Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Polska

Polska krzywda, niemiecki neorewizjonizm. I Ruchniewicz w pakiecie

Polityka antyhistoryczna, która przyzwala lub afirmuje niemiecki neorewizjonizm, to wołający o pomstę do nieba skandal, wystąpienie przeciw polskiej racji stanu. Niestety jest możliwa tam, gdzie znaczna część elit i niemała grupa elektoratu albo traktuje polskość jako wstydliwą przypadłość, albo definiuje ją w dziwaczny, skarlały, hybrydowy sposób. Dla Berlina to więcej niż korzystne, dla nas jako państwa i narodu – kulturowo i duchowo zabójcze. Widać to na przykładzie prof. Krzysztofa Ruchniewicza, który z premedytacją prowadzi politykę zgodną z linią Niemiec.

Jak rozumieć niemiecki neorewizjonizm? Nie dotyczy on – jak dotąd – wprost żądania przez Berlin rewizji polsko-niemieckiej granicy. Znacznie istotniejsza jest jego warstwa kulturowo-symboliczna. Konserwatywny filozof Marek A. Cichocki pisał przed kilkoma dniami: „Właściwie już dawno należało przyzwyczaić się do takiego otwartego ignorowania przez kluczowych niemieckich polityków oraz instytucje niemieckiego państwa istotnych dla nas, związanych z polsko-niemiecką historią, rocznic i wydarzeń. Media społecznościowe dają dzisiaj politykom łatwy sposób komunikowania swoich stanowisk czy wykonywania pewnych gestów. Dlatego milczenie niemieckiego kanclerza na własnych oficjalnych komunikatorach, czy to za czasów Olafa Scholza, czy teraz, w kwestiach takich jak rocznica napaści na Polskę 1 września 1939 r. czy wybuchu Powstania Warszawskiego, jest ważnym, widomym znakiem. To oznaka braku szacunku i ostentacyjnej obojętności dla wschodniego sąsiada” (cytuję za portalem Teologii Politycznej).

Milczał kanclerz Niemiec Friedrich Merz, milczał premier Donald Tusk. Ta symetria, wspólnota głuchej ciszy to wymowny sygnał, że aktualne polskie władze wywiesiły białą flagę w sprawie polityki historycznej. A Niemcy? Chętnie korzystają z tej cichej kapitulacji swojej niegdysiejszej ofiary – tym chętniej, że znów mają w rządzącej nad Wisłą „elicie” cichego sojusznika. I to jest nasz wielki, historyczny dramat w czasach coraz bardziej niespokojnych: tam, gdzie konieczna jest konfrontacja w słusznej sprawie, widzimy niemoc, niechęć i nieobecność.

Co Polacy winni są Niemcom?

Na tym nie koniec. Od kilku dni media społecznościowe żyją sprawą doniesień na temat planów szefa Instytutu Pileckiego Krzysztofa Ruchniewicza. Planował on seminarium dotyczące zwrotu dóbr kultury przez Polskę na rzecz Niemiec. Szczegóły dają do myślenia: wiadomo, że Niemcom zależy na odzyskaniu tzw. Berlinki, czyli zbioru zabytkowych archiwaliów z byłej Pruskiej Biblioteki Państwowej, który obecnie znajdujące się w Bibliotece Jagiellońskiej w Krakowie. Niezależna.pl przypomniała przy okazji, że rzecz dobrze wpisuje się w szereg poczynań szefa marnotrawionej na naszych oczach instytucji: skandal z obroną Maksymiliana Sznepfa na oficjalnych kontach IP w social mediach, niedawna likwidacja programu „Zawołani po Imieniu”, wygaszanie Centrum Lemkina, badającego rosyjskie zbrodnie.

Nasz portal wskazał także, że w czerwcu ubiegłego roku szef MSZ, obecnie także wicepremier, Radosław Sikorski powołał Ruchniewicza na stanowisko pełnomocnika ministra spraw zagranicznych do spraw polsko-niemieckiej współpracy społecznej i przygranicznej. Tajemnicą poliszynela jest, że wielokrotnie odznaczany przez Niemców naukowiec mocno zmienił linię programową instytucji, którą kierowanie powierzono mu niecały rok temu. I że budzi to coraz bardziej negatywne emocje w debacie publicznej. Dziś pojawiają się pytania, czy Ruchniewicz był sprawdzany kontrwywiadowczo. Mleko się rozlało, więc MSZ postanowiło zlikwidować stanowisko pełnomocnika ds. relacji polsko-niemieckich. Ruchniewicz stracił jedną posadę, ale utrzymuje się w kompromitowanym po zmianie władzy Instytucie Pileckiego.

Dla Berlina to wygodna sytuacja

Dla strony niemieckiej to bardzo wygodna sytuacja. Niemiecki neorewizjonizm, który znajduje coraz większe poparcie nie tylko w społeczeństwie wschodnich landów, bazuje na zamilczeniu i umniejszeniu polskiej martyrologii z czasów II wojny światowej. A przecież doskonale wiemy, że historycznie rzecz ma znacznie szerszy kontekst – to także dzieje zaborów, Kulturkampfu i pruskiej bezwzględności wobec I Rzeczpospolitej w czas jej kryzysu i upadku. Dla Niemiec to dziedzictwo ekspansji, kolonizacji, imperialnego wyzysku, nierzadko bezwzględnego wobec Polaków i innych narodów w centrum, na wschodzie i południu Europy. To dziedzictwo przemyślnie budowanej Mitteleuropy, niemieckiej strefy kulturowo-ekonomicznych wpływów na ziemiach, które kilka wieków temu albo należały do Rzeczpospolitej, albo były w jej strefie oddziaływania. Apogeum polityki grabieży były czasy narodowego socjalizmu, gdy – wbrew obecnej niemieckiej propagandzie – niemieckie elity i znaczna część społeczeństwa bardzo chętnie włączyły się w budowę III Rzeszy i do momentu triumfów czerpały przede wszystkim profity z wojny Aliantami. I liczyły na znacznie więcej, gdyby odniesiono zwycięstwo.

Naiwna jest wiara, że Niemcy są społeczeństwem i państwem, które do najgłębszych włókien duszy rozliczyło się z wojenną przeszłością. To opowieści, które bardzo chętnie przekazują innym narodom sami Niemcy. Opracowania historyczne, badające powojenną historię, mówią coś innego. „Nazistowscy miliarderzy. Mroczna historia najbogatszych przemysłowych dynastii Niemiec” Davida de Jonga pokazuje skalę uwikłania i braku rozliczenia niemieckich elit gospodarczych w zbrodnie hitleryzmu. Kapitał zgromadzony w latach wojny, także za sprawą niewolniczej, wyniszczającej pracy Polaków i Polek, nie przepadł tak do końca. Ludzie, którzy służyli III Rzeszy, później budowali zachodnie i wschodnie Niemcy. Na tym nie koniec. Dwa lata temu ukazała się na naszym rynku wydawniczym głośna książka „Wyparte, odroczone, odrzucone. Niemiecki dług reparacyjny wobec Polski i Europy” Karla Heinza Rotha i Hartmuta Rübnera. Autorzy pokazali w niej nie tylko skalę niemieckich zniszczeń i wyzysku w Polsce, ale i mechanizmy manipulacji, które pomogły Berlinowi uniknąć płacenia naprawdę znaczących odszkodowań.

Kat mentorem ofiary

Trudno autorów – w końcu Niemców – posądzić o chęć szkodzenia swojemu narodowi i państwu. Oni kierują się staroświeckim poszukiwaniem prawdy i sprawiedliwości. A ta jest oczywista: „Polska była pierwszym krajem, który Niemcy zamierzali unicestwić jako państwo i naród. (…) Usiłowali urzeczywistnić ten zamiar od razu i ze skrajną brutalnością”. I pozycje te szczegółowo wyjaśniają, jakimi sposobami antyreparacyjną narrację w Niemczech zbudowano na podporządkowanej Berlinowi polityce historycznej. Stosunki polsko-niemieckie nie opierały się nigdy na równoprawnej świadomości historycznej. Dodam od siebie: po stronie Berlina były przemilczenia, uniki, protekcjonalizm, a wreszcie gra na polskich słabościach i kompleksach. Dodam, że obie wspomniane wyżej książki recenzowałem dla „Nowego Państwa”.

Ostatnia kwestia – czyli polskie słabości i kompleksy – wydaje się najboleśniejsza. Choć po II wojnie światowej Niemcy zostały podzielone, zachodnia część mogła swobodnie korzystać z dobrodziejstw wolnego rozwoju i rozwijającego się handlu. Poddana Rosji Polska nie miała takich szans. Przemiany ustrojowe nie zastały Berlina i Warszawy jako równorzędnych partnerów – nawet z garbem wschodnich landów Niemcy były w znacznie lepszej sytuacji. Do tego dodać trzeba coś jeszcze: znaczną słabość polskich elit wobec niemieckich sąsiadów i „dobroczyńców”. Nie mydlmy sobie oczu: niemieckie pieniądze szły nie tylko do polskiego biznesu, korzystały z nich partie polityczne i Kościół. Wiele mówiono o pojednaniu, ale to tamtejsze fundacje, przybudówki największych tamtejszych sił politycznych instalowały się w Polsce, a nie odwrotnie. Niemcy uczyli nas demokracji, społeczeństwa obywatelskiego, rynkowej gospodarki. Pouczali nas też, co to pojednanie i przebaczenie. Potomkowie katów występowali w roli mentorów swoich ofiar i nauczycieli metapolitycznej etyki: tego, co w Europie wypada i nie wypada. Żyrowała to niemała część nadwiślańskiej staro-nowej elity. Aprobowała ponad podziałami znakomita większość instytucjonalnego Kościoła w Polsce. Długo niemal bezkrytycznie przyjmowała taką sytuację znaczna część społeczeństwa. Z jakim skutkiem?

Widać dziś jak na dłoni: Niemcy są coraz pewniejsi siebie, polskie społeczeństwo podzielone i zdezorientowane, liberalno-lewicowe elity wciąż mentalnie podporządkowane cudzym interesom. To nie może skończyć się dobrze, jeśli dłużej potrwa.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie