Polska w NATO w 1992 roku to było wyzwanie rzucone przez rząd Jana Olszewskiego nie tylko byłemu Związkowi Sowieckiemu, lecz całemu obozowi Okrągłego Stołu i „grubej kreski”, obozowi, który na polskie przemiany patrzył jak na część globalnej strategii sowiecko-rosyjskiej pierestrojki.
Najkrócej rzecz biorąc, twórcom pierestrojki chodziło o wyeliminowanie USA z Europy i stworzenie przestrzeni geostrategicznej, w której zachodnia technologia i bogactwo staną się częścią wspólnoty od Gibraltaru po Władywostok, a militarna przewaga w Eurazji zapewni Rosji globalną dominację. Projekt ten do dziś nie uległ zasadniczej zmianie, choć obecnie większą rolę przewidziano dla uzależnienia energetycznego (Rosja) i taniej siły roboczej (Chiny).
U źródeł tej koncepcji po zachodniej stronie tkwi zarówno niemiecka myśl geopolityczna z jej marzeniem o sojuszu rosyjsko-niemieckim, francuskie dążenie do światowej wielkości, dla których największym wyzwaniem jest imperium USA, jak i ideologiczne koncepcje II Międzynarodówki i Gramsciego, teoretyka komunistycznego długiego marszu.
Efektem ma być ewolucja Unii Europejskiej w kierunku demokratycznej dyktatury antywartości i analogiczna modernizacja Rosji. Ale przede wszystkim skutkiem ma być stworzenie potęgi globalnej, która rzuci wyzwanie USA.
Z kolei po stronie obozu patriotycznego sytuacja była i jest bardziej skomplikowana, niż mogłoby się wydawać. Dla większości tego obozu wejście do NATO było substytucją sojuszu polsko-amerykańskiego. Dla innych NATO było fragmentem myślenia o integracji Polski z rodzącą się Unią Europejską i dążenia do trwałego związku z Niemcami.
Ta dwuznaczność przetrwała w pewnym stopniu do dziś. Wciąż mamy do czynienia z dążeniem do przekształcenia NATO w sojusz europejski, co najwyżej z zewnątrz wspierany przez USA w razie nuklearnego zagrożenia, ale na co dzień stanowiący zachodnie forum konsultacji politycznych. Równocześnie UE ma zamiar budować własne struktury obronne, w sposób oczywisty niezdolne do efektywnego przeciwstawienia się potędze rosyjskiej. Geopolityczny sens tych zamiarów jest oczywisty.
Z drugiej zaś strony coraz bardziej krystalizuje się myślenie o bezpieczeństwie Polski i architekturze bezpieczeństwa europejskiego, w którego centrum znajduje się sojusz Europy Środkowej, zwanej inaczej Międzymorzem, z USA. Ta idea, sformułowana jeszcze w II Rzeczpospolitej, od lat 70. XX wieku stała się osią koncepcji geopolitycznej polskiego ruchu niepodległościowego. Najpierw została zasygnalizowana w liście Jana Olszewskiego, Piotra Naimskiego i Antoniego Macierewicza do prezydenta Cartera w 1979 r. Później przywołano ją w programie grupy GŁOS w 1983 r., a wreszcie stała się wytyczną polityki rządu Jana Olszewskiego i obozu niepodległościowego. Istotnym momentem było podjęcie inicjatywy Kongresu Międzymorza przez prezydenta Andrzeja Dudę i jej pełne wsparcie przez prezydenta USA Donalda Trumpa.
Dziś koncepcja ta jest wyznacznikiem polskiej myśli niepodległościowej, na równi z takimi wyzwaniami polityki wewnętrznej jak uwolnienie Polaków od struktur mafijnych wyrosłych z aparatu komunistycznego, zbudowanie silnej armii zdolnej do odparcia zewnętrznego ataku, budowa silnej, konkurencyjnej gospodarki opartej na nowoczesnym przemyśle, rolnictwie, bezpieczeństwie energetycznym, a wreszcie przywrócenie równych szans wszystkim obywatelom i zagwarantowanie wzrostu demograficznego.
Ten program zarysowany w ciągu krótkich sześciu miesięcy rządu Jana Olszewskiego został rozwinięty przez prezydenturę Lecha Kaczyńskiego i rząd Jarosława Kaczyńskiego w latach 2005–2010, a następnie legł u podstaw niebywałych sukcesów rządu PiS kierowanego przez Beatę Szydło.
Trzeba jednak jasno powiedzieć, że zarówno w latach 90., jak i dzisiaj w elitach patriotycznych ścierały się dwie linie.
Jedna, która traktuje ten program strategicznie jako działanie zdolne przekształcić polską i europejską scenę geopolityczną i trwale zagwarantować Polsce niepodległość, stale narażoną na działanie sił liberalno-rosyjskich. I druga, dla której to tylko taktyka podbijająca stawkę w negocjacjach z Brukselą i z krajowymi środowiskami liberalnymi, wyrosłymi na ruinach polskiej niepodległości.
Przypominając rok 1992, trzeba bowiem zawsze pamiętać, że choć rząd Jana Olszewskiego upadł na skutek swoistego zamachu stanu, jednoczącego siły komunistyczne, liberalne i prezydenta Lecha Wałęsę, to w tle ówczesnych wydarzeń była też presja na reorganizację rządu Jana Olszewskiego w celu włączenia doń części Unii Demokratycznej z Tadeuszem Mazowieckim na czele. Cel był szczytny: ocalenie pierwszego po okupacji sowieckiej rządu niepodległościowego. Jan Olszewski słusznie jednak ocenił, że choć być może on jako premier na jakiś czas by ocalał, to rząd przestałby realizować program niepodległościowy.
Z ówczesnych wydarzeń warto wyciągnąć wnioski, w tym ten, że wciąż ważne są słowa Romana Dmowskiego wskazujące na dominację w polskiej sytuacji determinanty geopolitycznej. Oznacza to, że rozwiązania geopolityczne przesądzają możliwości budowy niepodległego państwa polskiego i jego utrzymania. Tak było w XIX i XX w.u, tak będzie też w najbliższych latach, póki nie przezwyciężymy spadku sowieckiej niewoli.
Widać to bardzo wyraźnie w polityce ostatnich dwu lat. Zdecydowany zwrot geopolityczny w celu budowy Międzymorza wraz z sojuszem amerykańskim dały rządowi Prawa i Sprawiedliwości wielki impet pozwalający na realizację zasadniczych przemian wewnętrznych, które przyniosły niesłychany wzrost gospodarczy, wielką dynamikę społeczną, odbudowę poczucia siły, tożsamości i godności narodowej. Symbolami tej przemiany stały się takie programy jak „500 plus”, przywrócenie niższego wieku emerytalnego, wojska obrony terytorialnej, stacjonowanie armii NATO i USA w Polsce, przywracanie pamięci i prawdy historycznej poprzez historię Żołnierzy Niezłomnych, a wreszcie wzrost gospodarczy i odbudowa przemysłu stoczniowego i energetycznego.
Nie byłoby jednak tych wszystkich osiągnięć, gdyby nie przekonanie narodu, że dysponujemy siłą militarną i sojuszami zdolnymi wyeliminować rosyjską presję na polską politykę. Strach przed rosyjską interwencją, który przez dziesięciolecia był ważnym składnikiem zapewniającym zwycięstwa siłom prorosyjskim, został ograniczony, a w miarę upływu czasu jest możliwość zupełnej eliminacji tego zjawiska.
Dziś powstaje pytanie, w jakim stopniu program niepodległościowy będzie kontynuowany, a w jakim ustąpi naporowi Unii Europejskiej, a tak naprawdę żądaniom niemieckim. Kluczem jak zawsze jest kwestia bezpieczeństwa i relacje z USA i tak należy patrzeć na informacje ambasadora Polski w Berlinie co do stanu wzajemnych stosunków. W wywiadzie dla portalu wPolityce.pl ambasador Przyłębski wskazał, że Polska będzie musiała zaakceptować budowę Nord Stream 2 oraz wykluczenie z budowanego porozumienia Międzymorza Ukrainy (której bezpieczeństwo energetyczne ma zagwarantować układ rosyjsko-niemiecki), a w relacjach narodowych musimy pogodzić się z tym, że Niemcy nie uznają polskiej mniejszości narodowej. Najważniejszym jednak żądaniem jest przyjęcie nowej doktryny państwowo-prawnej ograniczonej suwerenności, zgodnie z którą tzw. liberalna demokracja jest nienaruszalnym systemem społeczno-politycznym w UE, a unijne antywartości tworzą kanon ważniejszy od Konstytucji RP. Oznacza to de facto zakwestionowanie fundamentów suwerenności narodu, niepodległości państwa, a także gospodarczych i militarnych podstaw sojuszu polsko-amerykańskiego.
To, czego nie dopowiedział ambasador, ujawnił portal Onet, finansowany przez firmy niemieckie i amerykański portal liberalny Politico. Ten pierwszy zaatakował polsko-amerykańskie rozmowy na temat zwiększenia obecności armii amerykańskiej w Polsce i budowy stałych baz USA dla wojsk w sile co najmniej jednej pancernej dywizji. Ten projekt negocjowany przez MON od maja zeszłego roku za pełną wiedzą i zgodą kierownictwa państwa zakłada budowę całej infrastruktury nie tylko dla sił bojowych USA, lecz także dla rodzin żołnierzy, a więc mieszkań, szkół, przedszkoli, szpitali, dróg etc.
Podjęcie tych negocjacji, wstępne, niezbędne rozmowy z politykami amerykańskimi, przygotowanie lobbingu w mediach, kongresie i senacie USA zaatakowali z furią politycy komunistyczno-liberalni: Janusz Zemke z SLD i Tomasz Siemoniak z PO. Tych, którzy pamiętają historię Polski ostatnich 26 lat, to nie zdziwi – sojusz byłego sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR i sekretarza Donalda Tuska powtarza tylko wspólne stanowisko Leszka Millera i partii Mazowieckiego, Geremka i Komorowskiego z 1992 r.
Wprawdzie począwszy od końca lat 90. siły liberalno-komunistyczne pogodziły się z obecnością Polski w NATO, ale pod warunkiem, że będzie to obecność symboliczna, polityczna i służyć będzie rozmiękczaniu stanowiska USA i eliminowaniu tych wojsk z Europy. Dobrym przykładem takiej operacji był projekt zastąpienia systemu obrony antyrakietowej, oparty na porozumieniu USA z Polską, Czechami i Rumunią, instalacją natowską, a nawet natowsko-rosyjską.
Powrót rządu polskiego do oparcia międzynarodowego bezpieczeństwa Polski zarówno na obecności w NATO, jak i na strategicznym sojuszu z USA, wzbudził furię i ujawnienie rzeczywistych poglądów prorosyjskich środowisk w Polsce i na świecie. Artykuł w Politico Davida Herszenhorna najlepiej oddaje ten punkt widzenia. Dla autora sojusz polsko-amerykański wsparty obecnością realnych, a nie symbolicznych sił USA, jest ciosem w Unię Europejską i w NATO.
Skandalem dlań jest, że Polska prowadzi negocjacje niezależnie od tych dwu organizacji, co według autora oznacza, że dąży do ich osłabienia, a nawet rozbicia. Oznaczałoby to, według Herszenhorna, zniszczenie długo budowanego ładu pokojowego w Europie.
Autor zapewne grzeszy niewiedzą. Rzecz cała była bowiem dyskutowana, a polskie dążenia nie były nigdy ukrywane.
Sprawę stawiałem jasno zarówno w odpowiednich gremiach Unii Europejskiej, jak i w NATO, i była ona tam szeroko uzgadniana w kompetentnych zespołach ludzi odpowiedzialnych za takie kwestie. Co więcej, stała się ona jednym z powodów i argumentów wstrzemięźliwego stanowiska Polski wobec PESCO, czyli wspólnej polityki militarnej UE.
Odpowiednie zastrzeżenie w formie listu wystosowanego do wszystkich ministrów spraw zagranicznych i obrony UE zostało przekazane w grudniu 2017 r. przeze mnie i przez ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego.
I zapewne dlatego zupełnie inne stanowisko zajął najbardziej wpływowy dziennik brytyjski „The Times”, który w redakcyjnym artykule sprzed dwu tygodni chwali polsko-amerykańskie plany. „The Times” wprost wyraża przekonanie, że NATO powinno na najbliższym szczycie w lecie bieżącego roku oficjalnie poprzeć stacjonowanie w Polsce dodatkowych stałych baz amerykańskich. „To wzmocnienie całej flanki wschodniej, a nie tylko Polski” – pisze trafnie „The Times”.
Tak więc prawdziwym powodem ataku na polską politykę bezpieczeństwa wiążącego trwale Europę Środkową z USA jest obawa sił liberalnych i prorosyjskich, że sojusz taki obraca wniwecz strategiczne wysiłki doprowadzenia do układu niemiecko-rosyjskiego. Obraca wniwecz dziesiątki lat pracy nad sojuszem kontynentalnym eliminującym USA z Europy, a zarazem eliminującym Polskę jako samodzielny podmiot polityczny. Rozbija próbę trwałego podporządkowania Polski polityce niemieckiej i przekształcenia jej w część Mittleuropy. A wreszcie broni Polskę przed negatywnymi skutkami gospodarczo-społecznymi w postaci przywrócenia władzy postkomunistycznej oligarchii i środowisk kontrolowanych przez ludzi dawnych służb specjalnych.
Jest to więc kluczowy spór, jaki rozgrywa się w Polsce i w innych państwach dawnego bloku komunistycznego, który Rosja i Niemcy wciąż chcą od siebie uzależnić. Obóz komunistyczno-liberalny jest tu narzędziem uzależniania Polski od polityki rosyjsko-niemieckiej, obóz patriotyczny od dziesięcioleci walczy o wydobycie z narodu siły zdolnej zagwarantować Polakom niepodległość. Ten podział jest jasny i nie wymaga komentarza. Przez ostatnie dwa lata szala stanowczo przechylała się na rzecz dążeń niepodległościowych. Każdy dzień prac rządu Beaty Szydło przynosił widoczne wzmacnianie sił narodowych, a zarazem wzrost poparcia dla obozu rządzącego. Był to fenomen nieznany dotychczas w historii najnowszej Europy: obóz rządzący wciąż zyskiwał, siły postkomunistyczne same spychały się na margines.
Dziś niektóre zachowania wyglądają tak, jakbyśmy wyciągali postkomunistów z nieuchronnej klęski, ratowali własnymi błędami i niejasnością kierunku działania. Nabrali pewności siebie i poczucia siły, odkąd zaczęliśmy uganiać się za mirażem złudzeń i obietnic. Równocześnie zachwiała się perspektywa amerykańska. Złym znakiem jest rezygnacja z objęcia komunistycznych służb wojskowych ustawą likwidującą przywileje emerytalne, przywrócenie stopni generalskich komunistycznym zbrodniarzom, a wreszcie honorowanie odznaczeniami ludzi reprezentujących linię prorosyjską i współodpowiedzialnych za oddanie śledztwa smoleńskiego Rosji Putina.
Takie są zagrożenia. Ale jest też ogromny potencjał narodowy wyzwolony w ciągu ostatnich dwu lat polityki niepodległościowej, czego nie będzie zdolna przyćmić żadna propaganda ani socjotechnika. Jest też nieuchronna logika odradzającej się siły polityczno-militarnej i moralnej Stanów Zjednoczonych pod przywództwem prezydenta Donalda Trumpa. Jego autentyczny podziw dla Polski równy jest zrozumieniu przez wszystkie siły republikańskie USA, jak kluczowa jest rola i miejsce Polski w światowej geopolityce. A to są aktywa stałe, na których można i trzeba trwale budować.