Przez ostatnie 10 wieków w Europie i w Polsce ludzie zastanawiali się, jak zagospodarować kolejne tereny pod rolnictwo i jak zwiększyć żyzność gleby. To jednak już historia. Naukowcy zajmujący się ochroną przyrody forsują teraz pomysł zalewania terenów rolniczych i czynienie gleb mniej żyznymi. Za nimi poszli politycy antyPiS-u, którzy w postulatach wpisali „odnowę bagien i torfowisk” oraz „renaturyzację rzek”.
Dyskusje o tym, że rolnicy powinni oddawać swoje tereny i ograniczać działalność rolniczą, trwają od lat. Są jednak takie obszary, gdzie dialog ten jest szczególnie intensywny. Jednym z nich jest teren Natura 2000 Bagno Wizna. Miejsce położone w dolinie rzeki Narew o powierzchni blisko 15 tys. ha, zostało w latach 60. zmeliorowane i od tamtej pory jest użytkowane rolniczo. Oczywiście nie oznacza to, że obszar ten nie pozostał atrakcyjny przyrodniczo. Nadal bowiem rzeka zalewa część terenów. Dużo jednak z nich jest trwale osuszonych. I o to w ostatnich miesiącach toczyły się dyskusje pomiędzy rolnikami a przyrodnikami. Ci pierwsi podkreślają wartość ekonomiczną terenów i bieżące zyski. Dość powiedzieć, że na tym obszarze istotnym elementem jest hodowla bydła, z której uzyskuje się około 0,5 mln litrów mleka dziennie (182,5 mln litrów mleka rocznie). Stanowi ono istotną część produktów trzech wiodących polskich mleczarni: w Piątnicy, Grajewie i Wysokiem Mazowieckiem. Z drugiej strony pojawiają się jednak argumenty ekologiczne i klimatyczne. Według naukowców, nawodnione torfowiska to olbrzymia akumulacja węgla, a zatrzymanie procesu odwadniania terenów na cele rolnicze mogłoby realnie zmienić bilans węglowy. Przekonuje do tego m.in. największa organizacja ekologiczna w Polsce, czyli WWF.
Jej zdaniem, 87 proc. mokradeł zostało osuszonych w ostatnich 300 latach, a mokradła pochłaniają 10 razy więcej CO2 niż lasy.
Dopóki w sprawę nie wmieszali się politycy, dialog szedł bez większych problemów. Teraz jednak to się może istotnie zmienić.
Wszystko przez lakoniczne zapisy dotyczące środowiska w umowie koalicyjnej. „Ustanowimy społeczny nadzór nad lasami oraz wdrożymy program odnowy bagien i torfowisk. W porozumieniu z lokalnymi społecznościami zwiększymy powierzchnię parków narodowych. Wdrożymy stały monitoring czystości rzek oraz będziemy dążyć do ich renaturyzacji” – czytamy w umowie. Jak już wspomniano, są to hasła oczekiwane przez aktywistów i naukowców. Odnowa bagien i torfowisk zawiera się w programie forsowanym w naszym kraju przez WWF i środowiska związane z Centrum Ochrony Mokradeł, których guru jest prof. Wiktor Kotowski. Na szczeblu międzynarodowym z kolei pomysł ten forsuje Frans Timmermans, który te same hasła wpisał do tzw. rozporządzenia o odtwarzaniu przyrody. Gdyby jego pomysły były wiążące, Polska do 2050 roku powinna odtworzyć dokładnie 389 tys. ha torfowisk. Rozporządzenie, które w ubiegłym tygodniu było procedowane w Parlamencie Europejskim, zostało znacznie osłabione, ale kierunkowo nadal uważa się, że to ścieżka, którą powinna iść cała Unia Europejska.
Są również strategie polskie, które stworzyło środowisko COM. W nich można przeczytać wprost, że ponowne nawadnianie osuszonych torfowisk stanowi pierwszy i absolutny priorytet. Dlatego mają być wprowadzane mechanizmy wykupów ziem od prywatnych właścicieli oraz przeznaczenie na to ziemi znajdującej się w gestii państwa. Wśród proponowanych działań prawnych znajdują się m.in. przepisy mające ułatwić organizacjom pozarządowym kupowanie ziemi rolnej. Dzisiaj jest tak, że NGO-sy, kupując użytek, muszą zadeklarować, że przez pięć lat będą prowadzić działalność rolną. Naukowcy sugerują, by ich z tego obowiązku zwolnić, jeśli zadeklarują ochronę przyrody. To oczywiście duży ukłon i wręcz wymarzone narzędzie dla organizacji pozarządowych do blokowania inwestycji, ale również zarabiania dużych pieniędzy. Zresztą WWF już zaproponował mechanizm tworzenia mokradeł, w ramach którego firmy płaciłyby NGO-som za pochłanianie dwutlenku węgla na torfowiskach.
Biznesplan w tej materii został już wymyślony. Oczywiście strategia zakłada również tereny, które będzie trzeba objąć zalewaniem. W grupie obszarów do objęcia natychmiastową ochroną wymienia się m.in.: Torfowiska Orawsko-Nowotarskie, Dolinę Rospudy, Dolinę Sieniochy, Jeziora Wdzydzkie, Dolinę Rurzycy, Pojezierze Bytowskie, Torfowiska Bałtyckie, Dolinę Słupi, Dorzecze Krutyni, Mokradła Pniewskie; Dolinę Środkowej Warty; Dolinę Pliszki i Ilanki, Wielki Sandr Brdy, Mysie Jeziora, Ostoję Zapceńską i Sandr Brdy – część północną, Torfowisko Zocie, Dolinę Debrzynki, Błota Rakutowskie, Trzebiatowsko-Kołobrzeski Pas Nadmorski, Torfowisko Gązwa, Jezioro Miedwie, Pojezierze Myśliborskie, Dolinę Radwi, Źródliska Flinty, Torfowisko Rzecin, Okonek, Wody Suwalskiego Parku Krajobrazowego, Mętne, Torfowisko pod Zieleńcem, Torfowiska Gór Izerskich (nie tylko Doliny Izery), Stawy Łężczok, Kompleks Jeziora Mamry, Jezior Brenno, Dolinę Dolnej Odry, Ujście Odry, Dolinę Leniwej Obry, Dolinę Środkowej Wisły. Na wielu tych terenach przygotowywane są oczywiście inwestycje, w tym m.in. drogi wodne, jak na Odrze, czy trasa S16, której wstrzymania budowy chcą aktywiści. W każdym razie naukowcy wyliczyli też koszty. Ich zdaniem cena projektu zalewania tych obszarów wynosi 28 mld zł.
Na co pójdą te pieniądze poza wykupami ziemi? Naukowcy chcą, aby na te tereny powróciły gatunki, które znajdowały się tam, zanim obszary wydarli naturze rolnicy. To jednak nie jest łatwe. Należałoby bowiem rozwiązać problem tego, że użytkowane grunty stają się żyzne. Dlatego pojawiają się koncepcje, co trzeba zrobić i ile pieniędzy wydać na to, aby je przywrócić do stanu pierwotnego. Jedną z koncepcji jest zbieranie wierzchniej warstwy, aby zasypywać nią rowy melioracyjne.
Rozważanym pomysłem jest też używanie pługów orzących na głębokość ponad 70 cm, tak aby żyzna warstwa została wtłoczona pod ubogą glebę.
Nie dość więc, że postuluje się wydanie miliardów złotych na zmniejszanie areału ziemi rolnej, to jeszcze koncepcja zakłada trwałe jej niszczenie. To samo zresztą dotyczy rzek, które mają zacząć swobodnie meandrować. W tym wypadku nie zakłada się już tylko braku inwestycji, ale również likwidację wszystkich barier poprzecznych i podłużnych. Mówimy tu więc o 45,7 tys. spiętrzeń, tam i jazów, a także o ponad 61 tys. barier podłużnych, czyli wałów przeciwpowodziowych. Skala wyzwań jest więc ogromna. Aktywiści są jednak zdeterminowani. Najprawdopodobniej będą mogli liczyć na wsparcie polityczne. Do stanowiska ministra środowiska i klimatu przymierzana jest Paulina Henig-Kloska, która licencjat z politologii obroniła w Szkole Wyższej imienia Pawła Włodkowica w Płocku, a magistra na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.
Czytaj najnowszy numer tygodnika #GazetaPolska❗️
— Gazeta Polska - w każdą środę (@GPtygodnik) November 24, 2023
Tylko do końca listopada w niższej cenie. Już od 1.99 zł za miesiąc.
Subskrybuj na ➡️ https://t.co/P6zoug9c6E pic.twitter.com/0Zo0llzCak