Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Polska

Gdańska walka z polskością. Kożuszek o „Naszych Chłopcach”, czyli mieszaniu katów z ofiarami

Łagodni krytycy wystawy „Nasi Chłopcy” o „mieszkańcach Pomorza” służących w Wehrmachcie mówią: Nieszczęśliwa nazwa, ale nie ma nic złego w opowiadaniu o tej części historii. Tymczasem ta wystawa i jej tytuł nie wzięły się z przypadku i nie jest to historia oddzielona od polityki. To jasna i konsekwentnie prowadzona polityka historyczna. Jedyny problem polega na tym, że nie jest to polska polityka historyczna - pisze Maciej Kożuszek w "Gazecie Polskiej".

Wszystko tu jest kłamstwem. Albo orwellowską nowomową. Prześladowania Polaków w przedwojennym Gdańsku nazywa się „trudną historią między narodami”. Wolne Miasto, w którym w 1935 roku NSDAP zdobyło 59 proc. głosów (do Volkstagu weszło tylko dwóch przedstawicieli polskiej mniejszości), a następnie przeszło do brutalnego zwalczania opozycji, określa się „wielokulturowym Gdańskiem”. Relatywizowanie niemieckich zbrodni i zacieranie granic pomiędzy ofiarą i katem to z kolei „historia bez narodowej hagiografii”. Krytyków wystawy „Nasi chłopcy”, na której umieszczono swoisty ołtarzyk dla Donalda Tuska (przypominający atak za „dziadka z Wehrmachtu”), oskarża się o to, że „robią politykę z trudnej historii”. Mówimy o współczesnym Gdańsku, gdzie pamiątki po polskości zarastają chwastami, w którym godny pogrzeb Danuty „Inki” Siedzikówny odbył się ponad ćwierć wieku po przemianach 1989 roku. Gdy gdańska polityka na chwilę wyjdzie poza obszar lokalny, jak w wypadku ostatniej wystawy, albo po wypowiedzi wiceprezydenta Grzelaka z Westerplatte o „złym słowie Polaka przeciwko innemu narodowi”, za każdym razem słyszymy, że nieszczęśliwie się złożyło, niefortunnie wyszło. Ale gdańszczanie wiedzą, że to nie jest dzieło przypadku. 

Zbrodnia i idylla 

Gdy 6 kwietnia 1931 roku w jednej z gdańskich stoczni cumował statek Kopernik, polski marynarz, Władysław Jerzyk, został zaatakowany przez niemieckich napastników. Na piersi wycięto mu nożem swastykę, zdjęcie okaleczonej piersi Jerzyka można było obejrzeć na wystawie „Polacy w Wolnym Mieście Gdańsku” – przygotowanej przez Muzeum II Wojny Światowej pod rządami Karola Nawrockiego. „Sprawców nie postawiono przed wymiarem sprawiedliwości. Natomiast Jerzyk został oskarżony o symulowanie. W błyskawicznym procesie już w kilka dni od napadu uznano go za winnego. Otrzymał karę kilkutygodniowego więzienia” – czytamy w opisie ekspozycji. Kilka miesięcy wcześniej, w biały dzień, w placówce Kolei Państwowych został brutalnie zamordowany przez Niemca Waltera Gengerskiego gdański obywatel, Polak Bolesław Styrbicki. Sprawca nie został skazany. Bici byli polscy księża, a polskie biznesy, jak restauracja Jana Majewskiego, regularnie były celem ataków niemieckich bojówek. 

Gdańscy Żydzi często uciekali z Wolnego Miasta, chroniąc się na terenie Polski. Machina zbrodni została uruchomiona już w pierwszych dniach II wojny światowej przez gdańskich nazistów. Na początku września rozpoczęła się pod Gdańskiem budowa obozu koncentracyjnego Stutthof. W kilku pierwszych miesiącach wojny pochodzący z Gdańska i okolic naziści wymordowali dziesiątki tysięcy Polaków, Żydów i niepełnosprawnych umysłowo.

Co warto podkreślić, zbrodni tych dokonano przy współudziale w pełni znazyfikowanych instytucji WMG.

W styczniu 2025 roku władze Gdańska chwaliły się nową odsłoną Muzeum Poczty Polskiej w Gdańsku, ekspozycji, która nie była modernizowana od 1979 roku. „Jest w tym pewna symbolika, że stworzenie nowej wystawy stałej w Muzeum Poczty Polskiej będzie finansowane ze środków europejskich. Te środki pochodzą przecież od podatników z całej Europy, również z Niemiec. Dzięki wkładowi społeczności całej Europy będziemy mogli wkrótce przypominać o naszej historii” – mówił Marcin Skwierawski, wicemarszałek województwa pomorskiego. W opisie wystawy znajdujemy zdania o modernistycznej stylistyce dwudziestolecia wojennego, która pozwoli zwiedzającym „przenieść się do klimatu Wolnego Miasta Gdańska”. Będą też stare pocztówki, które będzie można wysłać, a nawet okno, przez które zwiedzający zobaczą „stary Gdańsk”, „atrakcje i życie turystyczne starego Gdańska”.

Jakby ktoś się rozczulił i na chwilę zapomniał, że chodzi o upamiętnienie bohaterskich obrońców Poczty Polskiej, to nie, ten temat też będzie.

„Do piwnic prowadzić będzie Sala Konfliktu, ponurymi, ciemnymi kolorami – tak odmiennymi od jasnych przestrzeni idylli przedwojennego Gdańska”. 

Gdyby ktoś jednak wolał nie schodzić do piwnicy, to władze miasta oferują mnóstwo okazji, by poczuć „przedwojenną idyllę” WMG. Jak choćby odbywający się tu co roku festiwal Grassomania: wystawy, zajęcia w szkołach, odczyty i wykłady. Niektóre edycje trwają ponad tydzień, a na przykład ta z 2018 roku zaczynała się (może trochę niefortunnie – powiedzą gdańscy inteligenci) 2 września. A gdański skarb, Günter Grass, też niefortunnie, służył w Waffen SS pod koniec wojny. Ale już opis obrony Poczty Polskiej w „Blaszanym Bębenku” nie jest przypadkiem. Wymieniony z nazwiska dyrektor placówki dr Jan Michoń przedstawiony jest jako tchórz, który wścieka się i bije swoich podwładnych. Co więcej, Grass pomija kluczową scenę, krótko po kapitulacji poczty. „Chociaż Jan Michoń trzymał w ręku białą koszulę na znak kapitulacji, został zastrzelony. Zginął także naczelnik Józef Wąsik, który wyszedł drugi. Według relacji, został podpalony miotaczem ognia. Dopiero kolejni Polacy opuszczający gmach zostali ujęci” – przypomina historyk Jan Daniluk, na łamach „Dziennika Bałtyckiego”. 

Nowy człowiek, europejski

Strona liberalna w dyskusji o wystawie „Nasi Chłopcy” lubi obsadzać krytyków w roli historycznych ignorantów, którzy chcieliby rugować bolesne fakty i oczekują, że fakty zastąpi „narodowa hagiografia”. Ale fałsz tego argumentu jest wielopoziomowy. Bo historia Wolnego Miasta jako „wielokulturowej idylli” jest zmyślona, wyobrażona jest fantazją, która ma być podbudową dla przyszłości, także będącej zmyśleniem: przyszłości wielokulturowej, otwartej, tolerancyjnej i – przede wszystkim – europejskiej. Hagiografia jest dopuszczalna, ale wtedy gdy dotyczy historii WMG albo zjednoczonej Europy. Niewygodne fakty były sumiennie rugowane z życiorysu Lecha Wałęsy, a przechodzień siadający na ławeczce obok figury Güntera Grassa albo dzieci przygotowujące prace inspirowane twórczością noblisty, nie dowiedzą się o jego służbie w Waffen SS. – Kontekst nie jest odpowiedni – powiedzą twórcy nowej tożsamości, jak prof. Ruchniewicz, obecny szef Instytutu Pileckiego, który stwierdził, że polska prezydencja w Radzie to zły moment, by upominać się o reparacje od Niemiec. 

Pod płaszczykiem „europeizacji” czy „uniwersalizacji” historii, w takich instytucjach jak Europejskie Centrum Solidarności czy Muzeum II Wojny Światowej nie tylko pomija się polskich bohaterów, ale też rozmywa się odpowiedzialność Niemiec. Zbrodnie nazistowskie z niemieckich stają się uniwersalną przestrogą, nienawiść do innego narodu jest niebezpieczna także w polskim wydaniu. Młody wówczas wiceprezydent Grzelak, mówiący o „złym słowie Polaka przeciwko innemu narodowi”, był nieodrodnym dzieckiem tego myślenia. Wolne Miasto było idyllą, gdzie tożsamość była „gdańska”, ludzie żyli w zgodzie, a nagle pojawili się naziści i wszystko popsuli. Muzeum Miasta Gdańska zaczęło stosować pojęcia „Polacy” i „wcieleni siłą” dopiero wtedy, gdy wystawa wzbudziła społeczne emocje. W pierwotnym opisie wystawy mowa była o „mieszkańcach Pomorza Gdańskiego”, a ekspozycja miała dać szansę potomkom „zrozumieć decyzje [wyróżnienie MK] swoich dziadków i pradziadków”. 

Zamiast Solidarności

Historia w Gdańsku nie ma wcale na celu rekonstrukcji faktów. To raczej bardzo wygodna opowiastka pozwalająca realizować władzom swoje projekty, bez oglądania się na mieszkańców, dla których historia kolebki Solidarności – Stoczni Gdańskiej jest dużo bliższa niż opowieści dziadka z Wehrmachtu.

To właśnie na terenach postoczniowych odbywa się inżynieria mająca na celu stworzenie nowego człowieka. ECS powstał poza terenem stoczni, pomyślany nie jako muzeum, ale rozsadnik liberalnej wizji świata. Panele z niemieckimi historykami, warsztaty o problematyce migracji etc. to cele, jakie realizuje instytucja. Gdy na terenach postoczniowych deweloperzy budowali nową dzielnicę, władze miasta ochrzciły ją mianem Młode Miasto, dla upamiętnienia krzyżackiej osady Jungstadt, założonej w tym miejscu w XIV wieku. Tutaj także historia jest raczej wyobrażona, bo jeśli Krzyżacy mają być praojcami „otwartego miasta”, to warto pamiętać, że Gdańszczanie w XV wieku rozebrali zamek krzyżacki własnymi rękami i do ostatniej cegły. Byli opozycjoniści proponowali miastu, by nową dzielnicę ochrzcić mianem „Solidarność”, ale władze miasta, jeszcze za rządów śp. Pawła Adamowicza, odpowiedziały, że nazwa współcześnie kojarzy się nie najlepiej, bo reprezentuje ją związek zawodowy, który został upolityczniony. Przechadzka po nowej dzielnicy nie pozostawia złudzeń: na płotach można zobaczyć hasła deweloperów, które mówią, że jest to miejsce, gdzie zamieszkać ma nowy człowiek. „Rozszerz horyzonty”, „Możesz być tu kim chcesz” itd. A gdzieś między uliczkami, za ogrodzeniem, został jeszcze ślad po jakimś stoczniowym generatorze, który jest niczym więcej niż dekoracją, mającą tworzyć klimat „autentycznego miejsca”, będącą pamiątką, tylko nie wiadomo po czym. 

Źródło: Gazeta Polska