Zdaniem specjalistów, Rosja przygotowuje się do kolejnego uderzenia na Ukrainę, co, według szacunków ukraińskich służb, może nastąpić na przełomie stycznia i lutego. – Jeżeli Rosja rzeczywiście bierze pod uwagę scenariusz inwazji na Ukrainę, to raczej będzie to wojna błyskawiczna. Kilkadziesiąt godzin, maksymalnie dwa-trzy dni, aby wykorzystać element zaskoczenia. W takiej sytuacji Zachód mógłby zareagować co najwyżej protestami i kolejnymi sankcjami na Rosję oraz powrotem do relacji z 2014 r. – mówi w rozmowie z portalem Niezalezna.pl Grzegorz Kuczyński, ekspert Warsaw Institute.
- Podczas gdy jeszcze trzy tygodnie temu obserwowaliśmy tylko przerzucenie 4 gwardyjskiej dywizji pancernej do granicy (...), to teraz do niej dołączają inne siły 1 gwardyjskiej armii pancernej. Na Krymie obserwujemy pojawienie się oddzielnych jednostek 49, 58 armii Południowego Okręgu Wojskowego
– ostrzega Kirił Michajłow, analityk Conflict Intelligence Team (CIT).
Jak dodaje, w czasie przewidywanej inwazji na Ukrainę (przełom stycznia i lutego), w pobliżu jej granic może przebywać znacznie więcej żołnierzy, niż wiosną br., kiedy podobny scenariusz również był brany pod uwagę. Wówczas, według różnych szacunków, wokół Ukrainy skoncentrowano ok. 100 tys. rosyjskich żołnierzy.
Zdaniem Grzegorza Kuczyńskiego, eksperta Warsaw Institute, od tego, na jaki rodzaj uderzenia zdecydowałaby się Rosja, zależy bezpieczeństwo pozostałych krajów w Europie. Wskazuje również na potencjalne zachowanie sił NATO w obliczu konfliktu.
- Jeśli byłby to działania o charakterze lokalnym, czy to na linii rozgraniczenia w Donbasie, na Morzu Czarnym bądź w okolicach Krymu, to można oczekiwać wsparcia Ukrainy ze strony NATO. Oczywiście nie mówimy o bezpośredniej pomocy wojskowej, która polegałaby na wysłaniu żołnierzy na front. Chodzi raczej o wsparcie wywiadowcze, dostarczenie uzbrojenia i sprzętu, a także wsparcie dyplomatyczne i polityczne dla Kijowa
– mówi ekspert w rozmowie z niezalezna.pl.
W sytuacji, gdyby doszło do dużej wojny konwencjonalnej między Rosją a Ukrainą, możemy już mówić o zdestabilizowaniu całej Europy. Nie chodzi tu jednak o tysiące rosyjskich czołgów, które wjechałyby w głąb Ukrainy. Wystarczyłoby rosyjskie, punktowe, zmasowane uderzenie rakietowe lub z wykorzystaniem lotnictwa, które w ciągu kilku godzin zmusiłoby Kijów do proszenia o pokój
– uważa Grzegorz Kuczyński.
- Jeżeli Rosja rzeczywiście bierze pod uwagę scenariusz inwazji na Ukrainę, to raczej będzie to wojna błyskawiczna. Kilkadziesiąt godzin, maksymalnie dwa-trzy dni, aby wykorzystać element zaskoczenia. W takiej sytuacji Zachód mógłby zareagować co najwyżej protestami i kolejnymi sankcjami na Rosję i powrotem do relacji z 2014 r.
– przekonuje ekspert Warsaw Institute.
Należy zadać sobie pytanie, czy Rosja jest gotowa do podjęcia ryzyka. Jest to m.in. kwestia kalkulacji o możliwą reakcję Zachodu. Jeżeli Kreml uzna, że reakcje będą słabe lub ich konsekwencje nie przyniosą większych szkód, to uderzenie na Ukrainę nastąpi. Trzeba jednak pamiętać, że kolejna inwazja pogłębiłaby niechęć czy wręcz wrogość dużej części Ukraińców do Rosji. Tak jak miało to miejsce w przypadku aneksji Krymu i wojny w Donbasie
– dodaje.
Grzegorz Kuczyński uważa, że głównym celem potencjalnych działań Rosji jest zmuszenie Ukrainy do realizacji porozumień mińskich [które de facto oddałyby wschodnie tereny kraju i Krym w ręce Rosji – przyp. red.].
- Nie wyobrażam sobie, że Rosjanie wchodzą na kolejne obszary Ukrainy, gdzie będą chcieli stworzyć marionetkowy rząd, np. w Charkowie. Rosjanom nie chodzi o to, lecz o realizację porozumień mińskich. Sytuacja ta umożliwi Moskwie uzyskanie znaczącego wpływu na politykę całego państwa ukraińskiego
– wskazuje ekspert.
- Na Krymie oraz w części Donbasu Rosja już wcześniej prowadziła operację budowania wpływów wśród polityków oraz służb. Krym w 2014 r. właściwie bez żadnego wystrzału wpadł w ręce Rosji, ponieważ od lat instytucje bezpieczeństwa Ukrainy były zinfiltrowane i prorosyjskie. Podobna sytuacja była w Donbasie. Warto jednak zwrócić uwagę, że budowa projektu Noworosji na południu Ukrainy i południowym wschodzie się nie powiodła. W obszarach, gdzie Rosjanie mieli tzw. piątą kolumnę, przejęli nad nimi kontrolę. W innych miejscach, takich jak Odessa lub Charków, przegrali. Rosji opłaca się takie działanie hybrydowe oraz próby destabilizacji Ukrainy od wewnątrz oraz wywołanie tam kryzysu. Miałoby to w przyszłości doprowadzić do sytuacji, w której w wyborach zwyciężyliby politycy skłonni dogadać się z Rosją
– kończy ekspert.