Prezydent Rosji po raz pierwszy osobiście odniósł się do burd wywoływanych przez rosyjskich "kibiców". I od razu stanął w obronie bandytów, którzy sterroryzowali Marsylię. Putin ironizował: "Naprawdę nie rozumiem, jak dwustu Rosjan mogło pobić kilka tysięcy Anglików". Przy okazji rosyjski przywódca skrytykował francuskie władze za to, że nie umieją utrzymać porządku publicznego.
W bijatykach w Marsylii, sprowokowanych przez Rosjan, rannych zostało co najmniej 35 osób, w tym część bardzo ciężko. Większość z nich to Anglicy. Rosjanie atakowali nawet rodziny z dziećmi. Część napadniętych osaczano i masakrowano.
Rosjanie wywołali także popłoch na stadionie, podczas samego meczu Anglia-Rosja. Pod koniec spotkania ruszyli na angielskich fanów, spychając ich do barierek i rzucając w nich przedmiotami. O mały włos nie doszło do wybuchu paniki i tragedii.
Francuscy prokuratorzy ujawnili później, że za przemocą w Marsylii stała grupa przynajmniej 150 "dobrze przeszkolonych" rosyjskich chuliganów. Byli oni "dobrze przygotowani do ultra-szybkich, bardzo brutalnych działań" - powiedział marsylski prokurator Brice Robin. Jego zdaniem Rosjanie byli "niezwykle radykalni" w przemocy.
Potem okazało się, że specjalna grupa 209 rosyjskich kibiców dotarła do Marsylii czarterowym lotem z Moskwy, zorganizowanym przez... Rossijskij Futbolnyj Sojuz, rosyjski odpowiednik PZPN. Na czele tego związku stoi wywodzący się z Petersburga Witalij Mutko, zaufany człowiek Władimira Putina. Mutko jest jednocześnie także ministrem sportu. Jak ujawnił w rozmowie z "Independent" jeden z rosyjskich kibiców, samolotem lecieli m.in. przywódcy grup chuligańskich.
Reklama