Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

TYLKO U NAS! Fragment książki "Zośkowiec" o wkroczeniu Armii Czerwonej

Po otwarciu wtargnął do domu kapitan NKWD w towarzystwie „młodzieży spod budki z piwem” z kartką w ręku, z której z trudem przeczytał moje nazwisko.

 Zdjęcie z książki "Zośkowiec"
Zdjęcie z książki "Zośkowiec"
Po otwarciu wtargnął do domu kapitan NKWD w towarzystwie „młodzieży spod budki z piwem” z kartką w ręku, z której z trudem przeczytał moje nazwisko. NKWD przyjechało po mnie specjalnie z Pragi, gdzie miało wówczas swoją siedzibę. Zostałem aresztowany. Towarzysząca kapitanowi „złota młodzież” nie tylko służyła za przewodników po rozległym obszarze Podkowy, ale również skrupulatnie uzupełniała listę, wskazując znanych sobie członków AK - wspomina Henryk Kończykowski ps. "Halicz".

Prezentujemy fragment książki "Zośkowiec", przedstawiającej losy żołnierza Batalionu "Zośka", który po wojnie za działanie w II konspiracji otrzymał wyrok 15 lat wiezienia, Aresztowanych po wojnie było 39 żołnierzy "Zośki". Dwóch otrzymało karę śmierci, a jednego z nich - Jana Rodowicza "Anodę" zamordowano w MBP w Warszawie.

Wkroczenie Armii Czerwonej
„Czekamy Ciebie - ty zwlekasz i zwlekasz, Ty się nas boisz i my wiemy o tym” – pisał 29 sierpnia 1944 roku w swoim ostatnim wierszu „Czerwona zaraza” podczas Powstania Warszawskiego Józef Szczepański „Ziutek”, żołnierz batalionu „Parasol”.
Do Podkowy Leśnej, jak i do sąsiednich miejscowości, Armia Czerwona weszła 17 stycznia 1945 roku nie oddawszy ani jednego strzału. Nikt nie witał wchodzącego wojska, miejscowa społeczność zamknęła się w domach, ulice były wyludnione, tylko głównymi szosami przewalały się różnorakie pojazdy. Dopiero następnego dnia przybyły inne jednostki wojskowe, które zakwaterowały się w Podkowie Leśnej i sąsiednich miejscowościach. Obficie zjechały NKWD i bezpieka, które natychmiast przystąpiły do organizowania spośród „złotej młodzieży” spod budki z piwem naboru do Milicji Obywatelskiej.

Milicjanci, uzbrojeni w karabiny, głosili później, że teraz oni będą „robić Polskę”. NKWD też nie próżnowało, przybyli już z przygotowanymi wcześniej spisem osób przeznaczonych do aresztowania. Myliłby się ten, który sądziłby, że listy zawierały nazwiska donosicieli lub innych sługusów niemieckich. Tymi ludźmi NKWD nie zajmowało się, ponieważ był to najlepszy materiał na członków dopiero co założonej partii komunistycznej PPR. Natomiast uwaga funkcjonariuszy NKWD była skierowana przeciw obywatelom polskim wiernym legalnemu Rządowi Rzeczpospolitej i wypełniającym swój obowiązek obywatelski w okresie okupacji niemieckiej.

 
Aresztowanie
Czerwona zaraza upomniała się o Henryka Kończykowskiego już w pierwszą noc po wkroczeniu  do Podkowy Leśnej Rosjan.
„Radosław” powiedział nam przed wyjściem z Warszawy, że kto może, to niech się przedrze w okolice Brwinowa, Milanówka, Podkowy. Na ulicy spotkałem „Groma”, który uciekł z obozu Stutthof. Mieszkał u nas. Z 18 na 19 stycznia obudziły mnie odgłosy walenia w drzwi wejściowe. Po otwarciu wtargnął do domu kapitan NKWD w towarzystwie „młodzieży spod budki z piwem” z kartką w ręku, z której z trudem przeczytał moje nazwisko. NKWD przyjechało po mnie specjalnie z Pragi, gdzie miało wówczas swoją siedzibę. Zostałem aresztowany. Towarzysząca kapitanowi „złota młodzież” nie tylko służyła za przewodników po rozległym obszarze Podkowy, ale również skrupulatnie uzupełniała listę, wskazując znanych sobie członków AK.

Byłem na tej liście, a „Grom” już nie. NKWD zajęło wtedy pensjonat „Przedwiośnie” w Podkowie, a po drugiej stronie torów tworzyło się UB. Szczęściem było, że oni o mnie niewiele wiedzieli; tylko to, że byłem w Powstaniu. Mówiłem na przesłuchaniu, że byłem tam przypadkowo i pracowałem w szpitalu, bo nie było jak wydostać się wtedy z miasta. W tym szpitalu sprzątałem i zamiatałem. Oni nie mieli dokładnych danych i nie mogli tego sprawdzać. Mówiłem, że byłem w szpitalu, ponieważ tam było jedzenie. Chcieli mnie przekazać do obozu NKWD w Rembertowie. „Kmita” z kolegami mi pomogli, oficer przymknął oczy i udało mi się zwiać. Kapitan dostał garnitur, papierośnicę, a inny maszynę do pisania i mnie puścili. Trzymali ok. tygodnia. Jakoś specjalnie nie bili, bo byli zajęci szukaniem Niemców. Straszyli, że nigdy więcej nie zobaczę rodziny – czyli traktowali, powiedziałbym - standardowo.
 
Ostatni rozkaz
W ostatnim rozkazie z 19 stycznia dowódca Sił Zbrojnych w Kraju gen. Leopold Okulicki „Niedźwiadek”, zwracając się do żołnierzy, pisał:

 Żołnierze Armii Krajowej!
Daję Wam ostatni rozkaz. Dalszą swą pracę i działalność prowadźcie w duchu odzyskania pełnej niepodległości Państwa i ochrony ludności polskiej przed zagładą. Starajcie się być przewodnikami Narodu i realizatorami niepodległego Państwa Polskiego. W tym działaniu każdy z Was musi być dla siebie dowódcą. W przekonaniu, że rozkaz ten spełnicie, że zostaniecie na zawsze wierni tylko Polsce oraz by wam ułatwić dalszą pracę - z upoważnienia Pana Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej zwalniam Was z przysięgi i rozwiązuję szeregi AK. W imieniu służby dziękuję Wam za dotychczasową ofiarną pracę. Wierzę głęboko, że zwycięży nasza Święta Sprawa, że spotkamy się w prawdziwie wolnej i demokratycznej Polsce. Niech żyje Wolna, Niepodległa, Szczęśliwa Polska!".

 
Wśród „Zośkowców”
„Zośkowcy” stanowili po Powstaniu Warszawskim zgraną grupę.
Jaki mieliśmy pomysł na to, co będziemy robić po wojnie? Wybudować jeden duży blok – abyśmy wszyscy razem mieszkali. My byliśmy nawet dla siebie więcej niż rodziną. UB nam to wszystko później porozwalało. Prowadziliśmy rozmowy, roztaczaliśmy wizje przyszłej Polski. „Kmita” chciał założyć przedsiębiorstwo transportowe i miał do tego talent. Jak ktoś mówił: „A pamiętasz to, jak… – to znów „Anoda” się wtrącał i mówił: – a opisałeś to?" Szkoda, że straciliśmy takiego człowieka. Tyle było akcji, w których tak dobrze się zapisał. Zachęcał nas do pisania swoich wspomnień z Powstania. To był dobry kolega. „Anoda” chciał pracować w radiu, rysował też rysunki satyryczne. Miał duże poczucie humoru. Mógł godzinami nas zabawiać, miał takie naturalne zdolności. Dużo dziewczyn się w nim podkochiwało. On był przystojny i ruchliwy.  Pamiętam, jak był trudny egzamin na Politechnice Warszawskiej. Mówię do „Anody”, z którym byłem wtedy na jednym Wydziale Elektrycznym: - Janek, ty jesteś dowódcą, ty masz starszy stopień, powinieneś dać przykład. Pójść pierwszy. A on: – Nie, mylisz się. Dobry dowódca najpierw wysyła patrol rozpoznawczy. Więc to ty idź pierwszy.
 
Druga konspiracja

Henryk Kozłowski „Kmita” spotkał się w listopadzie 1944 roku z "Radosławem", który poinformował go o tworzeniu tajnej elitarnej organizacji „Nie”, a w styczniu 1945 roku polecił stworzyć oddział z byłych żołnierzy batalionu „Zośka”. Grupę nazwano później „Oddziałem dyspozycyjnym Kmity”. Czasy powojennej konspiracji i represji żołnierzy „Zośki” opisała szczegółowo Agnieszka Pietrzak w monografii wydanej przez Instytut Pamięci Narodowej pt. Żołnierze Batalionu Armii Krajowej „Zośka”, represjonowani w latach 1944-1956.
Jako środowisko odrzucaliśmy komunizm? Tak. Wyroki przecież dostawaliśmy później właśnie za zbrojne obalenie ustroju, choć nie mieliśmy go zbrojnie obalać. Trzeba by było obalić po prostu Stalina. Bo co mogliśmy zrobić? Zamach na I sekretarza partii? Co nam to da, jeśli zaraz przyślą następnego. Można jednak było w pewnym stopniu z nimi walczyć. Były rozmowy – jak powinno to wyglądać.

Pierwsze uderzenie w nas? To były plakaty – „Zapluty karzeł reakcji”. Jak to zobaczyliśmy… tu my jako karzeł, a tam gieroj - to było nie do uwierzenia. Myślałem sobie – jak to jest, oni byli podczas okupacji, widzieli, co robiliśmy, więc jak mogą takie plakaty robić? Na tej rozwalonej, zniszczonej Marszałkowskiej rozwiesili te plakaty… na naszej Warszawie.

Grupa „Kmity” również naklejała i rozrzucała ulotki o treści antykomunistycznej. Zmieniano też napisy na plakacie afiszu „Zaplutego karła reakcji”, gdzie w miejsce AK wpisywano PPR i odwrotnie. Planowano też odbicie gen. „Nila” z obozu w Rembertowie, jednak do tej akcji nie doszło wskutek wywiezienia go w głąb ZSRS. Grupa „Kmity” ubezpieczała „Radosława”, ubrana w polskie mundury, a „Anoda” nosił z dumą swój krzyż Virtuti Militari. Posiadała do transportu czterodrzwiowy Mercedes 170 V, Opel Kadett i motocykl Puch. Zaopatrywano się również w broń. W skład pierwszego oddziału weszli: „Halicz”, „Synon”, „Donald”, „Zagłoba”, „Brzoza”, „Wilk” oraz „Bogna”. Do utworzonej w marcu 1945 roku grupy bojowej pod dowództwem „Anody” przystąpili: „Czart”, „Świst”, „Tajfun”, „Orkan”, „Grom”, „Bogna” i Marian Rojowski. Była też grupa, którą dowodził Michał Glinka.

 
Z „Radosławem” spotykał się „Kmita”. Widziałem kilka razy pułkownika w  Milanówku, ale nie wiedzieliśmy, gdzie on przebywa. To było utrzymywane w tajemnicy. Milanówek Rosjanie nazywali wtedy Mały Londyn. Można tak powiedzieć, przecież funkcjonowało tam po wojnie: dowództwo AK, Delegatura Rządu na Kraj i episkopat.

Miałem wrażenie, że „Radosław” nie wierzył komunistom, jeszcze przed wojną walczył jako „dwójkarz” z sowiecką dywersją. On znał ich metody. My mu ufaliśmy jako naszemu dawnemu dowódcy, bo w Powstaniu Warszawskim dowodził bez zarzutu (...).




Książka do kupienia w Księgarni Gazety Polskiej





 

 



Źródło: niezalezna.pl

Jarosław Wróblewski