Przerywane mecze z powodu burd chuliganów, policyjne armatki wodne w akcji, kopanina i walka na całego. Oto krajobraz najbardziej zaciętych meczów derbowych w Polsce. W sobotę po raz 66. o prymat w Łodzi zmierzą się pierwszoligowi piłkarze ŁKS-u i Widzewa. To będzie pierwsze w historii starcie tych drużyn bez kibiców na trybunach.
- Derby to dla kibiców najważniejsze mecze w sezonie. To w nich pracuje się na szacunek fanów. Można przegrać z każdym, ale nie z lokalnym rywalem. Wszyscy w obu drużynach zdajemy sobie z tego sprawę. Dlatego jednego można być pewnym: w sobotę nikt nie odstawi nogi
– zapowiada obrońca ŁKS-u Adam Marciniak.
W sobotę faworytem będą gracze ŁKS-u. Nie dość, że podejmą Widzew na własnym stadionie, to są wiceliderami pierwszej ligi. Widzew natomiast zajmuje dopiero jedenaste miejsce na zapleczu Ekstraklasy. Ale jak historia pokazuje, bój pomiędzy rywalami zza między nie zawsze kończy się wygraną tego teoretycznie lepszego. Oto przypomnienie kilku najbardziej emocjonujących i zaskakujących starć derbowych, w których gospodarzem był ŁKS.
6 sierpnia 1975 roku obie drużyny po raz pierwszy zmierzyły się na poziomie Ekstraklasy. Ponad trzydzieści tysięcy kibiców na stadionie ŁKS-u było przekonanych, że ich idole rozbiją w pył, stawiających pierwsze kroki w piłkarskiej elicie, widzewiaków. Zaczęło się planowo, bo już w 1. minucie gospodarzy na prowadzenie wyprowadził Jan Mszyca. Przestraszeni gracze Widzewa w pierwszej połowie głównie się bronili. A ŁKS? Zamiast dążyć do dobicia rywali, zawodnicy z Alei Unii zaczęli się popisywać. Kiwka, długie podanie, kiwka. Efektowne, ale za grosz nie efektywne. W drugiej połowie goście zacisnęli zęby i ruszyli do przodu. W efekcie faworytów dwukrotnie skarcił Tadeusz Błachno (73. i 87. min) i to Widzew wrócił na swój stadion z wygraną 2:1.
Rewanż nastąpił 3 marca 1976 roku. Gospodarzami byli co prawda widzewiacy, ale spotkanie odbyło się na stadionie ŁKS-u. Niewiele to biało – czerwono – białym pomogło, bo Widzew za sprawą Andrzeja Możejki, Zbigniewa Bońka i Henryka Dawida rozgromił przeciwników zza między aż 3:0. Piłkarze ŁKS-u narzekali potem, że źle dobrali buty na zmrożone, śliskie boisko i zamiast grać w piłkę jeździli na piętach, jak na łyżwach. Kibice Widzewa śmiali się, że słabej baletnicy przeszkadza nawet rąbek u spódnicy...
Derby z 30 września 1986 roku zapadły w pamięci łódzkich kibiców z dwóch powodów. Przede wszystkim kapitalnego gola na wagę zwycięstwa, głową strzelił dla ŁKS-u Krzysztof Baran. Ten sam, który dwa lata później, w barwach Górnika Zabrze solidnie postraszył Real Madryt. Baran trafił na Santiago Bernabeu na 2:1 dla Górnika i zabrzanom zabrakło zaledwie 13. minut żeby wyeliminować Królewskich” z europejskich pucharów. Ostatecznie jednak mistrzowie Hiszpanii, prowadzeni przez późniejszego selekcjonera reprezentacji Polski Leo Beenhakkera, wygrali 3:2.
Drugi powód, dla którego fani z miasta włókniarzy nie zapomną meczu z 1986 roku nazywał się Marek Dziuba. Brązowy medalista z mistrzostw świata w Hiszpanii w 1982, wychowanek ŁKS-u, jeden z symboli tego klubu, w 1984 roku dopuścił się świętokradztwa (zdaniem ełkaesiaków) i przeniósł się do Widzewa. Niemiłosiernie wygwizdywany, Dziuba był zdecydowanie najlepszy w ekipie gości. Jednak nawet znakomicie dysponowany prawy obrońca nie uchronił Widzewa od porażki.
Z kolei tego starcia na pewno nie wymażą z pamięci sympatycy Widzewa. Był 13 kwietnia 1990 roku. I ta trzynastka okazała się dla graczy z Alei Piłsudskiego mocno pechowa. Mijała 34. minuta gry, kiedy na indywidualną akcję zdecydował się idol kibiców ŁKS-u Jacek Ziober. „Zorro” z rozwianą burzą długich włosów, mijał obrońców RTS-u, niczym narciarz tyczki slalomowe. Zwieńczeniem efektownej akcji było piękne trafienie na 1:0. Wynik nie zmienił się do końca meczu. Ta porażka miała do Widzewa brzemienne skutki, bo w znacznym stopniu przyczyniła się do spadku tego klubu z Ekstraklasy.
Wspominając derby Łodzi, w których gospodarzami byli gracze ŁKS-u nie można obojętnie przejść obok rywalizacji z 11 kwietnia 2008 roku. Widzew nie miał nic do powiedzenia i po golach Marcina Adamskiego i Tomasza Kłosa przegrał gładko 0:2. I pewnie można by ów pojedynek określić, jako jeden z gatunku tych „bez historii”, gdyby nie osoba Brazylijczyka Paulinho. Pomocnik rozegrał w barwach ŁKS-u jeden sezon. Wystąpił w 17. meczach i szczerze mówiąc nazywanie go liderem zespołu byłoby słownym wykroczeniem. Nikt wtedy nie mógł przypuszczać, że Paulinho pięć lat później trafi do Tottenhamu Londyn, a w sierpniu 2017 roku za 40 milionów euro zasili FC Barcelonę.
Czy sobotnie derby wykreują nowych bohaterów? Czy zostaną zapamiętane na lata? Czas pokaże. Na pewno jednak o 12.40. oczy całej sportowej Łodzi będą skierowane na przebudowywany stadion przy Alei Unii. Dodatkowym smaczkiem najbliższego starcia odwiecznych rywali jest fakt, że ŁKS nie przegrał ostatnich jedenastu meczów derbowych.
- Dlatego nie ma lepszej okazji, by zakończyć tą serię rywali – twierdzi snajper Widzewa Marcin Robak.