Ponad 200 żołnierzy Wojsk Obrony Terytorialnej szukało w sobotę rosyjskiego obiektu powietrznego, który w poniedziałek wleciał na terytorium Polski i zniknął z radarów na terenie gminy Tyszowce (Lubelskie). Poszukiwania nie przyniosły rezultatu. Służby zaczynają przebąkiwać, że obiektu może nie być na terytorium Polski, mimo że radary nie wykryły jego wylotu. Warto jednak zwrócić uwagę na ukraińskie radary, które od razu wskazywały, że dron po krótkim pobycie po stronie polskiej poleciał w stronę Lwowa.
Zastępca rzecznika prasowego Dowództwa Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych (DORSZ) mjr Ewa Złotnicka poinformowała media, że w sobotę przeszukano obszar około 30 kilometrów kwadratowych w rejonie miejscowości Łabuńki Pierwsze, Łabuńki Drugie, Jarosławiec oraz tereny na północ od miejscowości Łabunie i na zachód od miejscowości Pniówek. To tereny w powiecie zamojskim.
„Poszukiwania będą kontynuowane w niedzielę” – dodała mjr Złotnicka.
Sobota była szóstym dniem poszukiwań niezidentyfikowanego rosyjskiego obiektu powietrznego. Od poniedziałku żołnierze z 19. Nadbużańskiej Brygady Obrony Terytorialnej oraz z 2. Lubelskiej Brygady Obrony Terytorialnej wspomagani przez pododdziały konne i bezzałogowy statek powietrzny sprawdzili w sumie około 142 kilometry kwadratowe terenów w powiatach tomaszowskim, hrubieszowskim i zamojskim. Dotychczas niczego nie znaleziono.
Dowódca Operacyjny RSZ gen. Maciej Klisz informował w czwartek, że obszar prawdopodobnego upadku obiektu w całości przeszukano za pomocą wojskowych śmigłowców, w związku tym zdecydowano o zawieszeniu poszukiwań z ich użyciem. Natomiast poszukiwania naziemne obiektu mają być kontynuowane do 2 września.
Prawdopodobnie bezpilotowy statek powietrzny wleciał w poniedziałek na terytorium Polski o godz. 6.43 na wysokości ukraińskiego miasta Czerwonogród. Obiekt zanikł na radarach w rejonie gminy Tyszowce na południe od Hrubieszowa. Analiza trajektorii lotu, prędkości i wysokości, z jaką się ten obiekt poruszał - według przypuszczeń wojska - pozwala domniemywać, że był to bezzałogowy statek powietrzny, np. typu Shahed, jakiego używają Rosjanie, atakując Ukrainę. Wojsko nie wyklucza też, że obiekt ten mógł nie spaść na terenie Polski, tylko poleciał dalej lub zawrócił, ale systemy radiolokacyjne nie były w stanie tego zaobserwować.
I tu dochodzimy do pytania, czy poszukiwania w ogóle są potrzebne. Już następnego dnia po nalotach ukraińscy analitycy przedstawiali w internecie mapy (jedna z nich na górze tekstu), z wyznaczonymi trajektoriami lotu poszczególnych pocisków i dronów.
Mapa przygotowana przez "Radnika" ukazuje m.in. cztery serie dronów wystrzelonych z miejscowości Chalino pod Kurskiem. Znajduje się tam baza lotnicza "Aerodron". Pierwsza seria wyleciała w kierunku Czernihowa, druga Połtawy. Dwie kolejne leciały nad Kijowem, Żytomierzem i Łuckiem aż do zachodnich kresów Ukrainy. Jeden z nich przeleciał wzdłuż polskiej granicy, zawracając w kierunku Lwowa. Bardzo prawdopodobne, że setki ludzi szukają w Polsce obiektu, którego tu nie ma.