Ten sezon wiele kosztował Adama Kszczota. Miał częściej pod górkę niż z górki, ale brak awansu do finału mistrzostw świata w biegu na 800 m w Dausze mocno go zabolał. W rozmowie z dziennikarzami uronił łzę i podziękował całemu sztabowi. "To jest trudne. Bolesne jest przegrywanie. Dziś zabrakło mi komedii, został sam dramat"- mówił wzruszony po występie w Katarze.
Bardzo trudny sezon. Na każdym etapie przygotowań zdarzały się duże problemy zdrowotne. Dwa razy byłem chory z gorączką. Nie startowałem w mistrzostwach Polski ze względu na zakażenie układu pokarmowego. Wtedy musiałem wziąć antybiotyki. Przygoda w Chorzowie, wszystko działo się w takich momentach, w których chciałbym uniknąć nawet kichnięcia
- powiedział tuż po półfinale Kszczot.
Dwukrotny wicemistrz świata był szósty w swoim biegu czasem 1.45,22.
Taka jest kolej sportu. Co różni mnie od tych, co są w finale? Oni mieli możliwość przygotowania się w sposób optymalny. Mnie w tym roku tego brakowało. Ciągle te myśli odsuwałem na bok, cały czas myślałem pozytywnie, nastawiałem się na to, by maksymalnie wycisnąć z tego treningu, by uzyskać jak najlepszą formę.
Kszczot przyznał, że to, co było na stoperze się zgadzało. Zakwaszenie też było całkiem niezłe, ale "brakowało w tym luzu, polotu, czegoś takiego ekstra. Tego, co właśnie mnie definiowało na startach - tych ostatnich 250-150 metrów". Z rzeczywistością zderzył się już w eliminacjach. Wyraźnie było widać, że to nie ten sam Kszczot, co rok temu. Nogi go nie niosły.
Dzisiaj nie biegało mi się dobrze od pierwszych metrów, kiedy zobaczyłem jak mnie rywale mijają, a w moim wewnętrznym odczuciu biegłem tak szybko. Pomyślałem, że to nieprawdopodobne, ale podjąłem walkę. Kontrolowałem czas, wiedziałem, że jest nieźle i mam cały czas dobrą pozycję i szansę na to, żeby zaistnieć w tym biegu. Nie było jednak sił na tych ostatnich 130 m.
Głos mu się łamał. W strefie mieszanej, gdzie spotyka się z dziennikarzami, zachował się jak profesjonalista, mimo że wewnętrznie chciał jak najszybciej znaleźć się w pokoju.
To jest trudne. Bolesne jest przegrywanie. Ale taki właśnie jest sport. Z definicji jest piękny, choć czasem tragiczny. Zawsze śmialiśmy się z tego, że piszę swoje własne komediodramaty w czasie rywalizacji. Dziś zabrakło mi komedii, został sam dramat.
Przy tej okazji podziękował wszystkim, którzy przez ostatni rok z nim pracowali. Wymienił trenera Zbigniewa Króla, psychologa Jana Blecharza, Jakuba Dukiewicza, Tomasza Mikulskiego, Michała Robakowskiego i Michała Adamczewskiego.
Wszyscy dążyliśmy do jednego celu - by stanąć znowu na imprezie międzynarodowej na podium. Wierzyłem w to, walczyłem o to każdego dnia. W tym roku nie będzie mi to dane, nie co roku można być mistrzem. Naprawdę wszyscy walczyliśmy do ostatniego treningu, ostatniej godziny o to, by te zawody były jak najlepsze.
Na pytanie, czy podziękowania to także pożegnanie, nie odpowiedział wprost, ale dał do zrozumienia, że szykują się zmiany w jego sztabie. W roku olimpijskim chciałby wrócić do rywalizacji halowej, ale prawdopodobnie odpuści mistrzostwa świata, które w marcu odbędą się w Nankinie.