Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Apolityczni prezydenci, czyli bastion patologii

Kazik Staszewski połączył niegdyś legendarne hasło „Nie ma wolności bez Solidarności” z „Nie ma nowych mostów bez łapówek dla starostów”.

Prezydent Poznania Ryszard Grobelny / Yves6; creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/deed.en
Prezydent Poznania Ryszard Grobelny / Yves6; creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/deed.en
Kazik Staszewski połączył niegdyś legendarne hasło „Nie ma wolności bez Solidarności” z „Nie ma nowych mostów bez łapówek dla starostów”. Samorządy wielkich miast to największa porażka transformacji po 1989 r. Ich prezydenci są bezkarni, mając za sobą oligarchów i siedzące w ich kieszeni lokalne media. Czy najbliższe wybory coś tu zmienią? Szanse odbicia przez PiS m.in. Łodzi i Krakowa są realne – pisze Piotr Lisiewicz w „Gazecie Polskiej”.

Walka o prezydenturę w wielkich miastach to najtrudniejsze zadanie dla obozu niepodległościowego. Tymczasem część jego zwolenników na zapas ogłasza, że i tak nie ma szans, więc szkoda na to energii.

Nie biorą pod uwagę, że jeśli nawet w 2015 r. PiS wraz z koalicjantami wygra wybory parlamentarne oraz prezydenckie, samorządy wielkich miast staną się ostatnim bastionem „ubekistanu” w Polsce, który może przesądzić o tym, że zmiany na szczeblu centralnym znów się nie udadzą.

To z miejskich kas popłyną wówczas szerokim strumieniem pieniądze do postkomunistycznych mediów, które nagle zaczną się wykazywać niezwykłym nonkonformizmem wobec niepodległościowej władzy. To samorządowe kontrakty ratować będą przed upadkiem oligarchów.

Możemy się też spodziewać kampanii w rodzaju: my, apolityczni przedstawiciele lokalnych społeczności, wzywamy władze, by nie wtrącały się w nasze, lokalne sprawy, z którymi radzimy sobie lepiej niż wy, skompromitowani politycy.

Zamiast komunizmu klientelizm

Jak narodził się obecny patologiczny system samorządowy? Jest 27 maja 1990 r. Ministrem spraw wewnętrznych w rządzie Mazowieckiego jest wciąż generał Czesław Kiszczak, a ministrem obrony narodowej Florian Siwicki.

To tego dnia w wyniku pierwszych demokratycznych wyborów samorządowych narodziły się nowe elity lokalne III RP. Zdominowane przez ludzi z okolic UD i KLD bardzo szybko zaprzyjaźniły się z dominującym w 1990 r. w wielkich miastach biznesem powstałym w latach 80., wywodzącym się z firm polonijnych i podobnych im wytworów transformacji prowadzonej pod czujnym okiem MSW Kiszczaka. Nierzadko znajomości te zresztą nie były nowe, a „współpraca” sięgała korzeniami PRL.

A potem? Potem ten lokalny biznes stał się tzw. wielkim biznesem, który stawiał na tych, z którymi zaprzyjaźnił się w 1990 r. I tak to trwa do roku 2014.

Przykładowo w Poznaniu od 1990 r. rządzi nieprzerwanie środowisko UW i PO, pod różnymi zmieniającymi się szyldami. Przez 24 lata Poznań miał tylko dwóch prezydentów – Wojciecha Szczęsnego Karczmarka i Ryszarda Grobelnego. W innych miastach zmian było więcej, ale nie modyfikowało to istoty mechanizmu.

Jak to możliwe? Politolog dr Jerzy Targalski z Uniwersytetu Warszawskiego uważa, że mamy do czynienia z powstaniem w wyniku transformacji w samorządach systemu klientelistycznego, którego obalenie jest niezwykle trudne. – Większość wyborców uważa, że i tak w ich mieście wygrają złodzieje, więc nie widzi powodu, żeby im w tym pomagać. Głosuje przede wszystkim mniejszość, która jest zainteresowana, żeby mieć dla siebie coś z tego, co oni ukradną – stwierdza.

Jak mówi, system klientelistyczny nie polega na tym, że tylko właściciel firmy wygrywającej przetargi dzięki obecnemu prezydentowi jest zainteresowany jego reelekcją. – W równym stopniu zainteresowany jest tym robotnik pracujący w tej firmie, który dzięki ustawionym przetargom czuje się bezpieczny, bo ma pracę – stwierdza Targalski. Jak wyjaśnia, władza trwa, bo nie ma wystarczająco silnych grup finansowych, które są gotowe walczyć o równouprawnienie. Ponieważ są one zbyt słabe, liczą tylko na dopuszczenie ich do układu.

Przyjaciele Kulczyka i Amber Gold

Jak bliskie są związki prezydentów z oligarchami, świetnie pokazują scenki z Poznania. 21 lipca 2001 r. prezydent Poznania Ryszard Grobelny na pokładzie samolotu lecącego z Poznania do Wenecji udziela ślubu Dominice Kulczyk oraz Janowi Eugeniuszowi księciu Lubomirskiemu-Lanckorońskiemu. Do Wenecji przyjeżdża także arcybiskup metropolita poznański Juliusz Paetz i udziela parze ślubu kościelnego.

22 czerwca 2002 r. Przed poznańską operą trwa uroczystość otwarcia fontanny w parku Mickiewicza. W pewnym momencie nadjeżdża limuzyna Audi A8. Wysiada z niej Jan Kulczyk. Charakterystycznym ruchem palca, przywodzącym na myśl przywoływanie kelnera, wzywa do siebie prezydenta Grobelnego. Udziela mu ostrej, publicznej reprymendy za to, że z uruchomieniem fontanny nie poczekał jeden dzień. Następnego dnia w operze świętowano imieniny Kulczyka. Jednym z gości był premier Leszek Miller.

A może jeszcze bardziej wyraziście zademonstrował owe związki prezydent Gdańska Paweł Adamowicz, ciągnąc wraz z innymi samorządowcami samolot linii OLT Express, znanych z afery Amber Gold.

Według Jakuba Świderskiego, politologa z Uniwersytetu Gdańskiego, skupienie władzy w rękach prezydentów jest też wygodne z punktu widzenia różnych nieformalnych grup nacisku. – Wystarczy zaszantażować, zastraszyć, przekupić lub ogłupić jedną osobę, a nie wielu radnych czy wszystkich mieszkańców – uważa Świderski.

Tadeusz Jędrzejczak, czyli jak ikona polskiej samorządności rządziła zza krat

Ponad tydzień temu prezydent Gorzowa Tadeusz Jędrzejczak ogłosił, że symbolem jego kampanii w nadchodzących wyborach będzie kwiat róży, a hasłem wyborczym: „Bo łączy nas Gorzów”.

Wywodzący się z SLD Jędrzejczak to symbol samorządności III RP. Gorzowem rządzi nieprzerwanie od 16 lat. W 2004 r. podejrzany o udział w nieprawidłowościach przy prowadzeniu miejskich inwestycji budowlanych, został zatrzymany przez funkcjonariuszy ABW, a następnie tymczasowo aresztowany.

Mimo to nie zrezygnował ze stanowiska i przez kilka miesięcy rządził miastem z aresztu. W styczniu 2005 r. areszt zamieniono mu na poręczenie majątkowe w wysokości 100 tys. zł. Jędrzejczak powrócił do obowiązków prezydenta, ale zawiesił członkostwo w SLD. Przeprowadzone referendum w sprawie jego odwołania okazało się niewiążące z powodu zbyt niskiej frekwencji.

Z SLD, mając postawione zarzuty, kandydować po raz kolejny nie mógł, więc w wyborach wystartował jako kandydat niezależny. Odsiadka kompletnie mu nie zaszkodziła. W wyborach z 2006 r. uzyskał ponad 50 proc. poparcia i wygrał w pierwszej turze. Podobnie w 2010 r.

A kryminalne zarzuty? Czynności, najpierw prokuratorskie, a potem sądowe, cały czas trwają. W lipcu 2011 r. Jędrzejczak w pierwszej instancji został nieprawomocnie skazany na karę 6 lat pozbawienia wolności.

Zupełnie go to nie speszyło i urzędował dalej. W czerwcu 2013 r. sąd apelacyjny w postępowaniu odwoławczym prawomocnie uniewinnił go od zarzutu niegospodarności, a w zakresie pozostałych zarzutów uchylił zaskarżony wyrok, kierując sprawę do ponownego rozpoznania.

Cały artykuł przeczytasz w ostatnim numerze tygodnika „Gazeta Polska”.

 



Źródło: Gazeta Polska

Piotr Lisiewicz