– Rosja Putina uważa Niemcy Angeli Merkel za tymczasowego partnera we wprowadzaniu nowych zasad geopolitycznego podziału Europy. A Niemcy też marzą o takim podziale, ale pod warunkiem że to im przypadłaby rola hegemona Europy Zachodniej i prawo do objęcia swoją kuratelą sporej części Europy Środkowej – mówi poseł PiS Krzysztof Szczerski w rozmowie z Magdaleną Michalską w tygodniku „Gazeta Polska”.
Czy to, że Putin unika obecnie zdecydowanych ruchów na Ukrainie, to gra na wyczerpanie kredytu zaufania społeczeństwa dla nowych władz Ukrainy? Jakie to przyniesie efekty? Putin chce włączenia Ukrainy do swojego geopolitycznego imperium. Tym czy innym sposobem: groźbą, głodem, wojną lub przekupstwem. Rosja ma duże doświadczenie, jeśli chodzi o takie praktyki. Ponadto najchętniej zrobiłaby to tak, żeby winę za aneksję części Ukrainy zrzucić na Zachód. Dlatego Putin rozpoczął grę, która ma spowodować, że Ukraina będzie rosyjska, zarazem finansowana przez inne kraje i zostanie terenem wspólnych interesów. Z tego powodu podczas negocjacji dotyczących przyszłości Ukrainy, takich jak te w Mińsku, Putin składa oferty współdziałania rosyjsko-europejskiego. Robi to po to, by utworzyć nad tym krajem rodzaj kondominium, a tym samym dać Kijowowi jasno do zrozumienia, że nie jest samodzielny, nie może prowadzić własnej polityki ani liczyć na odzyskanie Krymu z pomocą Zachodu. Gdyby plan Putina się powiódł, byłby to duży krok naprzód w planie imperialnym Kremla.
Tym samym celom służy szum wokół wysłanego na Ukrainę konwoju jakoby z pomocą humanitarną dla tzw. separatystów? Kwestia konwoju to przykład bezradności społeczności międzynarodowej i osamotnienia Ukrainy. Cały świat śledził ten konwój. Doniesienia medialne pokazywały na mapach, jak się zbliża, wszyscy czekali na to, co i kto wyjdzie z białych ciężarówek. Putin gra z Zachodem, drwiąc sobie z nas, bo Zachód jest dramatycznie bezradny i bezwolny. W grę włączają się tylko Niemcy, ale z własnymi interesami, nie zaś w imię Zachodu czy podstawowych wartości porządku międzynarodowego. A Polska Tuska na to pozwala wraz z innymi rządami karłami.
Skoro mówimy o Niemczech, to ich kanclerz zaapelowała o wstrzymanie ognia na wschodzie Ukrainy. Obiecała też 500 mln euro pomocy na odbudowę zniszczeń i zapewniła, że Berlin nigdy nie zaakceptuje aneksji Krymu. Jednocześnie rosyjskie media donoszą, że na dzień przed wizytą w Kijowie Angela Merkel dzwoniła do Putina. Jakie Pana zdaniem są cele rosyjskiej polityki względem Niemiec? Rosji chodzi o powrót do geopolitycznego podziału świata, w którym przypadłoby jej w udziale decydowanie o porządku politycznym na obszarze, na którym oddziałuje jej polityka. I to Rosja sama ma określać, gdzie rozciągają się jej wpływy. Politykę prowadzącą do poszerzania swojego oddziaływania na postępowanie innych krajów Federacja Rosyjska prowadzi od dawna. Czyni to poprzez dokonywanie aktów agresji, które po pewnym czasie stają się tzw. zamrożonymi konfliktami; chodzi o takie sytuacje, jakie miały miejsce w Naddniestrzu, Abchazji i Osetii Płd., a ostatnio na Krymie. Rosji chodzi o to, aby Zachód słabł, bo to ją wzmacnia. Dlatego Putin nieustanne rozgrywa państwa europejskie, zgodnie z zasadą „dziel i rządź”, działa poprzez rozbudowaną sieć agenturalną, obecną wśród polityków i mediów na zachód od Bugu, dzięki czemu realizuje cele geoekonomiczne, czyli wykorzystuje narzędzia gospodarcze do realizacji agresywnej polityki imperialnej. Wreszcie Rosja rozgrywa krwawe geopolityczne gry ze Stanami Zjednoczonymi, które postrzega jako jedynego realnego konkurenta zarówno na Bliskim Wschodzie, jak i w Afryce czy w Azji.
Pytałam konkretnie o Niemcy. Akurat one w tej całej układance są – jak było to już nieraz w historii – uznawane przez Rosję za tymczasowego partnera we wprowadzaniu zasad geopolitycznego podziału Europy. Niemcy bowiem same marzą o takim podziale, pod warunkiem że to właśnie im przypadłaby rola hegemona Europy Zachodniej i prawo do objęcia swoją kuratelą sporej części Europy Środkowej. Tyle że ten sojusz prędzej czy później skończy się konfliktem, jak to bywało wcześniej. Myślę, że w Berlinie zdają sobie z tego sprawę. A także z tego, że ten spór zarysuje się jeszcze nie w przypadku Ukrainy, ale dopiero Polski, która była i jest problemem relacji niemiecko-rosyjskich. A to dlatego, że oba te kraje chciałyby kontrolować przestrzeń nad Wisłą.
Możliwy jest kolejny rozbiór? Politycy nie są od tego, by straszyć, ale po to, by w porę zapobiegać złym scenariuszom. Jeżeli Polska będzie zdolna do niezależnej, własnej polityki, to do katastrofy nie dojdzie. Mówiąc „własnej polityki”, mam na myśli działania, które nie są jedynie pochodną strategii pisanych w innych stolicach. Obecnie nie mamy takiej polityki, dlatego czarny scenariusz jest możliwy.
Jak zatem powinniśmy postępować względem Rosji i Niemiec? Powinniśmy starać się zawsze zachowywać pole dla własnego działania wobec tych dwóch państw. Z tego powodu musimy zbudować własną przestrzeń polityczną w ramach naszego regionu. Dlatego tak ważne są nasze relacje z krajami od Morza Bałtyckiego po Morze Czarne, Bałkany i Kaukaz. Ponadto musimy wobec każdego wydarzenia, które następuje w Europie oraz w stosunkach między Europą i Stanami Zjednoczonymi, mieć dobrze zdefiniowane własne cele i artykułować swoje stanowisko. Nie możemy pozwolić sobie na bierność. Musimy być odważni.
I traktować Niemcy i Rosję jak wrogów? Nie możemy udawać, że między tymi krajami a Polską w niektórych sprawach nie ma rozbieżnych interesów. Trzeba być świadomym tych rozbieżności i nie chować ich pod dywan. Polityka zagraniczna to polityka realistyczna, dlatego nic nie jest dla niej bardziej szkodliwe niż fikcja. Fikcja pojednania, fikcja partnerstwa. Lepiej stanąć na twardym gruncie realiów. Nie każda rozbieżność interesów od razu prowadzi do konfrontacji; nikt rozsądny jej w Polsce nie chce, nie planuje i nie oczekuje. Odwrotnie, realizm jest drogą do prawdziwego partnerstwa i szacunku. Naszym obowiązkiem jest prowadzić politykę z podniesioną głową, a jeżeli ktoś uderza w nasze bezpieczeństwo i rację stanu, to musi się spodziewać adekwatnej odpowiedzi.
Na razie szanują nas tak, że kiedy szefowie dyplomacji Ukrainy, Rosji, Francji i Niemiec spotkali się w Berlinie, to Radosława Sikorskiego nie zaproszono. To pokazuje, że Polska całkowicie wypadła z gry o przyszłość Ukrainy. Prezydent Komorowski, premier Tusk czy minister Sikorski nie mieli nigdy żadnego pomysłu ani propozycji skierowanej na przyszłość, więc są całkowicie zbędni przy stole obrad. A propozycji nie mieli, bo nie zakładali, że kiedykolwiek mogliby ją mieć. To wykracza poza ich horyzonty polityczne. Polska nie była przygotowana na scenariusz gwałtownego pogorszenia się sytuacji na Wschodzie. Nikt w strukturach władzy nie pracował nad nim, nawet koncepcyjnie. Dlatego nie mamy żadnej strategii. Nie wiemy nawet, co w związku z embargiem zrobić z własnymi jabłkami i papryką, a to, że ono się pojawi, można było przecież przewidzieć.
Całą rozmowę Magdaleny Michalskiej z Krzysztofem Szczerskim znajdziecie w ostatnim numerze tygodnika „Gazeta Polska”