Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Fałszerstwo stare jak świat

Pieniądz podrabiano od początku jego istnienia. Fałszerzy nie odstraszały nawet bardzo surowe kary, jakie groziły za ten proceder. Oszuści mając w perspektywie szansę na dość szybkie i stosunkowo łatwe wzbogacenie się, ryzykowali utratę dłoni, a nawet i głowy.

zdjęcie ilustracyjne
zdjęcie ilustracyjne
pixabay.com; tookapic

Bicie monet było atrybutem władcy. Fałszerz próbował więc mu ten atrybut odebrać, a przynajmniej podważyć autorytet króla. Nic więc dziwnego, że karą za to była śmierć. Wprowadził ją m.in. władca Aten Solon specjalnym dekretem w VI wieku p.n.e. Powszechnie stosowano ją w świecie aż do XVIII wieku, przy czym w Chinach została zniesiona zupełnie niedawno, bo dopiero w 2015 roku. W Polsce znany jest zapis umieszczony w Trzecim Statucie Litewskim z 1588 roku, który mówi tak: „Też ktoby monetę naszą fałszował, przeprawował, i obrzezywał, tak też mincarze naszy, którzy złoto, srebro i inszą materyą należącą i przysłuchującą ku myncy fałszowaliby, zlewali, mieszali ku pożytkowi swemu, a ku szkodzie Rzeczypospolitej: a tegoby się na nich doświadczono, ci mają być na gardle ogniem karani bez miłosierdzia”. Oznacza to ni mniej ni więcej jak karę śmierci przez spalenie na stosie. Na tym tle kara wyznaczona przez króla Anglii, Henryka I, wydawać się może „łagodna” – fałszerze tracili bowiem „tylko” kończyny i jądra.*

Mniej złota w złocie

Jeśli kogoś złapano na podrabianiu pieniądza, trudno było mu uniknąć przewidzianej za to kary. Co ciekawe – nie omijała ona najmożniejszych tego świata – nawet samych władców. Słynny jest przykład władcy greckiej wyspy Samos – Polikratesa. Próbował on wykiwać najemnych żołnierzy – Spartan, regulując rachunki z nimi pozłacanymi monetami. Spotkała go za to surowa kara – został ukrzyżowany. Działo się to w VI wieku p.n.e. Z fałszerstw słynął też starożytny Egipt. Podobno Marek Antoniusz, gdy odwiedzał Kleopatrę zabierał ze sobą speców od rozpoznawania podrabianych monet. Niestety zapewne właśnie od Egipcjan zwyczaj ten zaczerpnęli Rzymianie, bo gdy Neronowi i jego następcom brakło kruszcu, sami oszukiwali na jego zawartości w bitych przez siebie monetach. W czasach Septymiusza Sewera było w nich go już zaledwie 47 proc. Również później oszustwa na zawartości kruszcu w monetach zdarzały się bardzo często. Aby zaoszczędzić na szlachetnych metalach, dodawano te nieszlachetne. W ten sposób powstawały niewiele warte stopy, które nijak się miały do wyznaczonej wartości monety. Oszukiwali też użytkownicy monet, którzy okrawali je z kruszcu – proceder ten był na tyle popularny w dawnej Polsce, że król Kazimierz Wielki postanowił wprowadzić wzorniki monet – tzw. „ferra”. Jeśli moneta przez nie przelatywała, oznaczało to, że została okrojona i musiała być wycofana z obiegu jako niepełnowartościowa. W późniejszych wiekach fałszerze wyspecjalizowali się w sztuce podrabiania, a nawet próbowali „bić” monety na własny rachunek. Znane są przypadki osobnego odciskania awersu i rewersu na blaszkach z kruszcu, w środek wkładano stop brązu, cynku lub żelaza, a całość łączono za pomocą lutownicy. Taką właśnie sfałszowaną polską monetę odnaleziono na wzgórzu wawelskim – był to denar krzyżowy z IX wieku Miedziany krążek pokryty cienką srebrną blaszką. Fałszywki odciskano też z podrobionych stempli. Byli również tacy, którzy próbowali odlewać monety i to dość nagminnie, jednak tych, którym fałszerstwo udowodniono, czekał marny los. W 1405 roku spalono na stosie Fetera za sprowadzanie fałszywek do Polski ze Śląska, a nieco ponad pół wieku później ten sam los spotkał właścicielkę zamku w Barwałdzie, Katarzynę Włodkową Skrzyńską. Ponieważ jednak te pokazowe procesy i widowiskowe wymierzanie kar niespecjalnie odstraszały oszustów, w 1527 roku na mocy prawa koronnego wprowadzono – oprócz kary śmierci – dodatkowo konfiskatę mienia. Wymierzano też inne kary – oprócz obcinania rąk zdarzały się też przypadki wypalania znamion, gotowania w kotle fałszerzy i wlewania im do gardła metalu z roztopionych fałszywych monet.

Na początku XVII wieku za kolebkę fałszerzy uznawano Cieszyn – produkowane tam fałszywki można dziś oglądać w Muzeum Śląskim w Opawie, w gablotach leżą tam m.in. podrobione cieszyńskie monety z 1611 i 1614 roku. Jednego z najsłynniejszych tamtejszych mincerzy – Hansa Thacke, który produkował prawie doskonałe fałszywe dukaty – spalono żywcem na stosie za miastem, a jubilerowi Joachimowi, który przygotował dla niego stemple do wybijanych przez niego monet, najpierw obcięto rękę potem głowę.


Monety fałszowali też władcy obniżając w ten sposób siłę nabywczą jednostki monetarnej sąsiedniego kraju. Na największą skalę w połowie XVIII wieku polskie monety złote i srebrne fałszował władca Prus, Fryderyk II. Były one trudne do odróżnienia, bo król bił korzystając z oryginalnych stempli Augusta III, w których posiadanie wszedł podczas wojny siedmioletniej (1756–1763) i ataku Prus na Saksonię. Po zdobyciu matryc mincerz Hohenzollerna zaczął z jednej polskiej monety bić od trzech do pięciu braki, uzupełniając miedzią. Dla porównania August III z jednej grzywny srebra bił 8 talarów, zaś Fryderyk II zaczął od 14, z czasem doszedł aż do 31,5 talara. Co ciekawe podrabiano nie tylko współczesne pieniądze, ale także wcześniejsze. Gdy pojawili się kolekcjonerzy zafascynowani światem antycznym, okazało się, że majątek można zbić też na sprzedaży okazów sprzed wieków. W Padwie działali słynni Cavino i Ligorio, których wyroby dziś – już jako znane fałszywki – osiągają na aukcjach wysokie ceny. Z kolei w Niemczech na przełomie XVIII i XIX wieku monety wyrabiał Carl Wilhelm Becker – fałszerz, ale też kolekcjoner i antykwariusz. Sam wykonywał stemple, wybijał i postarzał swoje wyroby. Z kolei pracownik warszawskiej mennicy Józef Majnert – absolwent szkoły Pijarów oraz dwuletniego kursu na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu Warszawskiego – poszedł jeszcze dalej, nie tylko podrabiał monety, ale wyrabiał też własne, według, własnego wzoru. Swój fałszerski proceder rozpoczął od wybicia talara z czasów Zygmunta Starego już pięć lat po tym, jak zatrudnił się w mennicy, czyli w 1835 roku. Trudnił się nim do dnia, gdy zwolniono go z pracy, czyli do 1856 roku. Przy czym do jego najsłynniejszych wyrobów należy np. talar koronny Zygmunta Starego z roku 1529, który… nigdy nie istniał. Może właśnie dlatego wyroby Majnerta czy Beckera osiągają dziś wśród koneserów na międzynarodowych aukcjach wysokie ceny.

Banknot – wyzwanie dla fałszerzy

O ile z podrabianiem monet fałszerzom szło stosunkowo łatwo, o tyle w momencie, gdy w obiegu pojawił się pieniądz drukowany, mieli już trudniejszy orzech do zgryzienia. Niełatwo było bowiem idealnie dobrać odcień farb użytych do wyprodukowania banknotu czy krój druku, o idealnym odzwierciedleniu ukrytych znaków już nie wspominając. Śmiałków jednak nie brakowało i… nadal nie brakuje.


Za solidnie zabezpieczone uchodziły brytyjskie funty, tym bardziej że od początku istnienia Banku Anglii gubernator podpisywał każdy banknot własnoręcznie. Tak było do 1825 roku, czyli do czasu buntu londyńskich bankierów, którzy lekkomyślnie zakupili sporą liczbę obligacji państw z Ameryki Południowej. Papiery okazały się zwykłym śmieciem, na wieść o czym angielscy inwestorzy wyszli na ulicę. Bank dodrukował więc w pośpiechu pieniądze nie bawiąc się już w odręczne ich podpisywanie przez gubernatora i wykupił obligacje. Fałszerze tylko czekali na taką okazję. Sporo z nich zawisło na szubienicach, ale reputacja funta została nadszarpnięta. Jednym z najczęściej podrabianych banknotów był i chyba nadal pozostaje dolar amerykański. Proceder kwitł zwłaszcza w XIX wieku, kiedy to amerykańskie banki w sposób absolutnie niekontrolowany emitowały niezależnie od siebie łatwe do podrobienia dolary. Dopiero prezydent Abraham Lincoln wydał wojnę fałszerzom powołując rządową agencję do walki z podróbkami – United States Secret Service. Jej działalność przyczyniła się do znacznego zmniejszenia liczby podróbek w obiegu. Wiek XX przyniósł dwie wielkie wojny światowe, które obfitowały w duże afery fałszerskie. W jedną z nich zaplątany był książę Ludwik Windisch-Graetz, skoligacony z rodem Sapiehów. Po rozpadzie Austro-Węgier podpowiedział on premierowi węgierskiego królestwa, jak odbudować zrujnowany kraj. Jego pomysł uruchomienia cichej mennicy spotkał się z akceptacją i po roku od uruchomienia drukarni w 1921 roku, za jego sprawą w obiegu znalazło się ponad 30 tys. fałszywych banknotów o nominale 1000 franków każdy. Początkowy sukces zachęcił księcia do rozwinięcia skrzydeł – wkrótce rynek zaczęły zalewać też podrobione czechosłowackie korony, jugosłowiańskie dinary i rumuńskie leje. O dziwo tylko Francuzi połapali się, co się dzieje.

Powołano Międzynarodową Komisję Policji Kryminalnej, która namierzyła drukarnie i ujęła odpowiedzialnych za banknotowy biznes. Działalność księcia przyćmiła jednak sława, jaką w czasie drugiej wojny światowej zyskał pewien SS-man, Bernhard Krüger. Historię kierowanego przez niego warsztatu fałszerskiego w obozie koncentracyjnym Sachsenhausen opisała w książce „Mój dziadek fałszerz” wnuczka Krügera, Charlotte. Przedstawia w niej także losy żydowskich więźniów, których nazista wybrał, a potem przeszkolił do podrabiania brytyjskich funtów. Doskonale znanej Hitlerowi akcji nadano kryptonim „Bernard” – miała za zadanie zdestabilizować brytyjską gospodarkę. Do momentu ewakuacji obozu Sachsenhausen w kwietniu 1945 roku prasa drukarska wyprodukowała blisko 9 mln banknotów o wartości sięgającej 135 mln funtów. Puszczano je w obieg głównie na terenie Włoch płacąc nimi za towary i opłacając szpiegów. Co ciekawe papiery wartościowe, które wydrukowano w ramach operacji „Bernhard”, uważane są za najdoskonalsze podróbki w dziejach – były niemal nie do odróżnienia od oryginalnych banknotów wypuszczanych przez Bank Anglii. Zresztą wiele egzemplarzy jeszcze przez wiele lat po wojnie funkcjonowało w obiegu w Wielkiej Brytanii – zniknęły dopiero wtedy, gdy Bank Anglii zdecydował się wycofać z obiegu wszystkie banknoty 5 – 10-cio funtowe. Zespół Krügera przymierzał się także do „produkcji” 100-dolarówek, ale oprócz próbnych serii do masowego druku nigdy nie doszło. Akcja „Bernhard” została przedstawiona w 2007 roku w austriacko-niemieckim filmie „Fałszerze”, który w 2008 roku otrzymał Oscara jako najlepszy film nieanglojęzyczny.

Sejmowa kasa na celowniku przestępców

Ale wróćmy na nasze podwórko. W dwudziestoleciu międzywojennym policja w Polsce miała pełne ręce roboty tropiąc fałszywki. Wystarczy wspomnieć, że w 1935 roku w ciągu 10 miesięcy wykryto aż 27 tysięcy sztuk fałszywych pieniędzy. Jak donosi ówczesna prasa, w latach trzydziestych udało się rozbić całe grupy przestępcze wypuszczające na rynek falsyfikaty. O tym, jak pewni siebie byli fałszerze, może świadczyć fakt, że jedna z takich grup w 1933 roku zamierzała – jak piszą „Nowiny Codzienne”:
– „dostarczyć do kasy sejmowej fałszywy bilon 5-cio i 10-cio złotowy na wypłatę pensyj poselskich”. Wpadli tylko dlatego, że zdradził ich sejmowy urzędnik. Fałszerstw nie zaprzestano także w czasie wojny. Wręcz przeciwnie – słabe zabezpieczenia „młynarek”, czyli banknotów emitowanych przez podporządkowany władzom niemieckim Bank Polski, sprzyjały masowej ich produkcji.

Działała nawet Podziemna Wytwórnia Banknotów, której członkowie pracowali w… Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych w Warszawie. Wyprodukowali oni dla polskiego państwa podziemnego ok. 18 milionów złotych. Pole do popisu mieli też fałszerze tuż po wojnie, gdy na rynku znalazły się kiepskiej jakości produkowane w Moskwie banknoty władz lubelskich z 1944 roku. Pieniądze, które wprowadzono do obiegu w 1950 roku były już dużo lepiej zabezpieczone, ale – wraz z rozwojem technologii – rosły też możliwości fałszerzy i to nie tylko jeśli chodzi o możliwości podrabianie naszej waluty, ale też innych krajów.

Największe afery ostatnich lat

Coraz to nowe zabezpieczenia odstraszały zwykłych rzemieślników, ale nie artystów wśród fałszerzy. Jedną z nich było dzieło Czesława Bojarskiego, inżyniera budowlanego z Częstochowy, który przez 15 lat od 1949 roku parał się fałszerstwem franków. Miał ich na swym koncie około miliona. Jego „wyroby” różniły się od oryginału tylko jednym włosem. W oryginale Napoleon miał ich na głowie o jeden więcej. Za superdolar uznano też odkrytą w filipińskim banku w 1989 roku idealną fałszywkę banknotu 100-dolarowego. Okazało się, że doskonały fałszerz to… ośrodek wojskowy Pyongsong, w Korei Pólnocnej. Ówczesny dyktator zainwestował w maszynę, identyczną do tej, którą używała amerykańska państwowa wytwórnia, i wypuszczał na rynek sobowtóry dolara. Sprawę miało zakończyć powiększenie głów prezydentów na oryginałach i dodanie kolejnych zabezpieczeń. Niestety, Koreańczykom zajęło zaledwie dwa lata, aby upodobnić do zmienionych oryginalnych dolarów swój wyrób. Amerykańscy eksperci doszli nawet do wniosku, że koreańskie dolary są lepsze od ich własnych. Nie na jakość, ale na ilość postawił z kolei Anastasios Arnaouti, który w Manchesterze do 2002 roku – kiedy to policja rozbiła jego gang – drukował nawet pół miliona fałszywych dolarów dziennie. Nie wypuszczał ich jednak na rynek na własną rękę, ale odsprzedawał dystrybutorom żądając 80 pensów za banknot 10 funtowy oraz 6 dolarów za banknot 100 dolarowy. Jako bezrobotnego zgubił go jednak luksus i przepych, jakim się otaczał. Co ciekawe jedne z największych afer w Polsce wcale nie dotyczą największych nominałów. Słynna jest sprawa 38-letniego Krzysztofa W. z Krakowa, który wytworzył ponad 85,5 tys. Fałszywych monet o nominale 5 zł. Falsyfikaty były bardzo wysokiej jakości, a ich skład chemiczny był bardzo zbliżony do oryginału. Tym większe było zdziwienie policjantów, gdy okazało się, że „mennica” mieściła się w przydomowym garażu. Największą odkrytą w Polsce wytwórnią była fabryka ukryta w podziemiach prywatnej posesji w Skarżysku-Kamiennej. Za obracaną ścianą znajdowała się cała instalacja do uszlachetniania i produkcji banknotów. Gdy do środka zajrzeli funkcjonariusze, ich oczom ukazał się widok suszących się na ścianach tysięcy banknotów 100-złotowych. Jak ustaliła policja, fałszerz mógł wprowadzić na rynek miliony złotych. Nasi rodacy byli też jednymi z pierwszych, którzy przystąpili do podrabiania unijnej waluty. Jeszcze przed wejściem Polski do Unii Europejskiej zlikwidowano w 2000 r. we współpracy z niemiecką policją wielką wytwórnię falsyfikatów pod Warszawą. Zabezpieczono tam 6,5 tys. banknotów o nominałach od 50 do 200 euro. Dziś już coraz trudniej o doskonały falsyfikat, co nie oznacza oczywiście, że fałszerze do nich nie dążą. Banknoty polimerowe, tworzone na folii, trwalsze i odporniejsze na fałszerstwo, zabezpieczone znakami wodnymi i hologramami wymagają nie lada kunsztu, aby je skopiować, ale oszuści ten kunszt cały czas doskonalą. W trakcie międzynarodowej konferencji w Madrycie w 1977 roku, na której omawiano problem podrabiania pieniędzy, Interpol ogłosił, że pieniądze są podrabiane w 56 krajach! Co więcej – od 1967 roku liczba odkrytych fałszerstw banknotów wzrosła dziesięciokrotnie.

Najczęściej z tym procederem mieli do czynienia Amerykanie – w 1976 roku odkryto i zlikwidowano tam 62 wytwórnie falsyfikatów, do więzienia trafiły 1803 osoby. Co ciekawe wcale nie wypracowano podczas tej konferencji skuteczniejszych procedur ścigania przestępców – służby doszły do wniosku, że fałszerzom przeszkodzić może wyłącznie lepsze zabezpieczenie pieniądza.

Złoty dobrze zabezpieczony

Polskie banknoty są jednymi z najlepiej zabezpieczonych przed fałszerstwem. Najwyższej klasy zabezpieczenia posiadają banknoty o wartości nominalnej 200 zł (zmodernizowane) i 500 zł. Jednym z najlepszych zabezpieczeń jest m.in. nitka zabezpieczająca (okienkowa), która występuje również np. na banknocie 100-dolarowym i 50 funtowym. Przykładowo, na banknocie o wartości nominalnej 200 zł ww. nitka płynnie zmienia swój kolor, i sprawia wrażenie poruszającego się wzoru szachownicy, kiedy poruszamy banknotem. Poza tym na banknotach znajdują się ukośne paski po lewej i po prawej przedniej stronie banknotu – pomocne przy rozpoznawaniu banknotów dla osób niewidomych. Banknoty posiadają również zabezpieczenia, które odczytać potrafią tylko nieliczni – zastrzeżone do odczytu tylko dla wąskiej grupy specjalistów, którzy jako jedyni są w stanie zweryfikować autentyczność banknotów. Wysoka jakość zabezpieczeń na polskich banknotach sprawia, że na milion banknotów znajdujących się w obiegu w 2017 roku przypadało zaledwie 2,61 szt. falsyfikatów. Około 90 proc. Fałszerstw polskich banknotów jest praktycznie do wykrycia przez nas samych. Najczęściej fałszowane są banknoty o wartości nominalnej 50 zł i 100 zł. Falsyfikaty najczęściej wykonywane są z wykorzystaniem ogólnodostępnych urządzeń kopiujących. NBP radzi przyglądać się banknotom, którymi się posługujemy. W razie wątpliwości możemy zawsze udać się do placówek Narodowego Banku Polskiego i potwierdzić autentyczność pieniędzy.


Niektóre z zabezpieczeń polskich banknotów zmodernizowanych na przykładzie 100 zł:

1. znak wodny: na niezadrukowanym polu, przy oglądaniu banknotu pod światło, widoczne jest powtórzenie portretu władcy ze strony przedniej banknotu (wielotonowy
znak wodny) oraz cyfrowe oznaczenie nominału „100” (jednotonowy znak wodny – filigran)
2. nitka zabezpieczająca: po lewej stronie portretu władcy, przy oglądaniu banknotu pod światło, widoczna jest ciemna, ciągła linia z mikrotekstem zawierająca cyfrowe oznaczenie nominału ”100” i skrót jednostki pieniężnej „ZŁ”, czytelne także w odbiciu lustrzanym
3. mikrodruki: czyli bardzo drobne, czytelne w powiększeniu napisy, umieszczone po obu stronach banknotu (np. na stronie przedniej w prawym górnym rogu banknotu powtarzający się napis „RZECZPOSPOLITA POLSKA” oraz „RP”).

4. zabezpieczenie utajone: zabezpieczenie widoczne w świetle ultrafioletowym. Na banknocie o wartości nominalnej 100 zł widoczny jest kwadrat z cyfrowym oznaczeniem wartości nominalnej i skrótem jednostki pieniężnej, prawa czerwona numeracja oraz wybrane fragmenty szaty graficznej po obu stronach banknotu.

5. efekt kątowy: zabezpieczenie widoczne przy oglądaniu banknotu pod kątem. W prawym dolnym rogu banknotu na stronie przedniej w zależności od kąta patrzenia widać cyfrowe oznaczenie nominału „100” lub koronę . Dodatkowy efekt kątowy umiejscowiony jest z lewej strony portretu władcy, gdzie widoczne są: oznaczenie słowne i cyfrowe nominału oraz skrót „NBP”.

6. recto verso: elementy szaty graficznej znajdujące się na obu stronach banknotu oglądane w świetle przechodzącym uzupełniają się i tworzą pełny obraz – korony w owalu. Zabezpieczenie umieszczone jest z prawej strony portretu władcy.

7. farba zmienna optycznie: na  stronie przedniej z prawej strony portretu władcy ozdobna rozeta w zależności od kąta patrzenia płynnie zmienia barwę ze złotej na zieloną.

Po przeczytaniu artykułu prosimy o wypełnienie ankiety na https://niezalezna.pl/ankieta/ankieta6.php

 



Źródło: niezalezna.pl

#pieniądze #fałszerstwo pieniędzy #monety ##nbp #historia pieniądza

redakcja