Przedstawiciele mediów nie zostali we wtorek wpuszczeni do budynku przy ul. Koszarowej. To odrębna siedziba katowickiego sądu przygotowana przed procesem gangu Krakowiaka w 2021 r. Mieści się na terenie Oddziałów Prewencji Policji. Wejście do tego gmachu wiąże się zazwyczaj z obowiązkiem wylegitymowania się i spisania przez policjantów danych uczestników i obserwatorów procesu. Na niektóre sprawy wydawane są specjalne przepustki. Tym razem dziennikarze nie mogli wejść do środka. Przed rozprawą widzieli, jak na dziedziniec wjeżdża M. z obrońcą, nie wiadomo, czy na rozprawie pojawił się K..
Nie będziemy udzielać żadnych informacji ani komentarzy do czasu zakończenia sprawy
– powiedział w rozmowie telefonicznej jeden z obrońców mec. Jakub Wende, który także stawił się w katowickim sądzie.
O wyłączeniu jawności procesu sąd zdecydował w lipcu na posiedzeniu organizacyjnym. Zazwyczaj w takim właśnie trybie toczą się sprawy o przestępstwa seksualne. Chodzi przede wszystkim o ochronę dóbr pokrzywdzonych.
Pod koniec czerwca Prokuratura Rejonowa Katowice-Północ oskarżyła K. i M. o to, że jesienią 2024 r. w jednym z mieszkań w Katowicach zgwałcili dwie kobiety.
Dziennikarze kategorycznie zaprzeczają zarzutom. Obrońcy oskarżonych wyrazili przekonanie, że formułowane wobec ich klientów zarzuty nie znajdują potwierdzenia w dowodach. Akt oskarżenia określili jako „pozbawiony uzasadnienia faktycznego i prawnego”.
Według prokuratury dziennikarze, wykorzystując upojenie alkoholem dwóch kobiet w wieku 26 i 34 lat, doprowadzili je do obcowania płciowego. Do opisanych w akcie oskarżenia wydarzeń doszło w październiku 2024 r. w Katowicach, gdzie K. i M. przyjechali, by zrealizować kolejny odcinek swojego programu.
Jak opisywała katowicka „Gazeta Wyborcza”, wieczorem w jednym z lokali spotkali cztery kobiety. Tuż przed zamknięciem lokalu dwie z nich wsiadły z dziennikarzami do taksówki i ruszyły w stronę wynajętego apartamentu. To tam według ustaleń śledztwa miało dojść do gwałtu. Zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa złożyła jedna z koleżanek, która weszła do mieszkania, same pokrzywdzone nie chciały żadnego śledztwa – dodała „GW”.
Po skierowaniu do sądu aktu i publikacjach na ten temat obaj dziennikarze w zamieszczonych na Facebooku oświadczeniach odnieśli się do zarzutów. K. potwierdził, że wraz z kolegą przysiadł się do stolika na zaproszenie „kilku wstawionych już kobiet”, następnie skorzystali z zaproszenia do apartamentu.
I tak – obaj będziemy się tej sytuacji wstydzić i do końca życia żałować. Ale nie, nie i jeszcze raz nie – absolutnie nie ma mowy o gwałcie – ani o żadnym stosunku płciowym (co potwierdzili biegli)
– napisał na Facebooku. „Uważam, że gwałt to jedna z najbardziej obrzydliwych zbrodni i w życiu nie dopuściłbym się do czegoś takiego. Niezależnie od sytuacji. No po prostu nie” – podkreślił.
Również M. w swoim wpisie oświadczył, że informacja o rzekomym gwałcie to nieprawda. Zapewnił, że nie ma pretensji do redakcji, która opisała to, co znalazła w aktach, ale zarazem dodał, że część tych informacji „została błędnie zinterpretowana lub pominięto bardzo istotne elementy materiału dowodowego”.
Cała sprawa powstała z inicjatywy jednej osoby, która najpierw nas z ukrycia nagrywała, a na końcu chciała od nas 10 tys. zł za milczenie. I to ta osoba właśnie podejrzewa, że jej koleżanki mogły zostać skrzywdzone. Co ważne: one same tak nie twierdzą
– dodał M.