Sport to nie tylko wielkie pieniądze, ale i wielkie emocje. A te, jak wiadomo często wymykają się spod kontroli. Ostatnio głośno było o kłótni Pawła Wszołka z trenerem Legii Warszawa Czesławem Michniewiczem. Ale ostra wymiana zdań pomiędzy obydwoma dżentelmenami to małe piwo przed śniadaniem w porównaniu do akcji, do których dochodziło w przeszłości. I w Polsce i na świecie.
Wszołek obraził się na Michniewicza za to, że trener zdjął go z boiska już po pierwszej połowie meczu Legii z Wisłą Płock (5:2). Ponoć krzyczał w szatni o braku szacunku i groził przedwczesnym rozwiązaniem kontraktu ze stołecznym klubem. Ostatecznie piłkarz został ukarany finansowo i... na tym się skończyło. Na szczęście obaj panowie nie skoczyli sobie do gardeł, a przecież w przeszłości w polskiej ligowej piłce zdarzały się i takie ekstremalne przypadki. Żeby wspomnieć choćby sytuację z kwietnia 2008 roku.
Walcząca o utrzymanie w Ekstraklasie Odra Wodzisław do przerwy przegrywała z Lechem Poznań. Ledwie piłkarze ze Śląska zdążyli wejść do szatni, wpadł za nimi nie blady, a siny z wściekłości trener Janusz Białek. Zaczął rugać swoich zawodników, że ci pozorują grę, że nie zależy im na wyniku. Z każdym wypowiedzianym słowem szkoleniowiec napędzał się coraz bardziej w złości. Wreszcie nerwy puściły mu ostatecznie, złapał za gardło siedzącego najbliżej Jakuba Biskupa i... zaczął go dusić. Awantura mogła skończyć się nieszczęściem, ale w porę zareagowali pozostali piłkarze, którzy siłą odciągnęli krewkiego trenera od jego ofiary.
Nigdy wcześniej w swojej karierze nie widziałem, żeby ktoś się tak zdenerwował jak pan Białek. A pracowałem w sumie z osiemnastoma szkoleniowcami. To było coś niewiarygodnego
– opowiadał później ówczesny kapitan Odry Jan Woś.
Kiedy Białek wreszcie się opanował, jak gdyby nigdy nic... nakazał Biskupowi wyjść na drugą połowę. - Tylko masz zacząć coś wreszcie grać – miał rzucić ostrzegawczym tonem. Zszokowany pomocnik odmówił jednak dalszego występu i zapowiedział, że wyjedzie z Wodzisławia.
Jeśli wydarzenia z szatni Odry określimy mianem dantejskich scen, to aż brakuje słów, by opisać to, do czego doszło w pierwszoligowej wtedy Sandecji Nowy Sącz. Był lipiec 2013 roku. Piłkarze „Górali” przebierali się na trening. Do szatni wszedł trener Mirosław Hajdo i po kolei zaczął się witać z każdym z zawodników. Wreszcie wyciągnął rękę do 21 -letniego Jakuba Nowaka. To wychowanek klubu, który miał za sobą dopiero jeden występ w drużynie seniorów. On też wyciągnął rękę. Ale nie po to żeby uścisnąć dłoń szkoleniowca. Wyprowadził cios. Hajdo padł na ziemię. A Nowak doskoczył i kilka razy kopnął leżącego. Oniemiali zawodnicy zareagowali z opóźnieniem, ale ostatecznie spacyfikowali agresora i wyrzucili go za drzwi. Opinię publiczną obiegły sprzeczne informacje. Według jednych krewki futbolista był pod wpływem alkoholu, inne źródła podawały natomiast, że narkotyków.
Media przeinaczyły całą sprawę. Byłem trzeźwy i świadomy tego co robię. Owszem, uderzyłem Hajdę, ale na pewno go nie kopałem. Zresztą po ciosie nawet by się nie przewrócił, gdyby nie zawadził o nogę siedzącego naprzeciwko kolegi, który wysunął stopę, bo akurat wiązał but. Atak nie miał związku z moją pozycją w drużynie. To była prywatna sprawa pomiędzy mną a trenerem. Zresztą, gdyby Mirosław Hajdo czuł się pokrzywdzony, to powinien zrobić obdukcję i zawiadomić odpowiednie organa. A tego nie uczynił
– tłumaczył na łamach Onetu Nowak.
W 1997 roku swoją przyszłość w Wiśle Kraków przekreślił 20-letni wtedy wychowanek klubu spod Wawelu Łukasz Surma. Piłkarz, który rozegrał najwięcej meczów w Ekstraklasie w jej historii (559), był bliski zakończenia piłkarskiej kariery, zanim ta tak na dobre się zaczęła. W tracie jednego z meczów, trener Wisły Wojciech Łazarek wpuścił na boisko obiecującego juniora. Jednak niezadowolony z postawy Surmy, po kilkunastu minutach zdjął go z placu gry. Schodząc z murawy, wściekły młodzian zdjął koszulkę, po czym klubowym trykotem rzucił w twarz szkoleniowca. „Baryła”, jak nazywano Łazarka, oniemiał. Kiedy doszedł do siebie, już po meczu, wygonił zawodnika z szatni, a dziennikarzom powiedział: - „On już nigdy tej koszulki nie założy”. Szkoleniowca poparli piłkarze, według których krnąbrny junior sprofanował klubowe barwy.
Po latach, gdy Łukasz Surma pożegnał się już z boiskiem i sam został trenerem, w 2018 roku objął drużynę juniorów... Wisły. Jednak tylko na kilka dni. Przeciwko jego zatrudnieniu stanowczo zaprotestowali kibice Białej Gwiazdy, którzy nie zapomnieli mu akcji z koszulką i pan Łukasz zrezygnował z pracy przy Reymonta. I choć jak sam powtarza, Wisłę darzy ogromnym sentymentem, to raczej z jej prądem już nigdy nie popłynie.
Działo się w Polsce, działo się i na świecie. Najsłynniejsza awantura w dziejach angielskiej piłki miała miejsce w szatni Manchesteru United. Był rok 2003, a „Czerwone Diabły” po laniu od Arsenalu Londyn, właśnie odpadły z Pucharu Anglii. Kiedy piłkarze ze zwieszonymi głowami siedzieli w szatni, do pomieszczenia wparował czerwony ze złości menedżer sir Alex Ferguson. Znany ze stoickiego spokoju i iście wyspiarskiej flegmy trener, zaczął rugać swoich podopiecznych. W pewnym momencie tak się zapędził, że aby dać upust złości z całej siły kopnął w leżący na środku szatni piłkarski but. Nie wiadomo, czy szkoleniowiec wycelował, czy też był to zupełny przypadek, w każdym razie trafił w Davida Beckhama. Dosłownie kilku centymetrów zabrakło, by „Becks” stracił oko. Na szczęście skończyło się „jedynie” na rozciętym łuku brwiowym.
David znajdował się ze 12 stóp ode mnie. Przeklinał. Byłem na niego zły, bo w ostatnim czasie więcej mówiło się o jego spodziewanym przejściu do Realu Madryt, niż dobrej grze dla nas. Ruszyłem do niego. Kopnąłem but, który trafił go tuz nad prawym okiem. Od razu wstał. Chciał się na mnie rzucić, ale inni zawodnicy go powstrzymali
– opowiadał po latach Ferguson.
Ciekawie działo się również po drugiej stronie miasta, w Manchesterze City. W 2013 roku doszło do ostrego starcia dwóch włoskich „kogucików”. Podczas treningowej gierki znany z nieokiełznanego charakteru Mario Balotelli brutalnie sfaulował jednego z kolegów. To doprowadziło do stanu wrzenia trenera Roberto Manciniego, który rzucił się na rodaka. Ciemnoskóry i zbudowany jak rzymski posąg Balotelli zmiótłby szkoleniowca z powierzchni boiska, ale był tak zaskoczony atakiem, że kiedy Mancini szarpał nim jak lalką, to ten stał nie wiedząc o co chodzi. Sprawa ucichła, ale klub okazał się za mały dla dwóch tak silnych osobowości i jakiś czas później „Balo” odszedł do Milanu.
Choć pod względem nagannych zachowań środowisko piłkarskie zdecydowanie przoduje, to do godnych piętnowania scen dochodziło również w innych dyscyplinach.
W 2014 roku prokurator generalny zainteresował się doniesieniem do prokuratury, jakie na wniosek rodziców złożył Podkarpacki Związek Akrobatyki Sportowej w Rzeszowie. Chodziło o bicie, zastraszanie i szarpanie za włosy młodych zawodniczek, którego miała się dopuszczać trenerka Brygida Sakowska – Kamińska. Posądzana o te haniebne uczynki multimedalistka w akrobatyce sportowej, stanowczo wszystkiemu zaprzeczyła: - To bzdury wyssane z palca. Owszem, jestem surową trenerką, ale nigdy nie uderzyłam żadnego dziecka. Żeby osiągać sukcesy w tak trudnej dyscyplinie, jak akrobatyka, trzeba być zdyscyplinowanym i ja tej dyscypliny od swoich dziewcząt wymagam. Ale bicie? Nic takiego nigdy nie miało miejsca – broniła się Sakowska – Kamińska.