Mieszkańcy Słupska wyobrażali to sobie tak: wybiorą prezydenta spoza swojego miasta, a ten autokarem przywiezie ze sobą ekipę fachowców, która będzie u nich rządzić. Złość na lokalną sitwę, chęć usunięcia jej za wszelką cenę, przyćmiła w nich wszystkie inne racje i argumenty. Dlatego wybrali Roberta Biedronia - pisze „Gazeta Polska”.
Słupsk kilka razy w historii III RP znalazł się na ustach wszystkich. To stąd wywodził się Andrzej Lepper i tu był matecznik Samoobrony. To tu w 1998 r. wybuchły największe w III RP zamieszki po śmierci kibica, które trwały cztery dni i skończyły się zdemolowaniem kilkuset radiowozów. Wreszcie to tu wybory prezydenckie w 2014 r. wygrał Robert Biedroń.
W latach komunizmu Słupsk był miastem z olbrzymią szkołą milicyjną, a „Ballada o Janku Wiśniewskim” mówiła o tym, jak w 1970 r. w Gdańsku
„krwi się zachciało słupskim bandytom” (tak naprawdę pochodzili oni z całego kraju).
– Województwo słupskie w PRL miało najwyższy stopień upartyjnienia, najwięcej procentowo było członków PZPR – przypomina prof. Rafał Chwedoruk z Uniwersytetu Warszawskiego.
Słupsk jest jednocześnie
jednym z najbiedniejszych miejsc w kraju. W mieście tym nie brak dzielnych mieszkańców gotowych walczyć z władzą. Tyle że komunistyczne zaszłości nie pozwalają się im zbuntować przeciwko prawdziwym przyczynom zła.
– Jest olbrzymia frustracja, ale jednocześnie przekrój społeczny powoduje, że bunt nie krystalizuje się wokół postulatów PiS – ocenia Chwedoruk.
Hartman: geje biorą Słupsk
Po wyborze Biedronia na prezydenta Słupska zatriumfowali przegrani w całym kraju liderzy partii Janusza Palikota
. „W Słupsku Kościół katolicki utracił rząd dusz (…). Jego mieszkańcy ignorują wolę Kościoła i robią, co chcą” – napisał Jan Hartman.
Trudno o bardziej nietrafną diagnozę sytuacji. Nawet tygodnik „Polityka”, którego publicystą jest Hartman, pisał w innym miejscu
: „Robert Biedroń wygrał w Słupsku nie dlatego, że jest gejem. Raczej mimo to. Wygrał, bo jest nie stąd”.
W czasie kampanii wyborczej Biedroń nie mówił ani słowa o swoim zaangażowaniu w postulaty gejów. Do Słupska nie przyjechał też Janusz Palikot. Sprawnie przeprowadzona kampania przedstawiała go jako fachowca, który wniesie do biednego miasta fachowe zarządzanie.
Były prezydent Słupska: nie podpalałem samochodów adwersarza
Kibice Gryfa Słupsk znani są z antykomunistycznej działalności. Właśnie zaczynają przygotowania do zorganizowania 1 marca obchodów święta Żołnierzy Wyklętych. Nie ukrywają zaszokowania tym, co stało się w ich mieście. Jak opowiadają,
na Biedronia głosowali ludzie, po których nigdy by się tego nie spodziewali.
– Gdyby w Słupsku kandydował Ferdek Kiepski, też by wygrał. Przywieziono do małego miasta, w którym mieszkańcy chcieli rozbicia lokalnych układów, celebrytę z Warszawy. To część mieszkańców pomyślała, że to zmiana – opowiada jeden z liderów kibiców Gryfa.
Co mieli za złe tamtejszej władzy słupszczanie? Miastem od dwunastu lat rządził komunistyczny weteran Maciej Kobyliński.
Prezydentem był jeszcze wcześniej, za komuny, w latach 1986–1990.
„Afera na szczytach władzy w Słupsku: prezydent miasta Maciej Kobyliński zaprzecza, jakoby miał jakikolwiek związek z podpaleniem dwóch samochodów swojego adwersarza” – ta informacja lokalnej „GW” z maja tego roku obrazuje atmosferę w mieście.
Domki w Słupsku czy eksperyment Jaruzelskiego
Szukając przyczyn nietypowej sytuacji w Słupsku, trzeba sięgnąć do końca lat 80., kiedy PZPR uczyniła ze Słupska miejsce swojego eksperymentu.
W listopadzie 1988 r. Słupsk przeżył prawdziwy najazd bossów komunistycznej partii. Wraz z Wojciechem Jaruzelskim odwiedził go cały sekretariat KC i wszyscy sekretarze KW PZPR z całej Polski.
Dziennik Telewizyjny trąbił na całą Polskę o rozgrywających się tam epokowych wydarzeniach.
Był to tzw. eksperyment słupski, który miał dowieść, że PZPR potrafi jednak zreformować kraj.
Jak objaśniał Dziennik, „słupski eksperyment” polegał na tym, że pracownik dobrze pracujący zarabiał lepiej niż ten, któremu pracować się nie chce! Szklarz pracujący na budowie mówił, że nawet zimą ludzie przychodzą do pracy na godz. 7 i wychodzą punktualnie o 15.
– Nie ma, że jest godzina druga i uciekają, tylko punktualnie o trzeciej – wyjaśniał. Częścią eksperymentu miały być słynne „domki w Słupsku”, czyli „cud budowlany” – chodziło o to, by zwiększyć liczbę budowanych mieszkań o dziesięć procent.
Z „cudu słupskiego” niewiele wyszło, bo gospodarka waliła się w całym kraju.
Zabójstwo Przemka Czai i wielka wojna z policją
Partia nie dokończyła sztucznie dotowanego cudu, a wkrótce po 1989 r. padły słupskie zakłady, co mieszkańcy skojarzyć mogli z nowymi czasami.
– Region jest bardzo biedny, bezrobocie wynosi 11 proc., liczba mieszkańców, która po komunizmie przekroczyła 100 tys., zmalała już o ponad jedną dziesiątą. Upadły słynne słupskie zakłady pracy, młodzież stąd wyjeżdża – opowiada Jolanta Szczypińska, posłanka PiS ze Słupska.
To właśnie ten region stał się na początku lat 90.
kolebką i matecznikiem Samoobrony – wrogiej władzy, ale z sentymentem wspominającej PRL. Z położonego na terenie dawnego województwa słupskiego Stowięcina pochodził Andrzej Lepper.
Pod koniec lat 90. zbuntowała się jednak raczej niekomunistyczna część mieszkańców Słupska. Byłem świadkiem tych wydarzeń. W 1998 r. policjant z tego miasta zabił 13-letniego kibica Czarnych Słupsk Przemka Czaję. Prokuratura usiłowała zatuszować to zabójstwo, stwierdzając, że chłopak wpadł na słup.
Słupska młodzież rozpoczęła trwające cztery dni zamieszki, spalono kilkaset radiowozów. Starsze panie rzucające w policjantów doniczkami z okien, wylewające na nich wrzątek, mieszkańcy organizujący w każdej klatce straż obywatelską, pilnującą, by policja nie wrzucała gazu na klatki schodowe – takie scenki widziałem na własne oczy.
Dziennikarze z Warszawy nie rozumieli jednego:
dlaczego całe centrum miasta stoi murem za kibicami i zagrzewa ich do bicia policjantów?
W Słupsku działała potężna szkoła milicyjna. Każdy wiedział, że milicjanci, a potem policjanci, są w mieście bezkarni. Spór z nimi, niekoniecznie polityczny, jak kłótnia w knajpie czy stłuczka na ulicy, kończy się zawsze rozstrzygnięciem na niekorzyść zwykłego obywatela. Dlatego centrum miasta mściło się za dziesięciolecia pomiatania.
Tymczasem gdy manifestacje kibiców wchodziły na osiedla, zwykli mieszkańcy nie wychodzili ich wspierać. Prof. Rafał Chwedoruk podkreśla, że dziś PiS może liczyć na jakieś przyczółki właśnie w centrum miasta, które zbuntowało się w 1998 r., i tam, gdzie osiedlano repatriantów z Kresów.
Zwycięstwo wbrew sondażom
Sondaże przed drugą turą dawały rywalizującemu z Biedroniem kandydatowi PO Zbigniewowi Konwińskiemu dużą przewagę – 48 do 35 proc., ale znaczna była liczna niezdecydowanych. Czy wybory na prezydenta Słupska fałszowano, tak jak wybory do sejmików? Nie znaleźliśmy na to poważnych dowodów. Do Sądu Okręgowego w Słupsku wpłynęło sześć protestów wyborczych, ale dotyczyły nieprawidłowości w wyborach do rad miejskich i sejmiku.
Wychodzi więc na to, że Słupsk
po raz kolejny się zbuntował. O tym, że również ten bunt nie uderzył w faktyczne źródła biedy w Polsce, dopiero się przekona.
Źródło: Gazeta Polska
Piotr Lisiewicz