GaPol: TRUMP wypowiada wojnę cenzurze » CZYTAJ TERAZ »

"Gazeta Polska Codziennie": Jak Zełenski w kilka minut obnażył nędzę Ostpolitik

Gdyby współarchitekt zachodnioniemieckiej polityki wschodniej (Ostpolitik) Egon Bahr dożył toczącej się właśnie wojny na Ukrainie, obchodziłby w ten piątek swoje setne urodziny. Bahra, wieloletniego doradcy Willy’ego Brandta, już nie ma, ale jego postrzeganie Rosji bazujące na „zmianie przez zbliżenie”, a przekute w „zmianę przez handel” głęboko wgryzło się nie tylko w mentalność elit politycznych Bonn, a następnie Berlina, ale też dużej części społeczeństwa niemieckiego, które dialogowi z Rosją, bez względu na jego cenę, wystawiły całkiem luksusowy pomnik. Dziś ten pomnik z każdą kolejną informacją o rosyjskich zbrodniach na Ukrainie obraca się w proch. Ostatecznie obnażył jego nędzę prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski we wczorajszym wystąpieniu w Bundestagu. Jak pisał Richard M. Weaver, idee mają konsekwencje. Czas odnieść tę uniwersalną prawdę również do mitu Ostpolitik i zapytać wprost o jego konsekwencje dla Europy A.D. 2022.

Tobias Koch
Tobias Koch
https://www.bundestag.de

Od 1949 r. polityka wschodnia była w Niemczech Zachodnich traktowana jako klucz do ponownego zjednoczenia Niemiec. Nawet jeżeli socjaldemokraci i chadecy spierali się o granice kompromisów, na które kolejne rządy mogły sobie pozwolić w kontaktach z blokiem wschodnim, o to, czy doktryna Hallsteina ma obowiązywać, czy nie, o to, czy zbytnie zbliżenie z NRD nie pogrzebie nadziei na powrót do państwowej jedności – cel był jasny, choć nie zawsze formułowany wprost. Zjednoczenie Niemiec.

Zbliżenie ze Wschodem miało wprawić w ruch domino zmian. W zmianach zaś upatrywano szansy na pozszywanie tego, co rozdarto po II wojnie światowej. Metoda małych kroków przyjęta przez Willy’ego Brandta, która w sferze deklaracji miała zapewnić pokój i względną stabilizację na styku zachodnich demokracji i wschodnich reżimów, przyniosła kanclerzowi Niemiec Pokojową Nagrodę Nobla. A potem był rok 1989. Upadek żelaznej kurtyny i ponowne zjednoczenie Niemiec widziane w kategoriach sukcesu, jako pewnego rodzaju przechytrzenie sowieckiej, chwiejącej się na nogach Rosji. Ale była i druga strona medalu. Energetyczne uzależnienie się od Moskwy, tak boleśnie odczuwalne dziś w obliczu wojny, nakryło czapką wszelkie przechwałki niemieckich polityków o tym, jak wierność idei „zmiany przez zbliżenie” doprowadziła Berlin do wypracowania cywilizowanego dialogu z Moskwą. Ponieważ ani to dialog, ani cywilizowany.

W ostatnich kilku tygodniach wielu przedstawicieli niemieckiego świata polityki, pisarzy, publicystów – uderzyło się w piersi za „błędy w postrzeganiu Rosji”. Szef forum niemiecko-rosyjskiego Matthias Platzeck, prominentny członek SPD, który jeszcze dwa lata temu w książce pt. „Potrzebujemy nowej Ostpolitik. Rosja jako partner” (wyd. Ullstein) ubolewał nad tym, że Rosja nie stała się, zgodnie z życzeniem Michaiła Gorbaczowa, lokatorem „wspólnego europejskiego domu”, a rozwiązania wszelkich konfliktów z Moskwą upatrywał we współpracy Rosji z Unią Europejską, po rosyjskiej napaści na Ukrainę 24 lutego złożył dymisję, uzasadniając swoją decyzję poczuciem bezsensowności dotychczasowej pracy na rzecz podtrzymania przyjaźni niemiecko-rosyjskiej. On, który we wspomnianej książce stwierdzał: „Tylko wspólnie z Rosją będziemy w stanie stawić czoła wyzwaniom kryzysu klimatycznego, energetycznego, migracyjnego i terroryzmowi”. Zdanie, które dziś brzmi jak kiepski żart, było mottem powtarzanym przez kolejne rządy RFN.
Platzeck, tak jak Angela Merkel, dorastał w NRD. W jego wspomnieniach dominują obrazki „młodych, podle traktowanych przez oficerów żołnierzy sowieckich, zamieszkujących poczdamskie koszary” albo „benzyny wlewanej przez sowietów do baków, do dziś przywodzącej na myśl zapach heimatu”. Dwa lata wcześniej, w 2018 r., Platzeck wraz w kilkunastoma innymi prominentymi przedstawicielami życia publicznego Niemiec napisał książkę „Dlaczego potrzebujemy pokoju i przyjaźni z Rosją”, głęboko osadzoną w idei Ostpolitik, opartą na przekonaniu, że głaskanie Moskwy jest konieczne do wciągnięcia jej w orbitę UE i stworzenia wspólnej architektury bezpieczeństwa. Jeżeli więc końcowym sukcesem polityki wschodniej Niemiec było zburzenie muru berlińskiego, a trzy dekady po tym wydarzeniu prezydent zaatakowanej przez Rosję Ukrainy, nawiązując do słynnego apelu Ronalda Reagana z czasu zimnej wojny, zwraca się do niemieckiego kanclerza z apelem, by „zburzył mur” – to trudno nie odnieść wrażenia, że mit słuszności Ostopolitik, wręcz jej dogmat, właśnie roztrzaskał się o posadzkę Bundestagu.

Panie kanclerzu, niech pan zburzy ten mur!

22. dzień wojny na Ukrainie. Godz. 9. Prezydent Wołodymyr Zełenski przemawia z telebimu do posłów niemieckiego parlamentu. Na sali są również członkowie rządu federalnego z kanclerzem Olafem Scholzem na czele. Zełenski zdołał już przyzwyczaić niemiecką publikę do wojskowego stylu. Tym razem również nie ma garnituru ani krawata, mówi niemieckim politykom, czego od nich oczekuje i o co ma żal. – Proszę, pomóżcie nam – apeluje Zełenski. Prosi o przychylenie się rządu federalnego do prośby o zamknięcie przestrzeni powietrznej Ukrainy, mówi o oblężonym przez siły Rosji Mariupolu i konwojach z pomocą, które muszą dostać się do miasta, a nie mają jak. Przypomina o Luftbrücke, moście powietrznym do Berlina utworzonym po II wojnie światowej. Wtedy ta wyjątkowa operacja logistyczna została zwieńczona sukcesem, zmusiła bowiem władze sowieckie do zdjęcia blokady z miasta. Zełenski sugeruje, że to, co było do pomyślenia w przypadku Berlina, powinno być możliwe w przypadku Mariupola. Nawiązuje jednak i do kwestii, o których niemieccy politycy raczej słuchać nie lubią.

– Niektóre kroki, sankcje okazały się niewystarczające, by powstrzymać wojnę, przyszły zbyt późno. A gdy patrzymy na to, ile powiązań mają wasze koncerny z Rosją, z krajem, który wykorzystuje państwo wasze i inne do finansowania tej wojny, widzimy mur, który nas dziś dzieli. To nie jest mur berliński, ale mur w środku Europy między wolnością a niewolą i ten mur rośnie z każdą kolejną bombą spadającą na Ukrainę i każdą decyzją, która nie została podjęta. Decyzją, która mogłaby nam pomóc. Drodzy politycy, drodzy Niemcy, jak to jest w ogóle możliwe, że kiedy zwracaliśmy się do was, wskazując, że Nord Stream to przygotowania do wojny, w odpowiedzi usłyszeliśmy: „To tylko gospodarka, gospodarka, gospodarka”. A to był wstęp do budowy nowego muru. Zapytaliśmy was, co możemy zrobić, by Ukraina dołączyła do NATO i UE, by była bezpieczna, i usłyszeliśmy, że to jeszcze nie jest na stole. Kiedy prosiliśmy o sankcje prewencyjne, pokazujące agresorowi, że jesteśmy silni, te prośby zostały bez odzewu. Widzieliśmy, że wciąż chcecie utrzymywać kontakty gospodarcze między waszym krajem a krajem, który wywołał tę straszną wojnę. Zwracam się do was w imieniu mieszkańców Mariupola, równanego z ziemią, z mieszkańcami, którzy bez wody, jedzenia, prądu są obiektem ostrzału całą dobę. Agresorzy nie rozróżniają ludności cywilnej i armii, celem jest każdy. Do miasta nie mają wjazdu konwoje z pomocą humanitarną. To wszystko możecie zobaczyć, gdy spojrzycie za mur

– mówił Zełenski, by za chwilę nawiązać do czasu II wojny światowej i okresu powojennego.

– Co roku politycy powtarzają „nigdy więcej”, a teraz widzimy, że te słowa są nic niewarte. W Europie niszczy się naród, wszystko, co jest nam drogie. Nasi żołnierze walczą przecież w obronie tych wartości, o których w Europie tak wiele się mówi: wolności, równości, możliwości wolnego życia. Staramy się tego obszaru bronić bez waszego silnego wsparcia. Dlaczego państwo, od którego dzieli nas ocean, jest nam dziś bliższe? Ponieważ dzieli nas mur. Jesteśmy wdzięczni zwykłym Niemcom, którzy pomagają Ukraińcom, dziennikarzom relacjonującym zgodnie ze stanem rzeczy to, co dzieje się na Ukrainie, firmom niemieckim, które ponad zysk postawiły moralność, i politykom, którzy mając do wyboru pieniądze i życie ukraińskich dzieci, opowiadając się za sankcjami, wybrali życie. Zróbcie wszystko, co w waszej mocy, by za 80 lat znowu nie zadawać sobie pytania o odpowiedzialność historyczną względem Ukrainy. Prezydent USA Ronald Reagan powiedział kiedyś w Berlinie, zwracając się do Michaiła Gorbaczowa: „Niech pan zburzy ten mur”. I ja dziś zwracam się do kanclerza Scholza. Niech pan zburzy ten mur, proszę dać Niemcom rolę przywódczą, na jaką zasługują, niech następne pokolenia będą z pana dumne, niech pan powstrzyma tę wojnę”.

Posłowie Bundestagu podziękowali Zełenskiemu owacjami na stojąco. Ciekawe, ilu z nich zrozumiało symbolikę przywołanych obrazów. Prezydent Ukrainy, odwołując się do hasła „nigdy więcej” i muru berlińskiego, nad którym rosyjsko-niemieckie interesy przerzuciły kładkę, w prostych słowach obnażył hipokryzję przeintelektualizowanych debat na temat kolejnych odsłon Ostpolitik. Ile razy na tej samej sali Bundestagu wybrzmiało zapewnienie „nigdy więcej”. Setki razy, jeśli nie częściej. Każda debata poświęcona ofiarom II wojny światowej obowiązkowo zawiera ten slogan, który zdaniem prezydenta Ukrainy nic dziś nie znaczy. Ile razy politycy Linke, FDP, SPD przedkładali na tej sali nowe pomysły na modernizację Ostpolitik. Były wnioski Linke, w których żądano „jeszcze ściślejszego zawiązania przyjaźni niemiecko-rosyjskiej”, i postulat szefa MSZ Heiko Maasa (SPD) dotyczący skonstruowania „europejskiej Ostpolitik”. A kiedy liberałowie próbowali się dowiedzieć w interpelacji, jak ta nowatorska polityka wschodnia w wykonaniu wszystkich państw członkowskich miałaby wyglądać, dostali odpowiedź, że będzie to polityka uwzględniająca interesy wszystkich krajów, wyczulona na impulsy z Polski, biorąca ponadto pod uwagę szczególną pozycję Ukrainy w kontekście budowy gazociągu Nord Stream 2. Każdy z polityków zasiadających w Bundestagu ma pewnie gdzieś w domu choć okruchy muru, część z nich spędziła pół życia po jego wschodniej stronie. Prezydent Zełenski doskonale przemyślał to przemówienie. Spakował w nim największe podwody do niemieckiej dumy i do niemieckiego wstydu.

Debaty nie będzie, bo…

Po przemówieniu prezydenta Zełenskiego prowadząca obrady Katrin Göring-Eckardt (Zieloni) powitała sekretarza stanu polskiego MSZ Szymona Szynkowskiego vel Sęka, który zasiadł na trybunach wraz z ambasadorem Ukrainy Andrijem Melnykiem. Zanim jednak ogłosiła kolejny punkt porządku obrad, mównicę zajął szef CDU i przewodniczący klubu parlamentarnego CDU/CSU Friedrich Merz, postulując uzupełnienie porządku obrad o dodatkową debatę poświęconą sytuacji na Ukrainie i o oświadczenie rządu federalnego w sprawie obecnej sytuacji. Chadecy argumentowali, że minęły już trzy tygodnie od pamiętnej zapowiedzi Olafa Scholza w Bundestagu w związku ze „zwrotem w niemieckiej polityce” i kanclerz powinien w nawiązaniu do mowy Wołodymyra Zełenskiego ogłosić kolejne plany, tudzież postępy Berlina.

Przewodniczący grupy parlamentarnej CDU/CSU Friedrich zapytał wprost: „Gdzie stoimy, co zrobiliśmy dobrze? Może pewne decyzje wymagają korekty? Jeśli nie teraz, to kiedy?”. Ekspert CDU ds. polityki zagranicznej Norbert Röttgen w reakcji na to, co nastąpiło chwilę później, napisał na Twitterze: „Dzisiejszy dzień był najbardziej niegodnym momentem w Bundestagu, jakiego kiedykolwiek doświadczyłem”. I trudno mu się dziwić.

Wniosek CDU/CSU przepadł w głosowaniu. Przeciwko debacie głosowali parlamentarzyści SPD, FDP i Zielonych, czyli partii tworzących koalicję rządową, a za wnioskiem prócz chadeków zagłosowali parlamentarzyści Linke i AfD. Jak wynika z informacji „Codziennej”, spór o debatę może wskazywać na tarcia w koalicji rządowej co do dalszych kroków Berlina w kwestii dostarczania broni Ukrainie. Nie jest wykluczone, że lewicowe skrzydła w poszczególnych partiach nie godzą się na dozbrajanie Ukraińców i rząd federalny przez pewien czas może unikać deklaracji w tej sprawie.

W kręgach chadeckich w Bundestagu podkreśla się, że wniosek w sprawie debaty został złożony w zgodzie ze wszelkimi wymogami formalnymi w ramach tzw. uzgodnionej debaty, co potwierdziła nawet Katrin Göring-Eckhard. Uzgodniona debata to instrument przysługujący posłom Bundestagu, którzy chcą wyrazić swoje opinie lub wymienić informacje dotyczące bieżących spraw. Są to debaty na konkretny temat bez projektu ustawy lub oświadczenia rządu jako przedmiotu dyskusji. I tym instrumentem posłużył się klub parlamentarny CDU/CSU. Jak z kolei „Codzienna” dowiedziała się z kręgów partii Linke, która poparła wniosek, ale z innych względów niż chadecja (Linke wskazywała na konieczność rozmowy o zbrojeniach Ukrainy, ponieważ sprzeciwia się wysyłaniu broni Ukraińcom), fakt, że odrzucono wniosek o zmianę porządku obrad, tłumaczono tym, że „po wystąpieniach gości z zewnątrz nie ma zwyczaju organizowania debat i nawet w 2001 r. po wystąpieniu Władimira Putina tego rodzaju debaty nie było”.

Z odpowiedzi biura prasowego Bundestagu na nasze zapytanie wynika jeszcze coś innego. „Regulamin Bundestagu nie zawiera przepisu, który uniemożliwiałby debatę poselską po przemówieniu gościa, np. prezydenta innego państwa. Przemówienia gości nie są częścią posiedzenia parlamentu, tylko specjalnym wydarzeniem poza porządkiem obrad. Porządek obrad ustalają kluby poselskie wspólnie na posiedzeniu Konwentu Seniorów, a jeśli nie dojdą tam do porozumienia, porządek obrad uchwalany jest przez głosowanie na początku sesji plenarnej. Tak było i tym razem” – czytamy w odpowiedzi przesłanej przez biuro prasowe niemieckiego parlamentu. A zatem debata mogła się jak najbardziej odbyć, tylko nie było woli większości, by ją zorganizować. 20 minut po zakończeniu przemówienia prezydenta Ukrainy posłowie Bundestagu już debatowali o obowiązkowych szczepieniach. Jak na ironię losu według planu o godz. 23.30 mieli debatować nad propozycją CDU/CSU o postawieniu w centrum Berlina pomnika ku czci ofiar komunizmu. Ten ku czci dzieła życia Egona Bahra ostatecznie runął 17 marca 2022 r.

Tekst ukazał się w weekendowym numerze "Gazety Polskiej Codziennie"

 

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#Ukraina

Olga Doleśniak-Harczuk