra gospodarki Roberta Habecka (osoba aktualnego kanclerza federalnego została dyskretnie i litościwie pominięta). Jak podkreślają, dzięki działaniom rządu (znaczy Habecka) udało się obniżyć udział rosyjskiego gazu w całości niemieckiego zużycia z 55 proc. pod koniec lutego 2022 do 35 proc. obecnie. Zostawmy jednak procenty i autopromocję. Politycy Sojuszu90/Zielonych piszą wprost: uzależnienie było stanowczo za duże, Nord Stream 2 to pomysł katastrofalny – czas zatem na rozliczenia. I nie ograniczajmy tych rozliczeń – wskazują dalej autorzy – do takich postaci, jak politycy Manuela Schwesig czy Erwin Sellering i „fake-klimatyczna” fundacja z Meklemburgii. Ich kompromitująca działalność nie odbywała się w próżni (o tym, że Meklemburgia to nie wyjątek, lecz swoiste laboratorium niemiecko-rosyjskiej współpracy, pisaliśmy na łamach „GPC”). Dlatego przyszła parlamentarna komisja śledcza powinna prześwietlić i zbadać zarówno całość procesu decyzyjnego związanego z powstaniem Nord Streamu 2, jak i wszelkie rosyjskie powiązania i kontakty gabinetów Gerharda Schrödera i Angeli Merkel. Zresztą o „gazowym Gerdzie”, jak zwykło się w Niemczech nazywać Schrödera, pisze się sporo, ostatnio głównie z powodu nieudanych prób wyrzucenia go z SPD. Zbyt często jednak – a polscy autorzy również zdają się nieraz ulegać tej narracji – pisze się o nim jako o kompromitującym wyjątku, nieomal „zdrajcy”, a nie aktywnym i wpływowym polityku lobbyście, odgrywającym kluczową rolę w systemie rosyjsko-niemieckiej współpracy. Wnioskodawcy postulują zatem, by prześledzić i zbadać właśnie lobbystyczną działalność byłego kanclerza na tle szerszego obrazu funkcjonowania niejawnych wpływów w niemieckiej polityce. A przypomnienie dat znów robi wrażenie – między złożeniem przez Schrödera mandatu posła do Bundestagu (24.11.2005) a podjęciem oficjalnej współpracy biznesowej z Gazpromem minęły wtedy dwa (!) tygodnie.
Z polskiego punktu widzenia ciekawsze jednak wydaje się wezwanie do równie surowego potraktowania Angeli Merkel. Politycy Zielonych zdają się nie ulegać taktyce sfinksa, jaką po 24 lutego przyjęła niedawna „cesarzowa Europy”. Co więcej, przypominają np., gdyby ktoś zapomniał, że pani kanclerz była zawsze bardzo aktywna we własnym okręgu wyborczym w Meklemburgii. Ta aktywność i troska przejawiała się np. w „zdobywaniu” w roku 2009 dla swojego okręgu inwestora, którym był rosyjski oligarcha i były minister energii Igor Jusufow. Także Lubmin, miejsce, z którego startuje Nord Stream II, jest w politycznym mateczniku pani kanclerz. To wskazanie, że korzenie rosyjskiej polityki epoki Merkel tkwią nie tylko w tradycjach Kanzleramtu, lecz i na jej post-NRD-owskim zapleczu, może doprowadzić do nieoczekiwanych wniosków. O ile taka komisja powstanie.
– Musimy zbadać przyczyny tak mocnego uzależnienia naszego kraju od współpracy z niedemokratycznym reżimem. W tym celu trzeba na gruncie parlamentarnej komisji prześwietlić i zbadać działalność rządów Schrödera i Merkel
– mówią politycy Sojuszu90/Zielonych. Głównym wnioskodawcą powołania komisji śledczej jest Hannes Damm, członek frakcji Zielonych z Landtagu Meklemburgii-Pomorza Przedniego. Urodzony w 1991 r., z wykształcenia fizyk. Zupełnie jak Angela Merkel. I tu podobieństwa się kończą. Czy ten wniosek ma szansę się przebić później w Bundestagu? W porównaniu z tym o „praworządności” ma nikłe szanse, z różnych względów, ale sam fakt, że pojawił się na agendzie, może świadczyć o pewnym rozdarciu w łonie Zielonych.