Jeszcze kilka tygodni temu mało kto o nim słyszał, dzisiaj nie ukrywa, że „brakuje głosu rolników w Sejmie”. Aluzja aż nadto czytelna. Posłużył się nią w rozmowie z „Gazetą Polską Codziennie” Michał Kołodziejczak, 30-letni radny z niewielkich Błaszek, który stanął na czele protestu rolników. Inni precyzują: producentów rolnych.
Miniona niedziela, Kraśnik. Trwała uroczystość odsłonięcia pomnika śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego i innych ofiar tragedii smoleńskiej. Gdy premier Mateusz Morawiecki zaczął przemawiać i wspominać m.in. ofiary ludobójstwa w Katyniu, nagle stało się coś koszmarnego. Protestujący w pobliżu ludzie zaczęli krzyczeć, włączyli syreny, a na sugestię, że to niestosowne, zareagowali śmiechem.
– Nie powinno dochodzić do takich sytuacji, ale... – przyznaje Michał Kołodziejczak, choć natychmiast zaczyna tłumaczyć:
– Emocje, napięcie, ASF.
Kołodziejczak udzielił wielu wywiadów. Niemal w każdym był porównywany z nieżyjącym Andrzejem Lepperem, który przed laty stanął na czele rolniczych protestów. „To fajne i miłe” – przyznał chociażby „Faktowi”. I dodał:
„On swoje struktury budował długo, my narzuciliśmy sobie sprinterskie tempo”.
Więcej w dzisiejszej "Gazecie Polskiej Codziennie".