Do tragicznego wypadku doszło 17 sierpnia 2024 roku na skrzyżowaniu lokalnych dróg pod Olsztynem. Jacek D., kierując toyotą, nie zatrzymał się na znaku STOP na drodze podporządkowanej i zderzył się z motocyklem prowadzonym przez 29-letnią Justynę Burską, która jechała drogą z pierwszeństwem. Motocykl uderzył w drzwi pasażera samochodu. Pływaczka poniosła śmierć na miejscu w wyniku licznych urazów wewnętrznych.
"Jechałem tą trasą pierwszy raz"
Jacek D. w trakcie śledztwa i przed sądem konsekwentnie tłumaczył, że poruszał się tą trasą po raz pierwszy w życiu i że na skrzyżowaniu panowała słaba widoczność. W poniedziałek, podczas ostatniej rozprawy, oskarżony po raz kolejny przepraszał brata i matkę zmarłej pływaczki.
Gdy D. wypowiadał słowa przeprosin, matka Justyny Burskiej rozpłakała się. Przez łzy powiedziała, że żadne przeprosiny nie zwrócą jej córki. Na to stwierdzenie również oskarżony wybuchnął płaczem i zrezygnował z dalszej mowy końcowej.
Stanowiska prokuratury i rodziny ofiary diametralnie się różnią. Prokurator wniósł o skazanie Jacka D. na rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata oraz orzeczenie zakazu prowadzenia wszelkich pojazdów na trzy lata. Oskarżony miałby również zapłacić 30 tys. złotych nawiązki na rzecz rodziny zmarłej. Pełnomocnik rodziny Justyny Burskiej domaga się znacznie surowszego wyroku – czterech lat bezwzględnego więzienia i dożywotniego zakazu prowadzenia pojazdów. Adwokat podkreśliła, że rodzina nie jest zainteresowana nawiązką finansową, ponieważ żadne pieniądze nie złagodzą bólu po stracie córki i siostry.
Bogata historia wykroczeń drogowych
Pełnomocnik rodziny argumentowała swoje stanowisko bogatą historią wykroczeń drogowych Jacka D. Z dokumentów ujawnionych przez sąd wynika, że mężczyzna stracił prawo jazdy jeszcze zanim zdążył je formalnie uzyskać – pięć dni przed egzaminem kupił samochód i jeździł nim bez uprawnień. Sąd ukarał go wówczas grzywną w wysokości 1,5 tys. złotych i odebrał prawo jazdy na sześć miesięcy.
Jacek D. wielokrotnie otrzymywał również mandaty za parkowanie w niedozwolonych miejscach oraz przekraczanie prędkości w terenie zabudowanym. Przed sądem tłumaczył, że to jego narzeczona źle parkowała samochód, a mandaty były efektem donosów sąsiada do straży miejskiej. Tylko w maju 2024 roku otrzymał pięć mandatów karnych, które do dziś spłaca na raty.
Wykroczenia prędkościowe D. tłumaczył tym, że policjanci "schowali się za wysepką, tuż za tablicą wskazującą teren zabudowany".
W ocenie pełnomocniczki rodziny takie zachowanie oskarżonego dowodzi, że nie wyciągnął lekcji z tragedii, w której uczestniczył, i stanowi zagrożenie dla innych uczestników ruchu drogowego. Z surową oceną klienta kategorycznie nie zgodziła się jego obrończyni. Adwokat podkreślała, że Jacek D. cieszy się dobrą opinią w pracy, wśród sąsiadów i znajomych. Zwróciła uwagę, że nie uciekł z miejsca wypadku, stawiał się na każde wezwanie śledczych i uczestniczył we wszystkich rozprawach sądowych.
Obrona wniosła o wymierzenie kary w dolnych granicach zagrożenia z "dobrodziejstwem warunkowego zawieszenia".
Sąd odroczył ogłoszenie wyroku do 2 grudnia. Jacek D. w chwili wypadku był trzeźwy. Nie zastosowano wobec niego żadnych środków zapobiegawczych. Za spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym grozi mu do ośmiu lat pozbawienia wolności.