Mężów stanu od politycznych karierowiczów da się najłatwiej odróżnić w godzinach próby. Gdy walczą armie, giną ludzie, decydują się losy narodów. Wtedy nie da się już ukryć za PR-owymi sztuczkami, narracjami, wyzwiskami. Skutki politycznych decyzji są zerojedynkowe. Państwa przetrwają albo nie, ludzie zginą, albo będą żyć.
Rosja Putina, winna śmierci 250 tysięcy Czeczenów, w tym 45 tysięcy dzieci na Kaukazie, morduje dziś ludność cywilną na Ukrainie. I będzie mordować tak długo, aż nie zostanie zatrzymana siłą. Użycie tej siły w sposób racjonalny, w ramach działania na rzecz pokoju, przez nieporównywalnie silniejsze od niej NATO, jest dziś jedyną racjonalną decyzją. Każda inna decyzja, brak wykorzystania słabości militarnej Rosji, którą wszyscy widzą, jest głupotą i zbrodnią.
W ostatnich dniach śledziłem przekaz prawicowej piątej kolumny Rosji w Polsce, tej pozującej na „realizm”. Takie ugrupowania i media Rosja instaluje we wszystkich krajach, które zamierza uzależniać i podbijać. Obserwowanie ich pomaga w uzyskaniu wiedzy, czego chce Moskwa.
Przekaz piątej kolumny, za wyjątkiem pewnego filmowca obsadzonego w roli najradykalniejszego skrzydła, był niemal jednolity: skupmy się na pomocy humanitarnej dla uchodźców, jesteśmy w tym świetni, to wielkie zadanie. Tylko broń Boże nie wychodźmy przed szereg gdy chodzi o militarne wspieranie Ukrainy, bo to się skończy samobójstwem, tragedią, gdyż jesteśmy słabiutcy (swoją drogą to zabawne w ustach panów „nacjonalistów”). Biden i Johnson nas zostawią, a Putin jest wariatem, więc co to za problem dla niego zrzucić atomówkę np. na jakieś małe polskie miasto.
Z drugiej strony podobny przekaz zaczął głosić dziennikarz, który zasłynął wywiadem z Dmitrijem Miedwiediewem, w czasie którego zachował tak znakomite standardy dziennikarskie, że wyemitowały go w 2010 roku trzy rosyjskie, proputinowskie telewizji. „Misja pokojowa NATO i innych sił. Wodzuś poszalał”, „Kaczyński chce misji pokojowej? Co on bredzi?” – napisał Tomasz Lis. Pytanie, kogo miała na myśli była pani ambasador Mosbacher, wypowiadając słowa „Pora powiedzieć to głośno – jeśli chodzi o problemy z praworządnością, spora część z tego, co docierało na Zachód, była efektem rosyjskiej dezinformacji. Zarówno Unia, jak i Ameryka przyjmowały ją bezkrytycznie”, chyba każdemu racjonalnie myślącemu przyszły w tym momencie do głowy.
To zresztą nic nowego, w dniu, w którym w 2008 r. w Tbilisi Lech Kaczyński wygłaszał historyczne słowa, w TVN24 w programie „Szkło kontaktowe” śmiano się do rozpuku z tego, że jest niższy od pozostałych mówców przemawiających na scenie.
Słowa Jarosława Kaczyńskiego są historyczne, bo w zachodnim świecie, który przebudził się po ataku na Ukrainę, pojawiła się świadomość zagrożenia, natomiast występuje deficyt odwagi i czynu. Kaczyński, mając europejskie pełnomocnictwa do rozmów na Ukrainie, wskazał drogę dla Zachodu, jedyną racjonalną. Henryk Sienkiewicz w „Trylogii” pisał o jednym ze swoich bohaterów, że w czasie gdy nie dowodził oddziałem, to „komenda pchała mu się do rąk”.
I jeszcze jedno, ważne, w tych uwagach pisanych w nocy, na gorąco: ta sprawa powinna jednoczyć manifestantów spod rosyjskich placówek od prawa do lewa. W 2015 r. opublikowałem „List z sekty smoleńskiej do Partii Razem”, w którym wskazywałem, że powstanie lewicy, z którą się radykalnie nie zgadzamy, ale w takich momentach jak obecny jesteśmy razem, jest wartością. Byłoby nieuczciwym nie dostrzec słów Adriana Zandberga: „Ukraina bardzo potrzebuje europejskiej solidarności - w gestach i w materialnym wsparciu. To ważny gest. Oby przybliżył sprawiedliwy pokój. Są w ojczyźnie rachunki krzywd, ale to naprawdę nie czas, by się w nich pogrążać. Powodzenia w Kijowie i bezpiecznego powrotu”. Jesteśmy na ideologicznych antypodach, za chwilę znowu pokłócimy się o wszystko, ale gdy walka idzie o być lub nie być Ukrainy jesteśmy razem.