Portem w Bejrucie wstrząsnęła wczoraj popołudniu potężna eksplozja. Według wstępnych ustaleń podawanych przez libańskie media, eksplodowały przechowywane w porcie chemikalia, a konkretnie saletra amonowa skonfiskowana uprzednio przez władzę. Prezydent USA Donald Trump określił zdarzenie "atakiem prawdopodobnie spowodowanym przez bombę". Takie mają być przypuszczenia części amerykańskich generałów.
Podczas konferencji prasowej w Białym Domu Trump powiedział, że spotkał się z "niektórymi wielkimi amerykańskimi generałami" i oni "wydają się sądzić", że w Bejrucie "był atak, była jakiegoś rodzaju bomba".
Portal CBS News zauważył, że był to pierwszy raz, gdy wybuch w libańskiej stolicy nazwano atakiem.
Wcześniej, sekretarz stanu Mike Pompeo zaoferował amerykańską pomoc dla Libańczyków.
- Składam najgłębsze kondolencje wszystkim, którzy ucierpieli w wyniku zmasowanej eksplozji w porcie w Bejrucie
- przekazał w oświadczeniu szef amerykańskiej dyplomacji. Dodał, że Stany Zjednoczone "są gotowe pomóc mieszkańcom Libanu".
Oprócz USA swoją pomoc dla Libanu zadeklarowały m.in. władze Francji, Iranu, Wielkiej Brytanii i Kanady. Izrael - który nie utrzymuje relacji dyplomatycznych z Libanem – również wyraził gotowość pomocy
Media libańskie informowały, że przyczyną eksplozji w Bejrucie były składowane w porcie chemikalia. Saletra amonowa (azotan amonu) miała być przechowywana w porcie po skonfiskowaniu jej przez władze.
Prezydent Libanu Michel Aoun napisał na Twitterze we wtorek, że "jest nie do przyjęcia" aby 2 750 ton saletry amonowej było przechowywanych w portowym magazynie przez 6 lat, bez żadnych środków zabezpieczających.
Jak poinformowało we wtorek wieczorem libańskie ministerstwo zdrowia, w potężnej eksplozji w porcie w Bejrucie zginęło co najmniej prawie 80 osób, a ponad 4000 zostało rannych. Czerwony Krzyż podaje, że ofiar śmiertelnych jest co najmniej 100.