Przypomina w tym złodzieja i bandytę, który cały dom obrabował, spalił potem i połowę mieszkańców zabił, a potem od tych, co przeżyli domagał się wdzięczności – nie dość, że oszczędził obórkę, to jeszcze kawałek łąki sąsiadów ofiarował.
Kwestia tzw. Ziem Odzyskanych była zresztą silnie obecna w narracji peerelowskiej, stanowiąc jeden z podstawowych elementów sowieckiej ścieżki propagandowej, mającej uzasadnić grabież Kresów. A używano przecież w tym celu także innych manipulacji językowych – choćby mówiąc o „repatriacji” i „repatriantach”. Ludzie wysiedlani z zabranych przez Sowietów na Kresach miast, miasteczek i wsi jechali do nowego miejsca zamieszkania, najczęściej właśnie na Ziemie Odzyskane i byli nazywani „repatriantami”, czyli „powracającymi do ojczyzny” zupełnie tak, jakby wcześniej jej nie mieli. A było na odwrót, ich właśnie z ojcowizny i z ojczyzny wysiedlano.
Język służył sprawie propagandowej, jak zresztą przy wszystkim, co miało służyć sprawie „wyzwolicieli” i tak malował rzeczywistość, by uwierzono w ufarbowaną fasadę, nie widząc schowanej pod nią prawdy.
Tego samego języka używa obecnie Putin, prowadząc z Polską (już od wielu lat przecież) wojnę propagandową. Po naszej stronie leży to, by mądrze odpowiadać – nie tylko na potrzeby wewnętrzne, na naszym podwórku, ale też jeśli chodzi o przekaz idący w stronę świata. Bo świat, niestety, cały czas słucha tego, co gada Putin. Nawet wtedy, gdy plecie propagandowe androny.