Lektura kilkustronicowego listu ks. Michała Olszewskiego, napisanego odręcznie przez niego w areszcie, przyprawia o ciarki. Duchowny opisuje esbeckie metody, jakich dopuszczano się wobec niego na każdym etapie dętego procesu - począwszy od przeszukań po tygodnie aresztowego odosobnienia. Za szczególnie bolesne uważa pokrzykiwania innych osadzonych. Ktoś zainspirował ich do takiego "przywitania" duchownego?
Portal wpolityce.pl oraz niezalezna.pl publikują dziś fragmenty obszernego listu, jaki do przyjaciół napisał ks. Michał Olszewski. Duchowny od tygodni przetrzymywany jest w areszcie, mimo podnoszonych przez pełnomocników argumentów o tym, że nie zachodzą przesłanki do tego stosowani tego środka zapobiegawczego. Na kilku kartkach A4 opisuje wydarzenia z końca marca, kiedy śledczy zaczęli dobierać się do Fundacji i samego ks. Olszewskiego oraz pierwszy tygodnie w areszcie.
Relacja jest wstrząsająca. Duchowny opisuje, jak przez całe dnie nie zdejmowano mu kajdanek. Relacjonuje, jak musiał błagać o pół butelki wody z kranu. Butelki, do której - po prośbie o zaprowadzenie do WC - kazano „lać”. „Budzenie światłem przez całą noc, co godzinę! Tak było przez pierwsze dwa tygodnie” - opisał.
Duchowny dopisał też post scriptum do listu. W jednym z dwóch punktów wskazuje, że w pierwszym tygodniu w areszcie słyszał od więźniów rozlegające się nieustannie „je*ać Michała”.
Duchowny w tym samym liście wskazuje, że przez tygodnie był pozbawiony informacji spoza murów aresztu. Zakładając taki sam standard wobec innych osadzonych, warto zapytać: skąd więźniowie wiedzieli, że do aresztu dotarł właśnie duchowny, prezes Fundacji Profeto? Czy osadzeni byli świadomi działalności Profeto, dętych zarzutów, jakie postawiono duchownemu? Czym zasłużył sobie na takie powitanie?