Niekontrolowane migracje i terroryzm. Jak daleko potrafimy posunąć się w analizie tych problemów? Czy jest możliwe, by u ich źródeł leżały poważne błędy naszego zachodniego myślenia? Myślenia, które obecnie dominujący na Zachodzie wzorzec społeczno-ekonomicznego rozwoju uznaje za naturalny?
Obiegowa w naukach społecznych teza łączy wychodzenie z etapu społeczeństw rolniczych, czyli uprzemysłowienie i przenoszenie się życia do miast, z dwoma ważnymi efektami. Z laicyzacją (obumieraniem religijności) oraz z obniżeniem dzietności kobiet. Statystycznie rzecz biorąc, im większe są dostatek, wygoda i bezpieczeństwo, w jakich żyją ludzie, tym mniej interesuje ich religia i tym mniejszą mają chęć, by brać na swoje barki wychowywanie dzieci.
Słowem, im lepiej, wygodniej nam się żyje, tym mniejszą chęć mamy do dzielenia się tym dobrobytem nawet z osobami najbliższymi – czyli własnym potomstwem. Wygląda to paradoksalnie, ale wszystko na to wskazuje, że taka właśnie jest faktyczna mechanika epoki nowożytnej. Jest mnóstwo badań i modeli naukowych, które to opisują i wyjaśniają. Wygląda tak, jakby ceną, jaką Cywilizacja Zachodu płaci za rozwój gospodarczy, było pozbawienie się duszy (odchodzenie od religii) i zakwestionowanie własnej kulturowej przyszłości (odchodzenie od rodzicielstwa).
Gospodarcza dynamika Zachodu zrodziła globalizację (poddanie mechanizmom rynku całej planety) oraz masowe migracje ekonomiczne. Gdy Zachód rozpędził już gospodarkę, przy okazji przyduszając demografię, sięgnięto po siłę roboczą z innych krajów oraz kręgów kulturowych. To jest cywilizacyjne tło, jakie należy przywołać, jeśli chcemy zrozumieć serie ostatnich ataków terrorystycznych oraz fal niekontrolowanych migracji.
Ale najpierw pytanie, co te dwa niedobre zjawiska mają ze sobą wspólnego? Nie zamierzam po raz tysięczny powtarzać tu tezy – dla jednych przekonującej, dla innych kontrowersyjnej – że przyjąć migrantów spoza Europy, zwłaszcza z krajów islamskich, to po prostu zaprosić do siebie terror. Uważam, że ani nie można migrantów z terroryzmem utożsamiać, ani nie wolno wmawiać sobie, że jedno z drugim nie ma NIC wspólnego. Choć nie są to zjawiska tożsame, to jednak są powiązane.
Zwróćmy uwagę na inne wspólne cechy. W obu przypadkach – terrorystycznych ataków i niekontrolowanych migracji – giną niewinni ludzie. W pierwszym przypadku są to przypadkowe ofiary terrorystycznej agresji, w drugim skuszone wizją lepszego życia ofiary przemytniczego biznesu tonące np. w wodach Morza Śródziemnego. Ale na tym to, co wspólne, się nie kończy. Globalizacja i polityka multikulturowości to kolejne wspólne mianowniki. Aby to właściwie ująć, przyjmijmy za trafną myśl pewnego izraelskiego doświadczonego speca od zwalczania terrorystów, że głęboką przyczyną wielu aktów terrorystycznych jest poczucie niższości.
Właśnie tak. W ostatnich dekadach globalizacja powiązana jest z rozwojem Internetu, mediów społecznościowych – z obiegiem informacji tak szybkim i swobodnym, jak nigdy w dziejach ludzkości. Przez tysiąclecia bogaci i potężni zabezpieczali się przed gniewem ludu, „chroniąc” go przed wiedzą, jak faktycznie elity żyją, za pomocą jakich „sztuczek” swe bogactwo zdobyły i jak bardzo mają lud w nosie. Tymczasem obecnie nędzarz z najdalszego krańca świata może wspaniałości dostępne bogatym na własne oczy z bliska (np. w smartfonie) obejrzeć. I przeżyć upokorzenia, które były mu oszczędzone, gdy bogaci i potężni oddzieleni byli dystansami i murami nie do przebycia.
Dzisiaj ubodzy, korzystając z tanich linii lotniczych i innych form nowoczesnej mobilności (w tym biznesu przemytniczego), docierają do ziem obiecanych. A czasem nawet są tam zapraszani jako tania siła robocza. I oglądają okna wystawowe z luksusami im niedostępnymi. Ale tutaj upokorzenia często dopiero się zaczynają. Konfrontacja osób z kultur tradycyjnych, rolniczych, ze zgiełkiem i przesytem demokracji liberalnych, ze światem wzorów kulturowych, które wydają się po prostu niegodne i nieludzkie, rodzi kolejne upokorzenia. Globalizacja zatem, choć z jednej strony niektórym regionom świata przyniosła wzrost gospodarczy, to z drugiej milionom przysporzyła upokorzeń. Ale, oczywiście, same upokorzenia nie wystarczą, by z kogoś zrobić człowieka gotowego do zabijania niewinnych ludzi, z jednoczesną gotowością poświęcenia swojego życia.
Do tego potrzebne jest jeszcze napięcie kulturowe. Głęboka nieprzystawalność kultur (czy subkultur), która tworzy podglebie niezrozumienia, wrogości i pogardy. Wśród wielu iluzji demokracji liberalnej są też te dwie, sprzężone ze sobą. Pierwsza: że w dynamicznym, nowoczesnym świecie nader różnego typu kultury ot tak, mocą zadeklarowania pokoju, miłości i dostatku, mogą się integrować. Druga: że dzięki wzrostowi gospodarczemu nie tylko jesteśmy w stanie wszystkim zapewnić dostatek, ale także w zasadzie równe szanse awansu społecznego. Na bazie tych iluzji wyrosła polityka nieprzemyślanej multikulturowości.
Ale jak w radykalnie odmiennym, zindywidualizowanym, egocentrycznym świecie Zachodu mieliby integrować się muzułmanie? Porzucając swoje dające wsparcie (kosztem ograniczenia wolności indywidualnej) wspólnoty, westernizować się? Po co? Po to, by raz po raz na własnej skórze doświadczać, jak złudne potrafią być równościowe obietnice demokracji liberalnej? Że demokracja liberalna (w wielu wypadkach należałoby mówić: oligarchia liberalna) często nie spełnia swoich obietnic sprawiedliwego awansu społecznego nawet wobec „swoich”, a tym bardziej wobec „obcych” kulturowo. To już lepiej trzymać się swoich wspólnot, które nawet jeśli nie zapewniają dostatku, chronią poczucie godności.
Wzrost dobrobytu został opłacony utratą duszy (słabnięcie wspólnotowych i moralnych funkcji chrześcijaństwa) oraz przyszłości (drastycznie niska w niektórych krajach dzietność kobiet). Wytworzyło to wysokie zapotrzebowanie na siłę roboczą z obcych kultur w takiej skali, że nie potrafimy ani przybyszów integrować do naszych wartości (zdeformowanych), ani budować jakiejś twórczej, przełamującej obcość syntezy wartości z różnych kultur. Zamiast tego mamy życie obok. Ale czy elity kierujące Unią Europejską zdolne są do przemyśleń sięgających tak głęboko?
Skoro uczeni mówią, że rozwojowi gospodarczemu jako coś naturalnego towarzyszy laicyzacja, odwspólnotowienie, hiperindywidualizm, to przecież trzeba się z tym pogodzić… Nawet jeśli ceną miałby być kryzys, z którym nie potrafimy się uporać? Czyżby lęk przed re-chrystianizacją Europy przekroczył już granice rozsądku?